ROWEROWY PLAC ZABAW – KANADA
Jagoda Popiołek
Jednego dnia spóźniony jedziesz do pracy, drugiego dnia na drugim końcu świata, w drewnianej chatce pośrodku niczego odkuwasz lód z zamarzniętego roweru łyżką. Tak wyszło, że moją pierwszą wycieczką rowerową za miasto była wyprawa do Kanady. 1600 km w miesiąc (listopad) z Prince George do Vancouver, przez 4 parki narodowe i 2tyś m przewyższenia a to wszystko w ramach Bike Jamboree – rowerowej sztafety dookoła świata. Kiedy bolały mnie nogi wmawiałam sobie, że rosną mi mięśnie, kiedy płuca, że powiększają się i będą bardziej wydolne. Odkryłam, że można pedałować jedną nogą 12km, że łydki nie czują zimna i że można prawie zasnąć jadąc na rowerze. Krótko o prozie życia na rowerze w Kanadzie oczami rowerowego amatora. Jednego dnia pijesz kawę o poranku, drugiego wpadasz do kawiarni, żeby zapytać o wrzątek, żeby polać zamarzniętą zębatkę z tylniej przerzutki.
Jednego dnia marzniesz na przystanku, drugiego rozwijasz nadświetlną prędkość na rowerze pędząc w dół przez górski kanion - 6km, 7% nachylenia, niestety w cieniu, niestety wczesną zimą. Przed zjazdem mijasz ulubiony znak – Check your breaks! Akurat trafiamy na roboty drogowe. Panowie sterujący ruchem zatrzymują go i możesz spokojnie pędzić jej środkiem. Zimno nabiera nowego wymiaru. Ręce i stopy przestają istnieć, a twoja wewnętrzna pralka wiruje na maksymalnych obrotach tak, że trzęsiesz się jak galareta. Stajesz w kawałku słońca, bo masz ochotę poczuć choć przez sekundę choć ból w rękach. Już na dole pierwsze co robisz to... rzucasz rower, żeby... porobić pajacyki.
Jednego wylegujesz się w wannie, drugiego, wspinasz się po stromej skarpie i ruinach starych zjeżdżalni wodnych, żeby 4h pławić się nocą w prywatnych gorących źródłach wśród drzew, oświetlonymi dokładnie 30 tyś kolorowych światełek przywiezionych z Chin przez poszukiwacza złota, budującego baseny i uwielbiającego hipopotamy. Nie wierzysz gdzie jesteś i przez kolejne 3 dni nie wierzysz gdzie byłeś. Do tej pory nie wierzysz. Jednego dnia cieszysz się, że przejechałeś 20km. Drugiego pobijasz życiowy rekord - 107 km jednego dnia. Cieszą Cię małe rzeczy na przykład, że stoisz. Rozbijasz namiot w totalnej ciemności, siedzisz przy ognisku z nowo poznanymi wspinaczami pijąc ich niezwykłą herbatę z roślin „z nad jeziora” a rano budzisz się nad jeziorem... o którego istnieniu nie miałeś pojęcia.
Jednego dnia robisz szarlotkę, drugiego próbujesz ją odtworzyć w Kanadzie. Idziesz do sklepu i... chcąc kupić 1kg mąki odkrywasz, że możesz kupić wyłącznie 2,5, 5 albo 10kg. A budyń istnieje tylko w formie puddingu. Mimo to pożyczasz mąkę i tworzysz szarlotkę, która podbija serca gospodarzy. Jednego dnia ważysz się na wadze w kuchni, drugiego na wadze dla tirów (ciekawostka – sam rower z sakwami waży 60kg). Jednego dnia pijesz z kompletu szklanek z Ikei, drugiego okrywasz, że w kanadyjskich domach, każda szklanka, każdy kubek jest z innego świata. Gliniane, porcelanowe, czy szklane, kolorowe i nie. Słoiki też mogą być świetnymi szklankami. Jednego dnia uczysz się listy słówek po angielsku, drugiego jadąc przez Kanadę w listopadzie, jej obywatele uświadamiają Cię ile istnieje różnych określeń na szaleństwo po angielsku. Kiedy nawet miasteczko Cię dopinguje. You CanMore!
Jednego dnia nie masz ochoty na wodę, kupujesz sok. Drugiego cała woda jaką masz do picia zamarza, więc wieczorem nie masz ani co pić ani co jeść. Rozmrażasz co się da przy piecu. Cały kolejny dzień pijesz lód z wodą. I kiedy wieczorem przyjeżdżasz do restauracji, zagrzać się i coś zjeść i kiedy dostajesz na początek.... wodę z lodem.. wybuchasz śmiechem.
Jednego dnia przemokniesz w drodze po domu, drugiego pedałujesz w deszczu cały dzień, główną drogą, jedną wielką kałużą, w której ukryte są studzienki. Auta dzielnie Cię mijają i wtedy nocą dojeżdżasz do gospodarzy, którzy zgodzili się Cię przenocować. Drzwi garażu z milionem rowerów, nawet na suficie, otwierają się i słyszysz „Welcome to the crazyness”. Dostajesz 2 ręczniki i zostajesz wepchnięty do ciepłej łazienki, jednej z czterech. Poznajesz ogromną rodzinę, ogromnego domu, która miała przyjechać następnego dnia ale przyjechali wcześniej, jesz nimi górę pizz, słuchasz gry na pianinie córki gospodarzy - „believer” - kolejny raz nie wierzysz w to gdzie jesteś. Jednego dnia jesteś przekonany, że jazda w dół jest o niebo lepsza niż pod górę, drugiego wpadasz w euforię na widok podjazdu bo to oznacza możliwość wykrzesania w sobie ciepła.
Jednego dnia starasz się jeść urozmaicone śniadanie, drugiego jesz przez miesiąc codziennie owsiankę na śniadanie i po miesiącu dalej ją uwielbiasz. (przepis: płatki owsiane, masło orzechowe (zjedliśmy prawie 7kg), czekolada, orzechy, żurawina, miód, suszone owoce, jabłka, od święta truskawki i śmietana – POLECAM!!)
Jednego dnia liczysz wagony pociągu, jesteś pod wrażeniem 30, drugiego liczysz wagony w Kanadzie, gdzie po 150 wagonach pociąg się zatrzymuje i możesz się tylko domyślać ile ich jeszcze stoi w lesie. Jednego dnia oglądasz program o wilkach na Discovery, drugiego wilk wychodzi Ci na drogę. Dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę jak jest duży i jak można czuć się przy nim małym. Jednego dnia kupujesz pączka w kiosku, drugiego pączki wyznaczają beznadziejność twojego dnia. I tak kiedy po śnieżycy dojazdu do Jasper, rozdzielacie się, 2 osoby idą na zakupy spożywcze - kupują 16 pączków. 2 kolejne idą do sklepu rowerowego i - kupują 12 pączków. Spotykacie się na środku drogi i.. wiadomo ;) (najlepsze pączki jedliśmy w Chilliwack, gospodarz zabrał nas na lokalne pączki, które znikają przed 11. Urzekł nas pączek budyniowy z bekonem).
Jednego dnia lepisz pierogi u babci, drugiego dowiadujesz się, że na drugim końcu świata w Kanadzie uwielbią pierogi. Mają nawet pomnik pieroga! Gospodarze witają Cię pierogami z serem cheddarem, (przez to żółte w środku) zapiekanymi z pieczarkami i bekonem. Jednego dnia oglądasz pół dnia tv, drugiego jedziesz 200km przez nieskończony las, gdzie nie ma nic. Ani zasięgu, ani ludzi, ani czegokolwiek. Czujesz się jak na wielkim górskim placu zabaw zarezerwowanym o tej porze roku wyłącznie dla Ciebie. Docierasz do momentu, gdzie z 1325m zjeżdżasz 30km wyłącznie w dół.. do miasta Hope. Czujesz się jak na potężnym górskim rollercoasterze, widzisz ulubione - Check your break i uśmiechasz się w środku. Takiego uśmiechu wam życzę.
Crazyness makes you acomplished great things (our host In Golden)
Wspomnienia z Podróży - Świat
Jesteśmy krakowską firmą handlową, od 2005 roku funkcjonującą w branży outdoor. Jako RAVEN zajmujemy się dystrybucją i handlem wysokiej jakości odzieżą, butami oraz sprzętem turystycznym. Swoje produkty kierujemy do sklepów detalicznych, których docelowymi odbiorcami są pasjonaci świata gór, miłośnicy podróży i aktywnej turystyki oraz biegacze i rowerzyści – zarówno miejscy, jak i górscy. Jesteśmy wyłącznym, krajowym dystrybutorem kilkunastu uznanych – i wciąż przy tym dynamicznie rozwijanych brandów, takich jak Marmot, Aku, Teva, Hoka One One czy Smartwool. Ponadto, bazując na znajomości branży oraz zdobytym doświadczeniu, od 2009 rozwijamy autorską markę Rockland, oferującą sprzęt turystyczno – kempingowy. Poza polskim rynkiem, część naszych marek dystrybuujemy do 11 krajów Europy Wschodniej, na czele z Czechami i Węgrami. Ekonomiczny aspekt związany z prowadzeniem generującej zysk firmy nigdy nie przesłonił nam wartości, jakimi kierujemy się na co dzień w życiu. Bardziej niż biznesmenami czujemy się pasjonatami zdrowego i sportowego stylu życia, którego czynnymi praktykami są również nasi klienci oraz ich finalni odbiorcy. Razem z nimi tworzymy jedną wielką, „outdoorową” rodziną, dla której góry, sport, podróże czy bieganie stanowi nie tylko hobby po godzinach, ale i pasją, którą udało nam się połączyć z pracą. Wierzymy, iż produkty, które oferujemy, przyczynią się do realizacji Waszych turystyczno – sportowych ambicji. http://www.ravenco.eu.