Wycieczka do Tunezji
Chrobok Natalia
Wycieczkę do Tunezji wspominam bardzo ciepło, sympatycznie. Zamykając oczy mam wrażenie jakby cały ten kraj ściskał mnie serdecznie, z miłością. Bo właśnie to tam odnalazłam: serdeczność i miłość otaczających mnie ludzi, a także...zwierząt. Może zacznę od początku. Zawsze chciałam liznąć egzotyki, tej gorącej Afryki pełnej palm, która kusi nas na każdym kroku - a zwłaszcza w snach. Tunezja wypłynęła na horyzont spontanicznie. Ceny były dobre, a i klimat wydawał się w porządku. Chciałam zobaczyć Susę, ze względu na świetną bazę wypadową na Saharę, bez zobaczenia której nie wyobrażałam sobie tych “tunezyjskich wakacji”. Byłam pełna obaw, w związku z przykrymi wydarzeniami z 2015 roku. Wiadomo, strach jest częścią nas. Kryje się w każdym i nie należy się tego wstydzić. Trzeba starać się go ignorować, by po pewnym czasie zebrać maksimum siły, by zdeptać go do cna. I to mi się udało. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że ten mój lęk miał wielkie oczy. Niepokój odleciał niczym płochliwy ptak… Zatrzymaliśmy się w hotelu Riadh Palms, w pokoju z widokiem na morze. Na miejsce dotarliśmy w nocy, więc zmęczeni od razu położyliśmy się spać. Gdy tylko otwarłam oczy, pobiegłam na balkon zobaczyć jak to wszystko wygląda w świetle dnia. I zamarłam. Było przepięknie. Moje oczy chłonęły ten afrykański widok, a serce biło mocniej. Jak mogłoby nie przyspieszyć w obliczu takiego widoku?
Skłamię jeśli napiszę, że nie oddałam się leniuchowaniu. W końcu to jeden z najważniejszych punktów na liście, gdy jedzie się w tak zapierające dech w piersi miejsce. Przyjemna plaża hotelowa zachęcała do wypoczynku i nieustannego zakopywania stóp w miękkim piasku. Morze Śródziemne zachwycało błękitnym kolorem i temperaturą! Woda była naprawdę ciepła, idealna do kontemplowania życia.
Muszę dodać, że tuż obok naszej plaży znajdowało się miejsce, w którym działały sprzęty wodne. My zdecydowaliśmy się na lot na parachute - spadochronie, który ciągnie motorówka. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, ale dla podziwiania Sousse z góry … naprawdę warto! Było to niezapomniane przeżycie, które powtórzyłabym raz jeszcze - bez wahania! Drugiego dnia wyruszyliśmy, by obejrzeć medinę, która została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Widok był wspaniały. Zapachy różnego typu czaiły się na nas z każdej strony, gwar rozmów i uśmiechnięci od ucha do ucha ludzie - wszystko to sprawiało, że z każdą chwilą odczuwałam coraz silniej, że ten kawałek Afryki skrada do reszty moje serce. Aromatyczne przyprawy i soczyste opuncje wyglądały bajkowo, a mieszanka kolorów czarowała - niczym mała wróżka - moje oczy.
Stwierdziłam, że medinę trzeba - przynajmniej raz w życiu - odwiedzić. Dotknąć tego pulsującego życia własnym opuszkiem palca. Posmakować jedynego w swoim rodzaju gwaru i przekrzykujących się głosów. Otaczająca nas architektura tego kraju była tak urocza. Bardzo przypominała greckie Santorini. Białe, wzbudzające pewną nostalgię domki i błękitne drzwi, okiennice czy wszelakie dodatki. To wszystko tworzyło swego rodzaju osobliwą bajkę, w której świat inspiruje na każdym kroku!
W pamięć najbardziej jednak zapadła mi podróż na Wielkie Południe, podczas której zobaczyliśmy tę dziką stronę Tunezji. Zajrzeliśmy w surowe, zabarwione czystą egzotyką zakamarki tego kraju, który przyjął nas z taką ufnością i radością. Pierwszym punktem naszej wycieczki było Kairouan - Święte Miasto Islamu. Intrygujące budowle wręcz prosiły się, by chłonąć je wzrokiem. Były bardzo charakterystyczne, osobliwe, ciężkie. W tym wszystkim dostrzegało się jakąś iskierkę magii, przeświadczenie, że oto jesteśmy w miejscu, z którego bije wręcz - inna kultura, silna tradycyjność - gdzie żyją ludzie o innych obyczajach. Było to niesamowite przeżycie.
W pobliżu wstąpiliśmy do lokalnego sklepu, w którym skusiliśmy się na kupno olejów: z opuncji oraz czosnkowego. Pierwszy z nich przeznaczony jest do pielęgnacji skóry, drugi do włosów. Potrafią zdziałać cuda. Przyszła pora na Chebikę - najpiękniejsze miejsce na ziemii! To prawdziwa perełka Afryki, której nie da się podrobić. Miejscowość znajduje się w Górach Atlas, można określić ją jako malowniczą oazę. Dostaliśmy się tam jeepem - z wspaniałym, tunezyjskim kierowcą. Po drodze podziwialiśmy znaki, które dla nas okazały się wyjątkowe. Uwaga na dzikie wielbłądy! - głosiły. Mieliśmy szczęście zobaczyć taką rodzinę dzikich wielbłądów. Przechodziły spokojnie przez ulicę, uśmiechając się sympatycznie. Nasz
kierowca zwolnił i dzięki temu mogliśmy podziwiać te nadzwyczajne zwierzaki.
W Chebice było wyjątkowo gorąco! Temperatura wynosiła jakieś 36 stopni. Widoki jednak rekompensowały pot spływający z czoła i nie opuszczającą nas chęć napicia się zimnej wody. Wokół roiło się od bajkowych palm! Były ich setki, a nawet tysiące, miliony!. Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś takiego. Ich żywa zieleń kontrastowała z pustynnym krajobrazem. Słowa były zbędne. Należało jedynie cieszyć się chwilą.
Chodziliśmy, dotykaliśmy palm, odpływaliśmy w zapomnienie. Miłym zaskoczeniem był mały, zachwycający wodospad, pod którym można było zaznać upragnionej ochłody! Czy można chcieć czegoś więcej? ( zdjęcie nr 12) W drodze powrotnej ruszyliśmy na dziką, pełną szaleństwa podróż jeepem, trasą rajdu Paryż-Dakar. Tutaj poznaliśmy co tak naprawdę oznacza wyrażenie: jazda bez trzymanki! Nasz uśmiechnięty kierowca fundował nam niezłą dawkę adrenaliny, sprawiając, że piski jak echo unosiły się w powietrzu jeszcze przez długi czas!
Dojechaliśmy do wrót Sahary, której widok wmurował w ziemię. Otaczał nas piasek najprawdziwszej pustyni. Był złoty, miękki jak puch i tak przyjemny! Dotykaliśmy go palcami, nie mogąc uwierzyć, że jest prawdziwy. Że jesteśmy na SAHARZE! Potęga uczucia jakiego doznaliśmy nie może równać się z niczym. Ciężko wyrazić mi ją słowami, które wobec tego przeżycia wydają się błahe, wyblakłe, płytkie. To było czyste, obdarte z komercji piękno. Zrodzone ze słońca i nieba. Z całego kosmosu.
Otrząsając się z emocji, jakie zaoferowała nam matka natura, odwiedziliśmy także miasteczko Gwiezdnych Wojen. Trzeba przyznać, że dla fanów to prawdziwa wisienka na torcie. Choć było niewielkie, wioska znana z serii filmów zmuszała do szerokiego uśmiechu. Nie dało się inaczej!
A znajdująca się tam kawiarenka...rozczulała do granic możliwości!
Dzień pełen przygód zakończyliśmy podróżą bryczką do oazy, gdzie mieliśmy przyjemność zobaczyć palmy, na których rosną najlepsze na świecie daktyle! Co więcej: zostaliśmy nimi poczęstowani! Słodycz rozpuszczająca się w ustach pobudzała do intensywnego odkrywania świata jak nic innego!
Noc spędziliśmy w lokalnym hotelu, w którym pracownicy powitali nas specjalnym występem tanecznym. Przebrani, w maskach, grali, tańczyli i śpiewali, umilając nam smaczną kolację. W dalszą podróż wyruszyliśmy z samego rana: bo już przed 4. Udaliśmy się prosto na pustynię Douz - by na grzbietach wielbłądów przemierzyć kawałek pustyni. Zwierzęta były przekochane - przyjazne i uśmiechnięte. Osoby czuwające nad całą przejażdżką traktowały je z dużą dozą troski i czułości, co bardzo mnie cieszyło. Każdy wielbłąd miał swoje imię, a właściciele jak urzeczeni mówili o ich nawykach, przygodach czy ilości przeżytych już lat.
Na miejscu dostaliśmy specjalne ubrania, w które należało się przebrać. Długie szaty i nakrycie głowy wprowadzały niepowtarzalny klimat - wszyscy czuliśmy się jak najprawdziwsi beduini!
Kolejnym przystankiem była wioska troglodytów, rdzennych mieszkańców Tunezji. Żyją oni w domach wydrążonych w najprawdziwszych skałach. Lekcja człowieczeństwa jaką tam otrzymaliśmy była naprawdę mocna. Choć mieszkania w skałach były przytulne - miało się poczucie, że cofnęliśmy się do starożytności. Było to niesamowite i smutne zarazem. Ci ludzie mieli tak niewiele: prowizoryczne łóżko nakryte kocami, kilka garnków - a mimo to, przyjęli nas do siebie, pozwalając zwiedzać i fotografować ich dobytek. Co więcej, pani domu poczęstowała nas własnej roboty plackiem, który maczało się w oliwie. Był to ich lokalny przysmak. Ten gest rozczulił nas do granic możliwości.
Przemierzając surowe, mało popularne tereny Tunezji zatrzymaliśmy się, by wypić ziołową herbatę z migdałami - specjał mieszkańców tamtych regionów. Tutaj kolejne wzruszenie. Widok starszych osób, którzy sprzedawali co tylko mogli łamał serca. Można było zauważyć tę różnicę pomiędzy dwoma światami. Herbata była przepyszna, a uczucia, choć rozdzierające duszę i wlewające w serce smutek gorzki jak lekarstwo - nauczyły nas bardzo wielu rzeczy. Przedostatnim przystankiem naszej dwudniowej wycieczki była Matmata. Księżycowy krajobraz, który posłużył za tło do nakręcenia takich filmów jak “W pustyni i w puszczy” czy “Gwiezdne wojny”. Patrząc w dal miało się wrażenie, że znajdujemy się na innej planecie. Piękne nagie wzniesienia, pagórki, wyżłobienia. To wszystko jak na wyciągnięcie ręki zachęcało do zatracenia się w tym prostym, dalekim od cywilizacji świecie!
El Jem to kolejna perełka, jaką było nam pisane zobaczyć podczas naszej wycieczki. Trzecie co do wielkości koloseum, gdzie kręcono “Gladiatora” po raz kolejny przeniosło nas do innego wymiaru, innej rzeczywistości! Imponowało wielkością i dobrym stanem. Mogliśmy zatracać się w jego zakamarkach, dotykać i spoglądać na arenę. Można było się poczuć jak ten walczący Gladiator. Jak można zauważyć: Tunezja to nie tylko Afryka. To także kosmos, kawałek Grecji i Rzymu. To cała kumulacja światów!
Wróciliśmy do hotelu wykończeni, ale szczęśliwi. Tyle miejsc, jakie zobaczyliśmy w ciągu dwóch dni … to nie mieściło nam się w głowie! Po dniu leniuchowania na plaży, postanowiliśmy, że zobaczymy jeszcze miejsce zwane Friguia Park, w Hammamecie. Jest to tunezyjskie zoo, w którym na każdym kroku można spotkać: miłość! Zwierzęta są tam tak samo przyjacielskie i uśmiechnięte co mieszkańcy Tunezji. Oferują całego siebie w zamian za twój kawałek zainteresowania i uśmiech. Spotkaliśmy tam wesołe lemury, rozdającą całusy fokę i żyrafy, małe, słodkie kangury, ogromne żółwie czy też jelenia! Zwierzaki były przekochane, a miejsce pełne uroku, z klimatycznymi drzewkami i dróżkami. Turystów zabawiał lokalny zespół: śpiewając muzykę na żywo i tańcząc w rytm wystukiwanych na bębnach melodii! Wszystkim udzielił się klimat afrykańskich, wielkich serc. Chciało się tańczyć, chciało się śmiać, chciało się żyć!
Muszę przyznać, że przygoda jaka spotkała mnie w Tunezji była jedną z najlepszych w moim życiu. Chciałam odkryć kawałek świata, posmakować innej kultury. Dostałam to i jeszcze więcej. Zasmakowałam prawdziwej lekcji życia i tego, co w nim ważne. Zrozumiałam jak istotne jest bycie dla drugiego człowieka. Jakie znaczenie ma czynienie dobra. To niesamowite, że Ci którzy mają najmniej zawsze dają nam najwięcej. I jaką mają moc: zmieniania serc, zmieniania duszy. Należy im się wielki, ogromny szacunek.