Ciudat Bolivar w Wenezueli nad rzeką Orinoko

Ciudat Bolivar w Wenezueli nad rzeką Orinoko

Wojtek i Wiola

 

3 wrzesień 2010r

Wcześnie rano, jeszcze w Maicao wymieniamy olej i filtry, gdyż to już 30.000 przebiegu naszej Toyoty, z czego 25.000 po Ameryce Pd. Przejście drogowe w Paraquachon przekraczamy z marszu w 30 minut, bez najmniejszego problemu. Wymiana waluty czyli $ na bolivares, u miejscowego „konika”, gdyż po informacji uzyskanej od wenezuelskiego celnika, wypisującego kwit odprawy granicznej na auto wiem, że tu funkcjonują dwie wymiany: bankowa 1$ = 2,6 bs i ta czarnorynkowa 1$ = 7,6÷ 7,8 bs, w zależności jak się uda wynegocjować. My zastosowaliśmy oczywiście tę drugą wersję. Nieco przerażeni i czujni, ruszamy na trasę. Droga zrujnowana do stanu tragicznego i do tego poruszają się na niej same „trupiaste”, ledwo trzymające się kupy, auta amerykańskie, których świetność minęła na przełomie 60-tych i 70-tych lat ubiegłego wieku. Wszystkie elementy tych pojazdów, dosłownie przemieszczają się i powodują wrażenie, że za moment się rozpadną, zdarzają się egzemplarze, gdzie widać nogi jadących przez przegniłe poszycia drzwi nadwozia – masakra. Po drodze nr 6 do Maracaibo mijamy wiele posterunków wojska i policji, o dziwo wszystkie kontrole przeprowadzone są uprzejmie, z uśmiechem, delikatnością i emanującą sympatią. W mieście widać i czuć zapach „petrodolarów”, w końcu to naftowa stolica kraju, dostawca dwóch trzecich ropy i trzech czwartych dochodu narodowego. Mamy plan zatankować auto, a tu na stacjach benzynowych kolejki na kilometr, samych starych gruchotów. Przy drogach oferta tankowania z butelek, wężykiem do baku. Na rogatkach Maracaibo, zmiana i zupełnie pusto. Gonitwa myśli, o co tutaj chodzi? Tankujemy i ponowne zaskoczenie, po wlaniu 74 litrów paliwa, dystrybutor wyłączył się, a pan „nalewakowy” oświadczył, że obowiązuje towarzysz limit i tylko tyle można wlać jednorazowo, pobierając od nas 5 bs, podajemy tą sumę słownie; pięć bolivares. Przecierając oczy ze zdziwienia, przeliczamy na zł, przecież 5 bs = 2,10zł, co daje sumę 0,03 zł za jeden litr, nawet gdyby to paliwo było tylko „powietrzem”, to koszty operacyjne zapewne przewyższają taka sumę – szok! Na następnych stacjach dopełniamy nasze zbiorniki do pełnych 240 litrów, myśląc, że chyba to jakaś pomyłka i że lepiej wozić niż później płacić więcej. Wiemy już skąd te ograniczenia, które dotyczą tylko tego regionu, to wpływ prywatnego eksportu paliwa do Kolumbii przez tzw. „mrówki”. Mieliśmy zamiar pozostać w Maracaibo, jednak ks. Karolewski, na którego dostaliśmy jeszcze namiary w Ekwadorze od ks. Arka, a z którym się skontaktowaliśmy tel., ponieważ był zajęty, przejechaliśmy przez to drugie co do wielkości 1,6 mil, nowoczesne miasto w kierunku Coro drogą nr 3, pokonując przesmyk pomiędzy jeziorem Lago de Maracaibo, a Golfo de Venezuela (zatoka wenezuelska), monstrualnej wielkości mostem. To właśnie w tym miejscu, kiedy to hiszpańscy żeglarze ujrzeli nowy ląd, na brzegu którego ukazały im się indiańskie domki na palach(palafitos), nadali nowo odkrytemu miejscu nazwę Venezuela, czyli „Mała Wenecja”. Jesteśmy niezwykle zaskoczeni , gdyż wszędzie ład i porządek, drogi szerokie i wspaniałe. Co tu jest tak naprawdę „grane”? - nie widzimy żadnego zagrożenia, wszystko dokładnie tak jak w innych krajach Ameryki Pd., albo nawet lepiej? Ludzie uczynni, żądni kontaktów, uśmiechnięci i zadowoleni. Stragany i knajpki przy drogach oferują wiele produktów i dań, żadnych kartek i ograniczeń. Zatrzymujemy się na posiłki i poddajemy się kolejnym nowościom, czyli arepas i cachapas, gdzie pierwsze upieczone są z ciasta kukurydzianego z serem, drugie to również placki, ale w wydaniu z mięsem i serem tyle, że podane z osobna. Jako deser ciastka z kokosem o nazwie besitos de coco. Wokół skromnych domków czysto i zadbanie, na innych terenach śmieci i syf, ale to na tym kontynencie jest wszędzie, nie tylko w Wenezueli. Jedno co rzuca się w oczy, jak to bywa w krajach, gdzie obowiązuje kult jednostki, to wizerunek Hugo Chaveza, teatralnie patrzący z niezliczonej liczby, różnej wielkości plakatów i bilbordów. W przydrożnym hotelu zatrzymujemy się na nocleg, pokój 2os. z klimą i łazienką + strzeżony parking (120bs – ok.50zł). Dzisiaj też zmieniliśmy czas i mamy jedną godzinę do przodu, czyli już tylko 6h w stosunku do Polski.

 

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-1a/img_5702.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-1a/img_5723.jpg

 

4 wrzesień 2010r

Kontynuujemy jazdę brzegiem Morza Karaibskiego, drogą nr 3 na wschód do miejscowości Coro, która to była pierwszą stolicą Wenezueli, założona w 1527r przez Hiszpanów. Zwiedzamy tą kolonialną miejscowość wpisaną na listę UNESCO, która jest najlepiej zachowaną ze wszystkich w tym państwie. Dalej poprzez park Medanos de Coro, będący swoistą Saharą w miniaturze, gdzie za pomnikiem matki Monumento a la Madre, ustawionym przy wejściu, nie ma już nic, tylko piasek w górę i piasek w dół, czyli potężne wydmy. Jedziemy jeszcze na wschód, aż pod Parque Nacional Morrocoy, na riwierę wypoczynkową , gdzie znajdują się chronione piękne osiedla tych najbogatszych oraz slamsy biedoty i budy z blachy, pomiędzy tym wszystkim walają się tony śmieci, w oddali błyszczy wielka rafineria, a z bilbordów patrzy na to wszystko uśmiechnięty Hugo Chavez. Tam też zostajemy na nocleg w pensjonacie przy plaży, w miejscowości Boca de Aroa.

 

 

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-2a/img_5760.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-2a/img_5774.jpg

 

W czasie jazdy obserwujemy jak radzi sobie część społeczeństwa z bezrobociem. Tak więc wzdłuż drogi „markety” ustawiają się rzędem i oferują to, co da szansę na przeżycie, od domowych artykułów spożywczych po wszelkie inne dobra, które można stworzyć własnymi rękami. Ponieważ jest tutaj wiele kóz, produkuje się ser, z mleka nasyconego cukrem do granic możliwości, wystawia się różnego typu kombinacje dulce de leche, kapelusze w wielu kolorach i fasonach, z kamieni rzeźbi się figurki, schwytane zwierzęta oraz ryby, wiszą w różnych wersjach, budząc w nas obrzydzenie. No cóż, co kraj to obyczaj, kiedy w państwie panuje wysokie bezrobocie, turyści nie odwiedzają, gdyż jest niebezpiecznie, dochody z nafty już nie takie jak za złotych czasów, mieszkańcy kraju zmanierowani starymi nawykami, a dokładniej w myśl hasła „ropa jest wszystkim”, nawykli do nic nie robienia i taki stan nadal trwa. Pracować nie ma gdzie, bo przecież, aż 95% dochodu narodowego pochodzącego tylko z ropy spowodowało, że nikt nie dbał o inne gałęzie produkcji, rolnictwo praktycznie nie istnieje, wszystko było i jest importowane, nawet żywność – na miejscu nie opłacało się tego wytwarzać.



http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-2b/img_5862.jpg



Z biednego kraju, jakim była Wenezuela, pomijana niegdyś przez kolonizatorów Hiszpanów, po bumie naftowym spowodowanym odkryciem potężnych złóż ropy w 1914, stała się największym eksporterem tego surowca na świecie, nie potrafiono z tego państwa skutecznie zrobić „El Dorado”, mając świadomość świetnej płynności finansowej, zadłużało się nie wiedzieć po co, kiedy ceny ropy mocno spadły, Wenezuela przejrzała się w pustce. A gdy otworzyła szeroko oczy, do spłacenia było wiele kredytów. Tak skończył się piękny sen o potędze, a raj został utracony, dochody państwa zaniknęły i,aż dziw bierze, że można było na przestrzeni tak niewielu lat zniszczyć to państwo i naród w nim mieszkający?!. Na zadane pytanie „co dalej”?, odpowiadają : „zmiany są bardzo poważne, ale nie wiadomo czy na dobre, czy na gorsze”, ta niewiedza wbija nas w zadziwienie, czyż mamy rozumieć, że ten naród wie, że dzwonią, tylko nie wiadomo w którym kościele? Zapytany przez nas właściciel pensjonatu, tu gdzie śpimy tej nocy, świetnie mówiący po angielsku, skończył niegdyś Colege w Ohayo, co sądzi o obecnej polityce Chaveza i zmianami jakie się dokonują twierdzi:” wszystko CHYBA idzie w dobrym kierunku, ale tak naprawdę to nie wierzy w lepsze czasy, gdyż to niezwykle daleka przyszłość i trudny temat”. Reasumując, mamy niezły pasztet myślowy, ponieważ wielkie hasło rewolucji socjalnej, jest zgadywanką dla narodu, a jeśli nie wiedzą co jest dla nich, a co przeciwko nim, to oznacza, że jak zwykle stara komunistyczna szkoła się sprawdza.

 



http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-2c/img_5933.jpg

5 wrzesień 2010r

Jedziemy zwiedzić Parque Nacional Morrocoy, z niezliczoną ilością ptactwa, a w szczególności różowych flamingów. Kierujemy się więc do miejscowości Chichiriviche, która jest centralną częścią tego obszaru. Ptactwa rzeczywiście wiele, lecz jeśli to ma być „Park Narodowy”, to tylko w cudzysłowie, gdyż to co tam ujrzeliśmy tej weekendowej niedzieli, przerosło naszą wyobraźnię i poraziło na tyle, że dopiero po kilku chwilach, doszło do nas jak można wypoczywać, gdzie kombinacja ludzkiej masy przemieszana jest z porozrzucanymi dowolnie odpadkami. Kiedy jedni piją alkohol, inni już spoczywają w spokoju, tam gdzie padli upojeni relaksem, a wszystko to w potwornym gorącu, smrodzie i hałasie. Koszmar to bardzo entuzjastyczna forma wyrażenia naszych odczuć, nawet fotki nie dadzą rady tego oddać, to nierealne, to trzeba widzieć i czuć. Uciekamy z „Parku” w kierunku stolicy Wenezueli Caracas, najpierw drogą nr 3 do Morrocoy, później nr.1, aż do tego pięciomilionowego miasta.

 

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-3a/img_5941.jpg

 

Późnym wieczorem jesteśmy na miejscu i poszukujemy placówki Polskiej Ambasady. Zajęło nam to ponad dwie godziny i to dodatkowo z wynajętym taksówkarzem. System adresowy w tym mieście, to jakaś totalna łamigłówka pozbawiona sensu, kilka osób brało udział w dochodzeniu, po czym nastąpiła eureka. Jedno jest pewne, miasto Caracas to niezwykle niebezpieczny rejon i tylko w obrębie pewnych dzielnic, w miarę bezpiecznie można się poruszać, to 100% pewne, gdyż wszyscy napotkani po drodze ludzie, dobitnie nam to uzmysławiali, przestrzegając, aby nie wybierać się do centrum miasta. Tam za drobiazg można otrzymać wyrok w trybie natychmiastowym, a zasada jest prosta, kiedy zostanie się napadniętym, należy bez zastanowienia oddać wszystko, a być może oprawcy puszczą wolno. Są miejsca gdzie życie nie ma żadnej wartości, a jedynym obowiązującym prawem, jest siła razy przemoc do potęgi śmierci. Tam pod żadnym pozorem nie wolno się znaleźć, gdyż średnia kul w zwłokach wynosi pięć plus. W jednej z gazet, na tytułowej stronie, pokazano szczegółowo prosektorium, z ofiarami tylko jednego dnia. Dlatego też turyści omijają Caracas szerokim łukiem. A my, wynajmujemy pokój w hotelu, w tej bezpieczniejszej części, za 200 bs – ok 90zł (pok. 2os.łazienka, klima i garaż na auto) – godny polecenia, chociaż po krótkiej obserwacji i zestawieniu kilku faktów, okazało się,że to… hotel na godziny… no cóż, atrakcji nigdy dosyć.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-3b/img_6080.jpg

 

6 wrzesień 2010r

Rankiem zabieramy się z pomocą Polskiego Konsulatu za załatwianie wiz do Gujany i Surinamu. Jeszcze przed oficjalnym czasem otwarcia, jesteśmy przy bramie naszego konsulatu, miła pani Ula Siemińska pomaga w pozyskaniu adresów i informacji, dotyczących pracy tych konsulatów. Pod nieobecność pani konsul Anny Pieńkosz, która w tym czasie wyjechała na szkolenie do Polski, niezwykle pomocnym, w sensie wiedzy o państwie, okazał się pierwszy sekretarz Ambasady Tomek Wodzyński, pomaga nam zrozumieć reguły i teorie stosowane w tym kraju. Ponieważ kilka lat przebywał wcześniej na Kubie, będąc pracownikiem dyplomatycznym, jego kompendium wiedzy jest porażające. Przestrzega nas również przed aktualnie panującą tu epidemia gorączki denga (przenoszona przez komary – Ci co skrupulatnie czytali nasze relacje wiedza ze w Buenos Aires opisywaliśmy już ten problem), sam przeszedł ją niedawno, mamy się więc na baczności, „mugga” będzie teraz w użyciu. Ruszamy załatwiać wizy, a ponieważ konsulat Gujany jest dziś zamknięty, zaczynamy od Surinamu. Oczywiście nie może być to łatwizną i prawie by się udało, jednak same wcześniejsze uzgodnienia telefoniczne pomiędzy konsulami nie wystarczyły, potrzeba oficjalnej noty wystawionej przez Polski Konsulat, drugim życzeniem pani z okienka było: „proszę napisać polski adres zamieszkania po angielsku”, a to już dla nas była poważna zagadka. I w tym miejscu Wojtek zastosował cały zestaw oszałamiających próśb do pani, która uległa ich urokowi. Ponowny kurs taxi tam i z powrotem, plus uprzejmość konsula Surinamu, który notę przyjął już poza godzinami pracy, mamy więc pewność, że jutro odbierzemy wizy do tego kraju, a zaczniemy brnąć w papiery dotyczące Gujany. A jak będzie przebiegać proces uzyskania wiz, to już w następnym odcinku.

 

7 wrzesień 2010r

Rano taxi wiezie nas do ambasady Surinamu, jeszcze pół godziny stresu, gdyż wiz nie było o ustalonej godzinie i prędziutko do Ambasady Gujany na drugi koniec Caracas. Tutaj pełne zaskoczenie, ponieważ wizę mamy od ręki i to dodatkowo ze wszystkimi „błogosławieństwami” na drogę, od przesympatycznej pani konsul ubranej w stosowny, elegancki strój narodowy łącznie z nakryciem głowy, przypominający do złudzenia stroje hinduskie. Pozostałą część dnia przeznaczamy na zwiedzanie Caracas. Stolica prezentuje się w formie betonowej, nowoczesnej architektury wzniesionej w latach pięćdziesiątych na ruinach wyburzonej zabudowy kolonialnej z której pozostało tylko kilka ulic i kościołów, z katedrą przy placu Bolivara. Odwiedzamy jeden z nich, który zamieniono po renowacji na Panteon, będący w istocie świątynią pamięci po synu tego narodu, wyzwolicielu, Simonie Bolivarze. Jego wizerunek urasta tu do roli świętego, a trumna z prochami wraz z pomnikiem stoi w nawie głównej, zamiast ołtarza. Ten niewątpliwie wielki człowiek, wódz i strateg, wraz z oddanym sobie młodym, najzdolniejszym, porucznikiem Antoniem Jose de Sucre na przestrzeni kilkunastu lat, oswobodzili prawie całą Amerykę Południową, aż po granice z Argentyną spod okupacji hiszpańskiej. Flagi tych państw ustawione są szpalerem po obu stronach tej „świątyni”. Zamysłem Bolivara było stworzenie wielkiej zjednoczonej republiki na bazie wyzwolonych terenów, w 1819 proklamował już jako wolne państwo Wielką Kolumbię, obejmującą swym obszarem powierzchnię obecnej Wenezueli, Kolumbii i Ekwadoru, pozostałością po tym okresie są do tej pory flagi tych państw, będące w jednakowych barwach, różniące się tylko małymi dodatkami (gwiazdki, herby). Do 1824 r oswobodził ponadto całe Peru i Boliwię, lecz jeszcze przed jego śmiercią w 1830r jego marzenie prysło jak bańka mydlana, zjednoczona Republika Pd. Ameryki nigdy nie powstała, a Wielka Kolumbia rozpadła się na Wenezuelę, Ekwador i Kolumbię. Jednak kult jego postaci, jest w tych wszystkich wyzwolonych państwach niezwykle silny, aż do dzisiaj.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-4a/img_6124.jpg




http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-4a/img_6136.jpg

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-4a/img_6148.jpg

Właśnie do tych tradycji odwołuje się obecny przywódca Wenezueli, jej prezydent Hugo Chavez, budując nurt zwany „rewolucją bolivariańską” i działając jakby w myśl idei Libertadora Bolivara, chce wyzwolić ten rejon od wpływów wielkich światowych kapitałów, marzy i próbuje tworzyć na bazie tych państw, struktury podobne w założeniach jak Unia Europejska. Jego ideowym wzorem przywódcy jest Fidel Castro, choć on sam odżegnuje się od siłowych rozwiązań stawiając na demokrację – socjalizm demokratyczny jak na razie tutaj zwycięża i jest wolą większości narodu. Natomiast naród to 20 mil. elektoratu, z czego garstka to bogacze, również żydzi, skromna warstwa średnia i połowa ludzi żyjąca w skrajnej nędzy, czy tak właśnie ma działać demokracja!? Przecież prezydent jako rzecznik biedoty, krytyk bogatych, kościoła i mediów odżegnuje się od komunizmu, ale czyta Trockiego i chwali Lenina, a do tego jest świetnym mówcą, można go słuchać jak Kobuszewskiego. Jego główną „zasługą” jest polaryzacja społeczeństwa, ale ten bystry mentor neutralizuje to pięknymi misjami. I tak np. Misja „Milagro”, czyli cud, wysyłanie osób chorych na kataraktę na Kubę, by po uzdrowieniu powróciły widzące i szczęśliwe, czemu towarzyszył oszałamiający przekaz telewizyjny. Misja „Barrio a dentro” czyli utworzenie pozycji lekarskich w fawelach. Pomysł Fidela, wykonawstwo Chaveza i poparcie gotowe. A gospodarka od pięciu lat pikuje w dół, bandytyzm kwitnie, a ludzie ubożeją. No cóż, jednak ropa to nie wszystko, należy dbać o wszystkie gałęzie gospodarki, a nie rozdawać powodując, że nikt nie płaci podatków, uprawia leżenie w hamaku i jak przychodzie bieda nie potrafi zapracować, gdyż nie było potrzeby, więc idzie kraść, a tymczasem sprawiedliwość to w tym kraju tak abstrakcyjne słowo jak ekologia. Wzgórza wokół Caracas oklejone są fawelami gdzie mieszkają „barrios”, tam kumuluje się w szerokim rozumieniu patologia, a życie pod hasłem „carpe diem”, jest jak najbardziej prawidłowe, gdyż jutro jest niewiadomą. Tylko jeden weekend daje wynik ok. 40 ofiar śmiertelnych bandytyzmu, będącego poza wszelaką kontrolą i pozostającego zupełnie bezkarnym – to jakiś koszmar, który powoduje, że wartość życia, to żadna wartość!!! Jeszcze tego dnia pożegnawszy się z załogą ambasady, dziękując za okazaną pomoc, uciekamy z Caracas i jedziemy na wschód drogą nr 9 w kierunku Barcelony, tej założonej przez Katalończyków w 1671r. Ponieważ jest późno zbaczamy nieco nad Morze Karaibskie i w Rio Chico wynajmujemy pokój w skromnym hoteliku za 140bs. – jest klima i garaż. Po niewielkiej dawce rumu padliśmy jak „kawka”ze zmęczenia, przemieszanego ze stresem i strachem, jaki towarzyszył nam podczas tego dnia.



http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-4b/img_6238.jpg

8 wrzesień 2010r

Tankowanie i nadal tkwi we mnie szok, jak jest możliwe, aby za 2 zł (słownie dwa złote) zatankować auto do pełna??? Tyle samo kosztuje tutaj zerwanie z drzewa kokosa i podanie w postaci cocady czyli, picie przez rurkę jego zawartości tj. wody kokosowej, a nie mleczka kokosowego, jak to się mawia w Polsce, następnie zjedzenie wydłubanego orzecha. Odwiedzamy modne „resorty” usytuowane nad Laguną de Tacarigua, gdzie przy jednym z nich urządzamy krótkie plażowanie, na tyle krótkie, aby nie wdała się nuda. Po godzinie zmykamy już z tego miejsca i jedziemy do Barcelony, oczywiście tej w Ameryce Pd. Miasto przywitało nas koszmarną ulewą, wszak to pora deszczowa, więc, ulice zamieniły się w rzeki, a my w amfibię i płyniemy w zamierzonym kierunku, mijamy powalone drzewa i lawiny błotne. Do Barcelony nie warto wjeżdżać, gdyż nie ma tam nic godnego uwagi, jedynie przy głównym Plaza Boyaca, który wyróżnia go od innych nie tylko nazwą, gdyż dotychczas były to zazwyczaj Simona Bolivara, ponadto stoi tam byłe hospicjum franciszkanów, zachowane w formie trwałej ruiny, będące pomnikiem i zarazem świadkiem masakry 1500 jego mieszkańców, dokonanej przez hiszpańskich rojalistów podczas walk o niepodległość w 1817r. Jedziemy dalej na wschód drogą nr.9 do Parque Nacional Mochima i tam tuż za słynną plażą Colorada, z piaskiem w kolorze pomarańczy, zatrzymujemy się na popas. Na samej plaży wynajmujemy pokój w pensjonacie za 140bs. (klima, łazienka, garaż). Próbujemy się odnaleźć w tym społeczeństwie żyjącym za kratami, gdzie jego obywatele są raz z jednej, a raz z drugiej ich strony. Zamykają się za nimi w swych posesjach i domach, dokonują zakupów poprzez kraty w sklepach, dlaczego ?, bo tak bezpieczniej dla sprzedających i żyjących w tym narodzie – to jakaś paranoja, jesteśmy tym strasznie już zmęczeni, to ciągłe zagrożenie czuć wszędzie, na każdym kroku! Już w ciemnościach, wskakujemy do wody, a wokół cicho i pusto, tylko czasem jakaś motorówka ślizga się po tafli morza.


http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-5a/img_6395.jpg

9 wrzesień 2010r

Po przebudzeniu wskakujemy do Morza Karaibskiego i za kilka chwil dalej w trasę. Wiola ma okazję codziennie ćwiczyć nabyte niedawno umiejętności pływackie. Kontynuujemy jazdę na wschód drogą nr.9 do Cumana, pierwszego miasta hiszpańskiego założonego na stałym lądzie kontynentu Południowej Ameryki w 1521r. Miasto choć tak stare, nie zachowało kolonialnego charakteru, gdyż wielokrotnie nawiedzały go trzęsienia ziemi. Wdrapujemy się jedynie na wzgórze, na którym znajduje się kolonialna twierdza wzniesiona 1659r, a która to, choć mocno zniszczona, oparła się tym kataklizmom i wielokrotnym najazdom piratów, a z jej murów roztacza się piękny widok na miasto.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-6a/img_6458.jpg

 

Dalej drogą nr.1 prowadzącą przez dżunglę jedziemy do Caripe, gdzie w pobliżu znajduje się najciekawsza i największa jaskinia Wenezueli, spenetrowana i opisana niegdyś przez wielkiego podróżnika Aleksandra von Humboldta. Jej osobliwością jest, zamieszkujący ją specyficzny gatunek ptaków zwany tłuszczakami, prowadzący wyłącznie nocny tryb życia. Jesteśmy pod jaskinią punktualnie o 18.00, aby nie przeoczyć momentu kiedy po zapadnięciu zmroku, około 18.30, zaobserwować jak te ptaki wylatują z czeluści i groty i odlatują do dżungli na żer. Widok niezwykły, gdyż zamieszkuje ją ok. 18.000 szt tych niecodziennych stworzeń i do tego koncert dźwięków, odbijający się echem z wnętrza jaskini. Będziemy zwiedzać ją dopiero jutro, więc po tym spektaklu wracamy do Caripe i wynajmujemy pokój w pensjonacie (130bs. – garaż, łazienka, klima nie jest koniecznością, gdyż w tym górzystym terenie temp. w okolicy 25ºC).

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-6b/img_6592.jpg

 

10 wrzesień 2010r

Startujemy do jaskini o poranku, wstęp 15bs.(ok. 7zł) od os. i zapuszczamy się w małej 12osobowej grupie, wraz z przewodnikiem w czeluści jaskini Cueva del Guacharo. Do zwiedzenia przewidziane jest tylko 1200m z 10km200m. Przez półtorej godziny z wielkim zainteresowaniem brniemy wytyczonymi ścieżkami, wzdłuż rzeki płynącej jej dnem. Tylko pierwsza komora jaskini tzw. Salon de Humboldt (750 m.dł.) zamieszkała jest przez ptaki guacharo, od których nadano jej nazwę, polska nazwa tłuszczaki. Żywią się wyłącznie nocą owocami pewnych gatunków palm, powracają z dżungli o 4 rano, a teraz gnieżdżą się na skalnych półkach w ciemności, wydając niesamowite, skrzeczące dźwięki. Cała trasa wiedzie wśród stalaktytów i stalagmitów, którym natura nadała przeróżne fantastyczne formy. Ponieważ nie ma tu żadnych lamp i reflektorów, zwiedzanie odbywa się w świetle ręcznej lampy gazowej i latarek, a zdjęcia z fleszem można robić dopiero po wyjściu z salonu, gdzie przebywają te ptaki. Wędrówkę najlepiej odbyć w wysokich butach, gdyż idziemy po mieszaninie wody z odchodami o winnym zapachu, a dodatkiem są niestrawione przez ptaki kiełkujące pestki owoców oraz konające, niechciane, nadwyżkowe pisklęta wyrzucone z gniazd. Dodatkową atrakcją jest możliwość wyniesienia na sobie ptasiej kupy, co oczywiście nie przytrafiło się nikomu innemu, tylko mnie, tak więc po wyjściu czyszczenie butów i pranie bluzki. I jak to mawiają starożytni Indianie, warto być „okupowanym” przez ptaki, bo to niebywałe szczęście przynosi, tak więc czekam na efekty niecierpliwie.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-7a/img_6627.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-7a/img_6657.jpg

 

Jeszcze przed południem opuszczamy ten rejon i jedziemy w kierunku Delty Orinoko, najpierw przez końcowy fragment północnych Andów drogą nr.1 do Maturin. Już ostatni raz przekraczamy w naszej podróży po Ameryce Pd. to pasmo górskie, na przestrzeni od Ziemi Ognistej z jej „stolicą” Ushuaia, czyli ponad 23 tyś. km mieliśmy ten masyw, raz po jednej, a raz po drugiej stronie. Po zjeździe poruszamy się równinną zielona sawanną, która miejscami przechodzi w coś niezwykłego i dla nas niesamowitego, czyli w regularne lasy sosnowe – tego nigdy sobie nie wyobrażaliśmy, że w tych rejonach tropikalnych i przyrównikowych na wys. tylko 35 m.n.p.m.w ogóle, może taki las występować. Dojechaliśmy do potężnej delty rzeki Orinoko, tuż przed Tucupita i wynajmujemy pokój w motelu przy trasie- 120bs. (klima, łazienka , garaż).

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-7b/img_6718.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-7b/img_6728.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-7b/img_6737.jpg

 

 

11÷12 wrzesień 2010r

Rano startujemy do Tucupita i już około 10.00, stoimy u drzwi biura turystycznego Aventura Turistica Delta, tuż obok katedry. Na szczęście obok biura mieszkają jego właściciele i choć dzisiaj sobota podejmują się zorganizować dla nas dwudniową wyprawę, w głąb rozległej delty rzeki Orinoko (zajmuje 360 km linii brzegowej Atlantyku i wcina się w ląd na głębokość 120km). Uzgadniamy cenę i zostaje ona ustalona na 300 € za całość, czyli dojazd autem do La Horqueta, transport łodzią, obsługa przewodnika, pełne wyżywienie, wraz z trunkami i dodatkowe atrakcje na miejscu u Indian Warao. Toyotę pozostawiamy na strzeżonym parkingu i już o 11.30 podjeżdża po nas auto(i tu następuje nadużycie tego słowa), gdyż to liczący ponad trzydzieści lat rozklekotany Chevrolet. Już jest dobrze, Wiola cieszy się jak dziecko, ponieważ już od dawna wykazywała chęć przejechania się takim wynalazkiem, których całe mnóstwo jeździ po drogach Wenezueli. Bujamy się jak na kanapie u babci i z oszałamiającą prędkością autka na baterie, gnamy do celu. Zabawa wspaniała, tylna klapa bagażnika otwiera się i zamyka, nasz przewodnik Juan, śpiewa i zabawia opowiastkami susząc swoją koszulkę na lusterku, kierowca trzyma boczne drzwi, bo głupio by było jechać bez nich. Nasz przewodnik, pomimo, że przecież został wyrwany z sobotniej fiesty, by zająć się nami, ma uśmiech dookoła głowy.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8a/img_6849.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8a/img_6893.jpg

 

Za „kilka chwil” przesiadamy się do łodzi, obok nas mnóstwo żywności, rum, kraby, papuga i paliwo(cała 200 litrowa beczka). Po prostu „awaria”, ale jest niezwykle wesoło. Juan zaczyna wodzić wszystkich na pokuszenie i serwuje drinki „kuba libre”, nie pomijając kapitana, toteż płyniemy coraz bardziej spontanicznie (czas płynięcia to ok. 5 godzin). Po drodze odwiedzamy pół rodziny naszego kolegi, a jest ona dość pokaźna, więc poznajemy bardzo wielu ludzi. Gdy nadszedł czas obiadu, otrzymujemy na łodzi wcześniej przygotowane dania, wszystko bardzo smaczne, do tego soki i owoce.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8b/img_6914.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8b/img_6964.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8b/img_700.jpg

 

Po drodze odwiedzamy Indiańskie wioski, gdzie ich mieszkańcy od kilkuset lat , w niezmienionej formie żyją w swych domkach, a raczej wiatach wybudowanych na palach, nad wodami i bagnami porośniętej dżunglą delty rzeki Orinoko. Byłem i odwiedzałem już wiele społeczności indiańskich, ale tak nieskalanej cywilizacją grupy ludzi, jeszcze w życiu nie spotkałem. Aż ciśnie się na usta pytanie, jak wielka jest przepaść pomiędzy ludźmi zamieszkującymi nasz glob?, i kto, w tej przecież naszej wspólnej światowej cywilizacji jest bardziej szczęśliwy? – im mocniej poznaję zakątki naszego świata, tym większe mam przekonanie, że chyba to proste, niezmienione od setek lat życie, daje więcej szczęścia – to widać i czuć będąc i obserwując te społeczności. Jest też druga strona, która mnie niezwykle intryguje widząc baraszkujące i bawiące się dzieci, one już w wieku 12 lat przechodzą w stan dorosłości i mają swoje dzieci – jak szybko mija ich beztroskie dzieciństwo? Dorosłe życie kręci się wokół hamaka, podstawową czynnością jest odpoczywanie i zdobycie pożywienia, które w wielkiej obfitości daje rzeka i dżungla. Płyniemy na północne krańce delty, na odległość 30km od Atlantyku i niespełna 60 km od granicy z Trynidadem.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8c/img_7062.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-8c/img_7086.jpg

 

Gdy powitali nas już wszyscy, rodzina i przyjaciele Juana, mamy wreszcie możliwość dotrzeć do naszego apartamentu, będącego również wiatą przykrytą palmowymi liśćmi. Tu około sześciu osób zajęło się przygotowaniem nam kolacji oraz spanka. I tu żarty się skończyły, brak światła(tylko świeczki), spanie w hamakach, a wokół dżungla, kraby spacerują tuż obok, małpy przemieszczają się w pobliżu, pada deszcz, toaleta jest wszędzie, tak jak i komary. Oczywiście wszystko co tylko może pokąsać, ugryźć lub zrobić „kuku” na ubranie, przytrafia się mnie, Wojtek jak zawsze nie tknięty i wolny od takich zdarzeń, wspiera mnie niczym Hioba. Noc mija na wisząco, a ranek wita szybkim śniadaniem, gdyż canoe czeka na nas, by popływać kanałami wśród przyrody i podpatrywać zwierzątka.

 

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-9a/img_7189.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-9a/img_7234.jpg

 

Robiąc zdjęcia trudno dostrzec w gładkiej toni wody, gdzie kończy się prawdziwy obraz, a gdzie zaczyna jego lustrzane odbicie. Po powrocie następuje zmiana, czyli wskakujemy w wysokie kalosze i maszerujemy zdobywać dżunglę, gdzie fachową opieką otacza nas miejscowy „jungle man”. I zaczęło się dziać. Brniemy bagnami zatrzymując się co jakiś czas, ponieważ Indianin z maczetą pokazuje nam drzewa, gdzie jedne są dziwne( manglare wspierające się mnóstwem wypuszczanych odnóg), a inne pożyteczne( palma z której zjadane jest palmito, temiche z którego owoców wypija się sok o działaniu przeciwgrypowym, cacao , sangrito i inne). Taplając się w tym rudym bagnie, moje zanurzenie osiągnęło dramatyczny poziom, a ponieważ zawiesiłam się na wystających patykach, potargałam spodnie, po czym nasz „maczetowy” podarował mi wspieradło. Szliśmy dzielnie, aż do mety, by zatoczyć koło i znaleźć się w punkcie wyjścia.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-9b/img_7259.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-9b/img_7281.jpg

 

Po ogarnięciu się co nieco, ruszyliśmy w drogę powrotną do Tucupita, odwiedzając wioskę indiańską Guaranoco i pozostałą część rodziny Juana. Po dopłynięciu do La Horqueta, tym razem przesiadamy się do autobusu, ale nie takiego zwykłego, lecz wesołego. Wszyscy, łącznie z kierowcą pijemy piwo, wodzirejem jest Juan i wszystko jest poza kontrolą. Śmiejemy się, robimy fotki, aż nadszedł czas przerażenia…zabrakło piwa!…zatrzymujemy się przy sklepie, kierowca szybciutko uzupełnia zapas i w dowolnym rytmie jedziemy dalej. Wesoły autobus odstawia nas obok parkingu; gdzie przesiadamy się do naszego autka, by po tysiącu pożegnań, pojechać jeszcze nad brzeg Orinoko i podziwiać zachód słońca nad rzeką. Zostajemy na noc w tym samym skromnym hoteliku z przed dwóch dni, by jutro ponownie ruszyć dalej.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-9c/img_7363.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-9c/img_7420.jpg

 

13 wrzesień 2010r

Po tych dwóch niesamowitych dniach, nieco ochłonąwszy od nadmiaru wrażeń ruszamy z Tucupita najpierw drogą nr.15, później od Puerto Ordaz nr.19 na pd-zach. do miejscowości Ciudad Boliwar. Kolonialne miasto oddalone od Atlantyku o 420km, założone w 1764r leżące nad Rio Orinoko zawdzięcza swa sławę nie tylko tym, że niegdyś było zwane Angostura – przesmyk, cieśnina w którą wbija się ta wielka rzeka, lecz również tym, że właśnie stąd wyruszył ze swą armią Simon Boliwar w 1817r, aby wyzwolić Amerykę Południową spod okupacji hiszpańskiej. W 1846r, by oddać hołd wyzwolicielowi nadano temu miastu nazwę Ciudad Boliwar. Stara część miasta mieszcząca się na skalistym wzgórzu zachowała swój kolonialny charakter, jest nieźle odrestaurowana i roztacza się stąd piękny widok na tą ogromną rzekę, oraz jedyny w tym mieście most rozpostarty pomiędzy brzegami cieśniny. Przedreptaliśmy miasto dokładnie kilka razy, czysto i schludnie. Jest natomiast jedna wyjątkowa zmiana w stosunku do innych miast i wiosek, które było nam dane odwiedzić w Wenezueli, totalny brak sklepów z żywnością. Jak już znaleźliśmy to pomimo wybrania artykułów do koszyka, odpuściliśmy zakup, gdyż kolejka do kasy była na około dwie godz. – jeszcze w życiu czegoś takiego nie widzieliśmy. Zakwaterowaliśmy się w hotelu przy samym lotnisku, gdyż w biurze turystycznym Turi Express Dorado, C.A. wykupiliśmy na jutro trzydniową wycieczkę do najwyższego wodospadu naszego globu, 979m toczącego 15 razy więcej wody, niż znana wszystkim Niagara. Ponieważ do tego miejsca oddalonego o prawie 500km nie ma żadnej drogi, będziemy lecieć wynajętą awionetką, a później dwa dni łodzią. Koszt to 200€ od osoby z zakwaterowaniem, wyżywieniem, przelotem i przepłynięciem łodzią.

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-10a/img_7440.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-10a/img_7479.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-10a/img_7485.jpg

 

http://www.wojtektravel.pl/wp-content/gallery/wen-10a/img_7498.jpg

 

dużo więcej zdjęć z tego etapu podróży:

http://www.wojtektravel.pl/index.php/wyprawy/4-ameryka-pd-etapii/3-wenezuela/

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo alejapodroznikow@gmail.com

Jeżeli chcesz wykorzystać materiały naszego autorstwa zamieszone na portalu skontaktuj się z nami: alejapodroznikow@gmail.com