W pojedynkę na Green Velo - praca konkursowa

 W pojedynkę na Green Velo

Monika Rzońca
 
Pomysł jechania szlakiem Green Velo pojawił się bardzo spontanicznie. Wróciliśmy właśnie z mężem z podróży po Kirgistanie, on musiał wracać do pracy a ja miałam jeszcze trochę wolnego czasu. Nie chciałam siedzeć bezczynnie w domu, na dłuższy wyjazd nie było już szans i przypomniał mi się ten szlak. Kiedy mąż wrócił z pracy i z entuzjazmem podzieliłam się moim pomysłem, jego palec odruchowo zblizył się do czoła, zakreślając na nim kółka :)))
- Przecież ty na co dzień nie jeździsz na rowerze!
- No to właśnie będę miała okazję.
- Będzie ciężko.
- Przecież nie będę jechać w wyścigu! Pojadę tyle, ile będę miała siły.
- A co jak ci pęknie dętka?
- Poproszę kogoś o pomoc albo podjadę do serwisu rowerowego.
- Ale przecież ty nawet nie masz roweru!!!
- No to sobie kupię!

Zaczęło się szybkie przeglądanie sklepów sportowych i ogłoszeń na portalach sprzedażowych i za 2 dni miałam już kupiony, używany rower. Dałam do serwisu na przegląd, dokupiłam bagażnik, pożyczyłam od kolegi sakwy, mąż zrobił mi kurs pompowania kół, zaopatrzył w jakieś narzędzia i zapasowe dętki. Przelądałam w Internecie trasę szlaku, zastanawiając się, skąd ruszyć. Sam szlak ma ponad 2000 km i wiedziałam, że całego nie zdążę przejechać. Zamość wybrałam jako miejsce startu a kierować chcę się na północ. Udało mi się wypatrzeć na jednym z portali internetowych samochód dostawczy, który był w stanie zabrać mnie i rower, jechał z mojego rodzinnego miasta właśnie w okolice Zamościa i pojechałam. Od chwili zakupu roweru minęły 3 dni a ja znalazłam się w Zamościu z całym dobytkiem w sakwach. I co dalej? Z punktu Informacji Turystycznej odebrałam mapę szlaku Green Velo, usiadłam na ławeczce aby się z nią zapoznać. Było już późne popołudnie a ja nawet nie wiedziałam gdzie będę spać tej nocy, więc telefon w rękę i zaczęłam przeglądać oferty noclegu. Nikt nie chciał wynająć pokoju dla jednej osoby na jedną noc, albo był brak miejsc. Przypomniałam sobie, że kiedyś za czasów studenckich były Schroniska Młodzieżowe, z których często korzystaliśmy. I to był strzał w 10! W Zamościu też jest takie schronisko, mieści się w szkole i to całkiem blisko centrum. Cena za nocleg 1/4 tego co wołali za pokój :) Na miejscu jest kuchnia, łazienki z ciepłą woda, czysta pościel. No czego chcieć więcej! Zostawiłam mój rower i wróciłam do centrum aby jeszcze skorzystać z uroków pięknego Zamościa.

1

Dzień 1

Rano szybka pobudka, prysznic, śniadanie i o 7.00 rano wyciągam mój rower przed szkołę. Mam plan trochę się cofnąć szlakiem na południe aby przejechać przez Roztaczański Park Narodowy. Chciałabym dziś dojechać chociaż do Zwierzyńca. Pogoda jest piękna a ja kręcę kilometry na szlaku. Górki są wykańczające i w tych momentach często zsiadam z roweru i prowadzę go. Nie mam żadnego doświadczenia na długich trasach i to jeszcze z obciążeniem, więc po prostu jadę sobie przed siebie, nie zastanawiając się nad tym. Szlak przez Roztaczański Park jest bardzo piękny i przyjazny dla rowerów, mijam kilku cyklistów i pozdrawiamy się radośnie. Kiedy dojeżdżam do Zwierzyńca jest jeszcze dość wcześnie a ja czuję niedosyt jazdy. Sprawdzam na mapie co jest dalej i postanawiam pojechać do Szczebrzeszyna, gdzie jest Schronisko Młodzieżowe i zostać tam na noc. W szkole do której zajeżdżam przebywają dzieci na koloniach, chłopcy żwawo biorą mój
rower i wnoszą mi na piętro. Z indywidualnych turystów jestem tylko ja jedna. Dzieci zapraszają mnie na oglądanie filmu i chwilę spędzam z nimi czas, opowiadają mi o swoich przygodach ale wieczorem zmykam szybko do swojego pokoju.

Dzisiejsza trasa to Zamość -  Józefów -  Zwierzyniec -  Szczebrzeszyn - 77 km.

2
 
3

 
Dzień 2
 
Ruszam chwilę po 7.00 rano. Nie mam planu gdzie chcę dziś dojechać. Po wczorajszym, jak dla mnie, intensywnym dniu, bolą mnie mięśnie. Podjeżdżam na rynek w Szczebrzeszynie, objeżdżam parę razy oglądając miasto i ruszam przed siebie. Dzień jest piękny, humor mi psują tylko psy, które gonią mnie kiedy przejeżdżam przez wsie. Masakra! Pędzę wtedy jak wariatka aż brakuje mi na koniec tchu. Ludzie, których spotykam na drodze sa bardzo mili i przyjaźni, często ucinam sobie z nimi pogawędkę. Czasami częstują mnie jabłkiem albo zapraszają na kompot. Późnym popołudniem dojeżdżam do Krasnystawu i zaczynam szukać noclegu. Wybór pada na Gospodarstwo Agroturystyczne gdzie jest stadnina koni. Miejsce okazuje się fantastyczne. Z jednej strony oaza spokoju a z drugiej mnóstwo zwierząt, którymi opiekują się właściciele. Chodzę, zaglądam do każdej komórki i odkrywam kolejne zwierzaki. Do późna z gospodarzami siedzimy w kuchni i w sympatycznej atmosferze rozmawiamy o życiu.
Dzisiejsza trasa to Szczebrzeszyn - Krasnystaw - 57 km
 
 
4
 
5
 
6
 
7


Dzień 3

Rano idę z właścicielem karmić zwierzęta, konie, kozy, świnki wietnamskie, kury. Mam okazję nauczyć się doić kozę a potem nakarmić z butelki maleńkie sarenki. Jestem zachwycona, nawet nie chce mi się jechać dalej. Po 11.00 zbieram się dopiero na szlak. Za namową gospodarzy zbaczam ze szlaku i jadę do wsi obok, gdzie kupuję sery wyrabiane na miejscu. Pycha! Jest dziś straszny upał, Pani w przydrożnym sklepie informuje mnie, że jest 41 stopni! Faktycznie, ciężko się dziś jedzie, jest gorąco ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak! Droga prowadzi przez pola i lasy, często muszę schodzić z roweru i go ciągnąć przez piach. Jestem wykończona i drogą i upałem. Kiedy zbliżam się do miasta Chełm postanawiam zakończyć na dziś jazdę. Szybko i bezproblemowo znajduję nocleg w Domu Pielgrzyma w Sanktuarium, który prowadzą siostry. Jest pusto, zero turystów. Szybki prysznic i pędzę do centrum. Dziś jest 1 sierpnia i o godzinie 17.00 chciałabym być z ludźmi. Na rynku zbierają się już grupki z flagami a kiedy wybija godzina W, wyją syreny i wszyscy przechodnie przystają, a ci co siedzieli w pobliskich kawiarenkach lub na ławeczkach, wstają. Później następuje wspólne odśpiewanie hymnu, złożenie kwiatów pod pomnikiem. Po wszystkim zwiedzam jeszcze Chełm, snuję się uliczkami, idę na kolację a potem wracam do Domu Pielgrzyma. Chociaż dzisiaj nie przejechałam za wiele to jestem wykończona!
Dzisiejsza trasa to Krasnystaw - Chełm - 46 km
 
 
8
 
9
 
10


Dzień 4

Wczesna pobudka i jestem na trasie. Szlak Green Velo ze względu na ciągłość, jednolite oznaczenie jest dla mnie idealny. Trudno się zgubić i jedzie się cały czas przed siebie. Czasem robię małe odbicia ze szlaku aby zobaczyć jakąś atrakcję i znów szybki powrót na Green Velo. Poza tym położenie szlaku jest bardzo urokliwe. Stwierdziłam, że nie znam za bardzo tych terenów Polski i są one dla mnie wielkim odkryciem. Zakochałam się w babce ziemniaczanej i kartaczach, które teraz na zmianę zamawiam jak chcę coś zjeść. Mijani ludzie, kiedy przejeżdżam przez ich wsie rowerem, mówią mi "dzień dobry", choć mnie nie znają i zaraz pewnie zapomną, że mnie widzieli, ale tak tu jest. Kiedy kupuję w sklepie wodę to nie kończy się to szybkim zakupem i "do widzenia" ale często krótszą lub dłużsżą pogawędką na ławce przed sklepem. Nie mam założeń kilometrowych ani czasowych na dany dzień, więc chętnie przystaję i rozmawiam. Zresztą mam chyba jakiś syndrom odstawienia od codziennego gadania bo kiedy widzę, że ktoś siedzi w MOR (Miejsce Obsługi Rowerzystów) to nawet jak nie jestem jeszcze zmęczona, zjeżdżam do niego, żeby sobie chwilę porozmawiać. Po drodze mijam Obóz w Sobiborze, skręcam tam i zostaję jakiś czas aby zwiedzić pozostałości po miejscu zagłady. Późnym popołudniem dojeżdżam do Włodawy i śpię w Schronisku Młodzieżowym, które mieści się w internacie szkół. Panie już na mnie czekały bo mąż korzystając z chwili wolnego w ciągu dnia, obdzwonił kilka miejsc i już mnie tam zapowiedział. To pozwoliło mi na beztroskie kręcenie kilometrów dalej i nie marnowanie czasu na szukanie noclegu. Super! Mam jeszcze czas na szybkie zwiedzanie najważniejszych zabytków Włodawy! W schronisku jestem jedynym gościem i nikt z obsługi nie zostaje na noc. Dostaję klucz i mam się na noc zamknąć od wewnątz. Dziwnie się z tym czuję. Chodzę między piętrami, kuchnią, łazienką, pokojem i nasłuchuję. Niesie się echo pustymi korytarzami, coś tam skrzypnęło, nie ma zasłon i każdy z ulicy może zajrzeć, że siedzę tu sama. Zjadam kolację i szybko idę spać.
Dzisiejsza trasa to Chełm - Włodawa - 72 km
 
 
11
 
12


Dzień 5

Szybko wczoraj poszłam spać to wcześnie wstałam i przed 7.00 już jadę. Kolejny dzień bez żadnych założeń. Jadę sobie przed siebie, podziwiam widoki, witam się i pozdrawiam ludzi i rozkoszuję piękną pogodą. Słońce mi sprzyja i cieszę się tym. Ciśnienie mi rośnie tylko przy psach, które próbują dorwać się do moich nóg. Czasem jak jadę przez las, jakiś zwierz zaszeleści obok, czasem na polach niespodziewanie bociany wzbijają się nad głową. Jak długo nie ma oznaczenia szlaku przychodzą chwilę zwątpienia: czy się nie zgubiłam, czy dobrze jadę? Jak się jedzie samemu, te odczucia się potęgują. Dzień mija szybko i mam zamiar spać w miejscowości Nekle, na mapie jest tam zaznaczone Schronisko Młodzieżowe ale kiedy tam podjeżdżam, okazuje się, że już od 3 lat nieczynne. Jadę więc dalej a ponieważ jestem przy samej granicy, mój telefon przełącza się na białoruską sieć i nie działa. Nie mam możliwości sprawdzić przez Internet jakie są w okolicy noclegi. Kiedy mijam rowerzystę z naprzeciwka i mówi, że w najbliższej miejscowości widział tabliczkę, "wolne pokoje" odddycham z ulgą a kiedy tam dojeżdżam mój licznik właśnie wskazuje 100 km! Właściciel sklepu prowadzi mnie do pokoju na poddaszu. Jest tam bardzo przytulnie. Jestem jedynym gościem i mam do dyspozycji jeszcze spory taras. Biorę prysznic i schodzę na zakupy. Mam świeże jajka, warzywa, mleko od krowy. Wieczór spędzam na tarasie nasłuchując odgłosów wsi i świerszczy. Łapię w końcu zasięg i melduję się mężowi, że wszystko u mnie ok.
Dzisiejsza trasa to Włodawa - Bohukały - 100 km
 
 
13
 
14


Dzień 6

Wyspałam się wyśmienicie! Robię sobie jajecznicę na masełku i po śniadaniu ruszam dalej przed siebie. Czuję w mięśniach, że wczoraj dałam sobie niezły wycisk a dziś w dodatku mam wciąż pod górkę i pod wiatr. W dodatku co chwilę, przez mijane wsie, widzę w polu jakieś artystyczne instalacje. Zsiadam raz po raz z roweru, żeby się przyjrzeć, zrobić zdjęcie i na nowo muszę się rozpędzać. Kiedy dojeżdżam do zakola rzeki Bug, postanawiam zjechać na punkt widokowy i chwilę tam odpocząć. Następnie czeka mnie przeprawa promem przez rzekę, który akurat ma godzinną przerwę. Czekam więc na brzegu, gdzie zbiera się sporo ludzi, miejscowych i turystów a kiedy prom zaczyna kursować to aż żal, że to już! Atmosfera zrobiła się tak fantastyczna, że żegnamy się wszyscy ściskając serdecznie. No i jestem na Podlasiu. Podjeżdżam od razu do  Informacji Turystycznej po kolejne mapy szlaku Green Velo na ten rejon. Mam szczęście, została ostatnia i trafia w moje ręce. Kiedy dojeżdżam do miejscowości przed Grabarką mam już dość. Siadam na ławeczce przed maleńkim sklepem z zamiarem chwili odpoczynku a panowie zagadują mnie. Po chwili rozmawiamy jak starzy znajomi i jest bardzo wesoło. Panowie doradzają mi nocleg w Klasztorze na Górze Grabarce, gdzie siostry powinny mnie przyjąć. Czeka mnie ostatnie 5 km przez las. Ostatkiem sił jadę tam ale niestety nie ma miejsc na dzisiejszą noc i odsyłają mnie do popa, który mieszka niedaleko. Zwiedzam najpierw klasztor i ruszam w dół, do wsi. Żona popa już wie, że ma ktoś przyjechać i wychodzi na drogę abym łatwiej trafiła. Za chwilę siedzę już przy stole a ona nakłada mi przepyszne wędliny, które sama robi. Potem jeszcze lody domowej roboty. Kiedy już nie jestem w stanie nic w siebie wcisnąć, siadam na ganku w wygodnym fotelu i ucinam sobie pogawędkę z mamą gospodyni, a na moich nogach układa się pies. Słucham opowieści o czasach wojennych i powojennych, o Żołnierzach Wyklętych i o Żydach mieszkających na tych terenach przed wojną. Z oddali niesie się piękny śpiew kilkunastu kobiet, które śpiewają tradycyjne białoruskie pieśni a słońce dziś wyjątkowo pięknie zachodzi.
Dzisiejsza trasa to Bohukały - Grabarka - 66 km
 
 
15
 
16
 
17
 
18
 
19
 
20
 
21
 
22




Dzień 7

Kiedy rano wstaję, śniadanie już na mnie czeka. Zajadam się smakołykami i ruszam dalej. Żona popa odradza mi jazdę szlakiem Green Velo, twierdzi, że szlak na odcinku za Grabarką został źle przygotowany i urwę sobie koło albo ktoś mnie tam napadnie. Kiedy wyjeżdżam od nich wychodzi za mną na drogę i pilnuje, abym nie skręciła na Green Velo tylko jechała główną asfaltową drogą. Ma w sobie coś takiego, że ja, stara baba, boję się sprzeciwić jej na głos, tylko macham wesoło na pożegnanie ręką i ruszam a kiedy odwracam się i widzę, że już poszła do domu, szybko zawracam i skręcam na Green Velo. I jeszcze mam wyrzuty sumienia, że jej nie posłuchałam. Te wyrzuty sumienia zamieniają się w bezradność jak jadę tym odcinkiem. Faktycznie, kobieta miała rację, ten kawałek jest beznadziejny i dużo muszę prowadzić rower zamiast jechać. Ale chciałam jechać szlakiem więc jadę. Jest okres żniw i z wielkim zainteresowaniem lubie patrzeć na pracę w polu. Często ludzie do mnie machają, wołają a zdarza się nawet, że proponują mi kawą w termosie, kawałek ciasta czy jakiś owoc. Jestem dziś umówiona z mężem, że to on będzie dzwonić w sprawie noclegu ale robi się problem, bo na mojej drodze nigdzie nie ma nic wolnego. Dzwoni do mnie, że od 2 godzin próbuje coś znaleźć i albo nikt mnie nie chce na jedną noc albo brak miejsc. No tak, jest weekend. Jadę więc przed siebie bo i tak nie mam wyjścia. Późnym popołudniem mąż znajduje mi nocleg w Białowieży, pod warunkiem, że zostanę na 2 noce. Ok. Może to dobry pomysł, przynajmniej sobie trochę odpocznę. Kiedy podjeżdżam pod wskazany dom, czeka na mnie już przemiła starsza pani i przytulny pokój.
Dzisiejsza trasa to Grabarka - Białowieża - 99 km
 
 
23
 
24


Dzień 8

Dziś dzień odpoczynku ale i tak wsiadam na rower. Zwiedzam Białowieski Park Narodowy, Rezerwat Pokazowy Żubrów, Muzeum Przyrodniczo - Leśne, miasteczko i okolice. Zajadam lokalne przysmaki i nabieram sił na kolejne dni jazdy. Rano robię też solidne pranie bo pogoda cały czas jest ładna więc mam pewność, że wszystko mi wyschnie do wieczora.
 
 
25
 
26


Dzień 9

Trochę mi się już wczoraj dłużył dzień i dziś z ochotą wsiadam na rower i ruszam dalej. Bardzo długo jadę sama lasem, jest wcześnie rano i na drodze z daleka widzę ogromnego jelenia. Zbliżam się, a on stoi i patrzy. Myślałam, że ucieknie, wypłoszy się, ale on stał. Dystans się skracał, więc zwolniłam, później już zeszłam z roweru, byłam dość blisko więc stanęłam i też patrzyłam. To chwilę trwało, staliśmy tak jakiś czas w bezruchu, a ja nie wiedziałam jak się zachować. Po jakimś czasie jeleń powolutku i dostojnie poszedł w las robiąc mi miejsce na drodze, a ja pojechałam dalej, co jakiś czas oglądając się za siebie. Uświadomia mi to, jak mało wiem, jak należy się zachować przy spotkaniu z dzikimi zwierzętami w polskich lasach. Dzień minął spokojnie, cały czas jechałam, rozmawiałam z miajanymi ludźmi, pogoda dopisywała, W czasie jednego postoju, w MOR, poznałam przemiłego Pana, który jest białoruskim poetą. Ucinamy sobie dłuższą pogawędkę. Postanawiam zatrzymać się na noc w miejscowości Waliły Stacja. Znalazłam nocleg w domku położonym w ogrodzie, mam do dyspozycji 2 pokoje, kuchnię i ubikację, łazienka jest na zewnątrz. Muszę się szybko ogarnąć bo jak zapadnie ciemność to będę się sama bała tam pójść. Widziałam w ogrodzie mnóstwo pająków a to jest coś co mnie zawsze przerasta.
Dzisiejsza trasa to Białowieża - Waliły Stacja - 91 km
 
 
27
 
28



Dzień 10

Noc była koszmarna. Kiedy zgasiłam światło to usłyszałam jak zaczynają harcować myszy. Wystraszyłam się, zapaliłam ponownie światło i zobaczyłam, że nad moim łóżkiem pojawił się wielki pająk więc ostatecznie spałam przy zapalonym świetle ale pod kołdrą, ze strachu przed pająkiem i było mi strasznie gorąco. Jak tylko zaczęło świtać wstałam, szybki prysznic, śniadanie i uciekłam na szlak. Poranek był jeszcze rześki i bardzo przyjemnie się jechało. W Supraślu robię sobie dłuższy postój bo miasto jest tak urocze, że ciężko mi z niego wyjechać. Kręcę się po uliczkach, zaglądam w różne zakamarki, zostaję na kawę i przeglądam mapy. Już od jakiegoś czasu mam myśl, żeby dojechać szlakiem do Suwałk i tam zakończyć trasę. Muszę za kika dni być w domu bo jadę na spotkanie rodzinne więc trzeba zacząć planować, gdzie chcę zakończyć jechać, i skąd będzie w miarę łatwo dojechać pociągiem z rowerem do Bydgoszczy. Postanawiam trochę przeciąć szlak i dojechać dziś do Moniek. Jest tam Schronisko Młodzieżowe i kiedy dojeżdżam okazuje się, że jestem jedynym gościem. Kolejny raz dostaję klucze od głównych drzwi ale na szczęście to schronisko jest małe i przytulne więc nie mam żadnych obaw, aby samej spędzić tu noc.
Dzisiejsza trasa to Waliły Stacja - Supraśl - Mońki - 89 km
 
 
29
 
30



Dzień 11

Ruszam jak zawsze z samego rana. Kieruję się na Goniądz bo tam wrcam na szlak Green Velo. Jadę przez maleńkie wsie za wskazówkami, jakie podesłał mi mąż, i uważam żeby nie zjechać i nie zgubić się. Droga jest dość męcząca, wciąż jakieś kamloty, kocie łby, górki i piachy. Ale kiedy już dojeżdżam do oznaczeń szlaku dostaję wiatr w plecy i jadę spokojnie dalej. Od kilku dni rowerzyści, którzy jadą z naprzeciwka ostrzegają mnie, że wylała Biebrza i nie ma przejazdu. Faktycznie w Biebrzańskim Parku Narodowym wszystkie samochody są zawracane ale woda już trochę opadła i rowerzyści jak chcą mogą jechać. Droga jest cała zalana, nawet nie próbuję jechać  tylko zsiadam i prowadzę rower. Czasem wody jest po kostki a czasem prawie do kolan i tak przez kilka kilometrów. Po drodze robię jeszcze kilka odbić ze szlaku aby zobaczyć ciekawostki polecane na mapie. W MOR poznaję grupę rowerzystów, którzy jadą w tę samą stronę i jedziemy kawałek trasy razem a potem idziemy do przydrożnego baru. Wieczorem dojeżdżam do Augustowa. Zatrzymuję się w Schronisku Młodzieżowym i lecę jeszcze szybko do miasta zobaczyć jak wygląda.
Dzisiejsza trasa to Mońki - Goniądz - Augustów - 90 km
 
 
31
 
32
 
33


Dzień 12

Rano biegnę na przystań i płynę pierwszym rejsem po Dolinie Rospudy. W trakcie rejsu rozpętuje się wielka ulewa i w sumie mało co widać przez szybki. No trudno. Wracam do pokoju i jak tylko przestaje padać ruszam dalej. Dzień zaczyna się rześko ale szybko wychodzi słońce i robi się upalnie. Jadę przed siebie szlakiem, robię przystanki w MOR i późnym popołudniem dojeżdżam do Suwałk. Tu chciałam zakończyć trasę ale sama się dziwię, że to już? Za szybko! Najchętniej ruszyłabym dalej ale obiecałam wracać więc muszę na tym zakonczyć, choć czuję wielki niedosyt. Podjeżdżam na stację PKP aby tylko sprawdzić jakie mam możliwości dojazdu do domu. Na peronie stoi jakiś pociąg i po chwili okazuje się, że jest częścią całkiem przyzwoitego połączenia z Bydgoszczą. Nawet się nie zastanawiam tylko kupuję bilet i ruszam. Z sakwy wyciągam ostatnie czyste rzeczy i idę do łazienki umyć się i przebrać. Nawet nie zdążyłam ochłonąć po całodziennej jeździe rowerem a już wracam do domu.
Dzisiejsza trasa to Augustów - Suwałki - 72 km
 
34
 
35
 
36



W pociągu powoli opadają moje emocje. Łącznie przejechałam sama 859 km szlakiem Green Velo. choć na co dzień nie jeżdżę rowerem. Na szczęście nie miałam żadnej awarii, nie pękła mi dętka, nie spadł łańcuch a kilku panów spotkanych w MOR, ochoczo przeglądało mój rower, dopompowali koła, podciągali jakieś linki i dawali dobre rady. Moim celem była sama jazda rowerem przez Polskę i cieszenie się widokami po drodze, poznawanie nowych smaków oraz nowych ludzi. Ten cel osiągnęłam i nie ma tu znaczenia ile dni jechałam i ile kilometrów przejechałam Miałam szczęście do pogody i przez cały czas towarzyszyło mi piękne słońce. Wszystkie dni składają się na całość, którą bardzo miło wspominam. Reakcje mijanych osób były bardzo pozytywne, choć najczęściej zadawane pytanie brzmiało czy nie boję się jechać sama? Ale ja nie czułam się sama. Nie trzeba wielkich słów, czasem nawet żadnych, żeby złapać dobry kontakt z miejscowymi. Często wystarczy uśmiech i pozytywne nastawienie. Jestem bardzo ciekawa ludzi i te momenty na trasie, kiedy miałam okazję pobyć czy porozmawiać z mijanymi osobami były dla mnie najciekawsze i najbardziej wartościowe. Bardzo ważne, że nie miałam ani jednej przykrej sytuacji, wszędzie spotykałam się z życzliwością i wielką sympatią mijanych osób. Wyjazd był bardzo spontaniczny, ale najważniejsze jest pozytywne nastawienie i wiara, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych!
 

Z mojego wyjazdu powstał krótki filmik, na który zapraszam serdecznie.

https://www.youtube.com/watch?v=l-6udwQkEW0
 
 
 
Wspomnienia z Podróży - Polska
 
2 miejsce
Namiot Rockland 1-os. SOLOIST NEW
 
 
RAVEN

Jesteśmy krakowską firmą handlową, od 2005 roku funkcjonującą w branży outdoor. Jako RAVEN zajmujemy się dystrybucją i handlem wysokiej jakości odzieżą, butami oraz sprzętem turystycznym. Swoje produkty kierujemy do sklepów detalicznych, których docelowymi odbiorcami są pasjonaci świata gór, miłośnicy podróży i aktywnej turystyki oraz biegacze i rowerzyści – zarówno miejscy, jak i górscy. Jesteśmy wyłącznym, krajowym dystrybutorem kilkunastu uznanych – i wciąż przy tym dynamicznie rozwijanych brandów, takich jak Marmot, Aku, Teva, Hoka One One czy Smartwool. Ponadto, bazując na znajomości branży oraz zdobytym doświadczeniu, od 2009 rozwijamy autorską markę Rockland, oferującą sprzęt turystyczno – kempingowy. Poza polskim rynkiem, część naszych marek dystrybuujemy do 11 krajów Europy Wschodniej, na czele z Czechami i Węgrami. Ekonomiczny aspekt związany z prowadzeniem generującej zysk firmy nigdy nie przesłonił nam wartości, jakimi kierujemy się na co dzień w życiu. Bardziej niż biznesmenami czujemy się pasjonatami zdrowego i sportowego stylu życia, którego czynnymi praktykami są również nasi klienci oraz ich finalni odbiorcy. Razem z nimi tworzymy jedną wielką, „outdoorową” rodziną, dla której góry, sport, podróże czy bieganie stanowi nie tylko hobby po godzinach, ale i pasją, którą udało nam się połączyć z pracą. Wierzymy, iż produkty, które oferujemy, przyczynią się do realizacji Waszych turystyczno – sportowych ambicji.  http://www.ravenco.eu.

Raven           Rockland

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]