Moje Green Velo
Beata Fidali
Green Velo – Wschodni szlak rowerowy, 21 dni , 35 stopni C (prawie codziennie) 5 województw, 5 parków narodowych i 15 parków krajobrazowych. Główna nitka szlaku liczy około 1880 km i zaczyna się w Elblągu a kończy w Końskich, albo odwrotnie ;-) dobra, tyle oficjalnych wiadomości...
Wycieczka zaczęła się w pierwszy dzień wakacji na dworcu w Krakowie, po pierwszym szoku jaki przeżyłam wjeżdżając na dworzec ( setki dzieci jadących na pierwszy turnus do Kołobrzegu) moim nocnym pociągiem :-p
Potem wszystko było już ok, czyli rower, ja i dzicz. Dodam ,że rower kupiłam jakieś pół roku wcześniej i jakoś specjalnie dużo nie jedziłam. Start był w Elblągu i już tam dwa razy się zgubiłam, za dużo znaków tam poustawiali i się można kręcić w kółko. Ale to nic...trasa biegnie przez bardzo urokliwą „dzielnicę” Elbląga, Bażantarnię czyli las górki las potem jedziemy wzdłuż Zalewu Wiślanego w którym chciałam chociaż zamoczyć stopy dla ochłody bo 35 stopni i takie tam ale efekt był taki,że poczułam się jak na gorących żródłach na Słowacji bo zalew płytki to i woda gorąca ;-) miałam nawet propozycję podwózki jachtostopem z portu w Tolkmicku ale grzecznie podziękowałam i pojechałam dalej.
Jak się podróżuje samej to ludzie postrzegają cię zupełnie inaczej niż jak się jedzie grupą i czasami można zwiedzić miejsca niedostępne dla turystów bo przeszły w ręce prywatne, takim miejscem był dawny pałac królewski w Drogoszach, potężny gmach który pomału jest odnawiany i naprawdę robi wrażenie. Przy trasie jest też wieś bociania czyli Żywkowo gdzie co roku przylatuje mnóstwo bocianów i ich gniazda są wszędzie, w Żywkowie jest też magiczny kamień jedno z miejsc mocy występujących w Polsce ale na ten temat to może innym razem napiszę.
Potem była Rapa ze swoją piramidą też trochę (magiczną) bo jakieś siły działają w jej pobliżu bo przy samej piramidzie jest totalna cisza...nawet mucha ani komar nie bzyczy a dodam ,że miejsce to znajduje się w lesie otoczone bagnami czyli komary powinny być wszędzie a tu nic...pogryzły mnie dopiero 20 metrów dalej ;-)
Ciekawym miejscem jest też Wisztyniec czyli jeden z trójstyków granic którego według znaków za żadne skarby nie można przekraczać ani robić zdjęć...bo tam już jest Rosja no ale wiecie kto mi zabroni, przecież jestem tam sama ;-) i tylko potem jak odjeżdzałam to przez dobrą chwilę miałam wrażenie ,że za złamanie prawa międzynarodowego to mi jakiegoś MIGa przyślą ale w sumie to i tak się nie zmieszczę do MIGa z rowerem to nie lecę.
Dalej była Suwalszczyzna, moim zdaniem zupełnie niedoceniony rejon i Puszcza Augustowska która mi napsuła najwięcej krwi na całym szlaku...bo jazda po głębokim piasku z mega ciężkim rowerem nie należy do przyjemnych ale kiedy dojechałam do Augustowa to poczułam się jak w domu...Bo jako Beata może nie z Albatrosa ale jednak Beata w końcu zobaczyłam ten Augustów z piosenki.
Dalsza trasa biegła przez dolinę Biebrzy i Narwi...piękne miejsce bo te miliony różnego ptactwa robią niesamowite wrażenie a na Carskiej szosie na drogę wyszedł mi łoś ,nie mam niestety zdjęcia bo byłam tak samo zaskoczona jak On.
Warto zwiedzić okolicę Goniądza,Twierdzę Osowiec i Tykocin no i oczywiście Białowieżę z rezerwatem pokazowym żubrów. Dalej był magiczny i klimatyczny Supraśl gdzie kręcono parę filmów a między innymi serię „U Pana Boga za piecem”, zresztą przez Królowy most tez jechałam. Z filmowych atrakcji to był jeszcze nocleg pod namiotem nad jeziorem Siemianówka, tu z kolei kręcono scenę finałową pierwszej części „Opowieści z Narni” ale Państwa Bobrów, Centaurów ani dzieci nie spotkałam :-)
Piękną rzeką jest Bug nad którym czas się zatrzymał i płynie zdecydowanie wolniej niż gdzie indziej...no w sumie to nie wiem czy to zasługa Bugu czy czasu ta powolność ale na jedno wychodzi :-D w Mielniku jest też przeprawa promowa bo mostów tu nie ma ,czynna tylko do 18 więc noc spędziłam przed Bugiem a nie za Bugiem gdyż ponieważ przyjechałam tam grubo po 18 ale cóż...wspomniany wyżej czas powiedział Stop! O stadninie w Janowie podlaskim się nie będę rozpisywać bo się nie znam na koniach, ale byłam, widziałam szału nie było...
Podróż w czasie przeżyłam na miejscu obozu zagłady w Sobiborze, byłam tam kompletnie sama ta cisza która tam panowała robiła wrażenie...nawet ptaki nie śpiewały. W Chełmie za to nocowałam w jednym z najfajniejszych schronisk na szlaku tzn klimat tworzą oczywiście ludzie którzy akurat tam śpią wtedy kiedy Ty ale mnie się udało po raz kolejny poznać fajnych ludzi i siedzieliśmy chyba do 3 w nocy.
Potem było Roztocze i pyszne piwo w browarze w Zwierzyńcu a potem to już tylko droga przez las i kolejne super schronisko w Górecku Starym u Mariana :-) a jako że Mariana znam to wesoła ekipa czekała już na mnie przy ognisku z pigwówką. Jakimś dziwnym trafem wszyscy turyści byli z Krakowa i nawet się okazało ,że mamy wspólnych znajomych. Dobra...jedziemy dalej, prawdziwe wyzwanie zaczęło się w okolicach Przemyśla bo to już Podkarpacie to i góry większe a przypominam że przez cały okres wycieczki temperatura nie spadała poniżej 30 stopni.
Polecam arboretum w Bolestraszycach, weszłam na chwilę a nie było mnie ponad dwie godziny albo więcej. W Sandomierzu nie spotkałam niestety Ojca Mateusza ale jazda po tym mieście to prawdziwe wyzwanie...tam wszędzie jest pod górę :-) Ale za to sady rozciągające się za Sandomierzem to prawdziwy raj...jabłka,gruszki,śliwy i wszystkiego tyle ,że drzewa się łamały więc trochę tam tego zjadłam za free ale w tym okresie coś było w kraju z jabłkami ,że nikt ich nie chciał zbierać.
Dalej Kielce i fajny kamieniołom jezioro Sielpia i Końskie w których szlak kończy się tak trochę bez sensu, bo wszędzie stąd daleko do Kielc 70 km a do Opoczna czyli na pociąg 40 km. Ale ogólnie szlak jest bardzo fajny, dobrze oznaczony i jest co oglądać i zwiedzać. Miejsca które wymieniłam to tylko mała namiastka Green Velo bo właściwie o każdym miasteczku można coś napisać ale po co pisać ...lepiej to zobaczyć na własne oczy i poczuć we własnych nogach. I to nie jest prawdą ,że trzeba się jakoś wybitnie przygotowywać do podróży...jestem tego najlepszym przykładem, wystarczy rower, sakwy i dobre nastawienie :-D i potem satysfakcja że się ma za sobą 2500km :-)
LESOVIK
"LESOVIK to polski producent hamaków turystycznych. Nasz cel prosty: zaprosić wszystkich do lasu i zaoferować najwygodniejszy możliwy nocleg jakiego można doświadczyć w terenie. Dlatego wybraliśmy klimatyczną ideę hamakowania i ubraliśmy ją w nowoczesne materiały, tworząc w ten sposób hamaki superlekkie, pakowane i bardzo wytrzymałe. Słowem: takie, na jakie jest miejsce w plecaku podróżującego. Uczucie błogiego bujania między drzewami jest nieporównywalne z niczym innym, a samo nocowanie w hamaku to przygoda, od której nie ma odwrotu! Namiot? Niepotrzebny, bo nasze modułowe systemy hamakowe to pełna gama produktów pozwalających na nocleg w warunkach od mroźnej zimy, przez deszczową jesień, po upalne lato. Wszystko co robimy jest szyte w Polsce, z najlepszych dostępnych materiałów. LESOVIK to wygoda, lekkość, ale przede wszystkim kompletna zmiana perspektywy, z jakiej obserwujemy świat wokół nas. http://lesovik.eu/