Nagroda 300 euro za ciekawą fotorelację !

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu #8108 przez Anna Ruščák
Dziękuję Karolinie Ziębie za informacje o konkursie i cierpliwość w odpowiadaniu na pytania. Jesteś super!

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu #8107 przez zkarola
Bardzo ciekawe relacje. Gratuluję!

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 11 lata 8 miesiąc temu #8106 przez Albin
Znamy już wyniki i podajemy zwycięzcę konkursu!!!

uzasadnienie:
„Otwarta formuła konkursu zaowocowała zróżnicowanym podejściem do tematu. Relacje i opisy, dłuższe i krótsze, aktywnie i wypoczynkowo, z Polski i zagranicy. 15 tekstów, setki zdjęć, niezliczona ilość emocji i przeżyć. Pozostając w zgodzie z zasadami konkursu – fotorelacja z praktycznymi informacjami - oraz w zgodzie z własnym sumieniem – warsztat, temat i jego ujęcie, za najlepszą z przesłanych prac uznałem opowieść z Cypru Anny Ruščak. Za zachowanie balansu między faktami i emocjami, za uważne oko, za zgrabne łączenie historii dziejącej się na naszych oczach i tej z kart Wikipedii, za odświeżenie zapomnianego konfliktu.

Gdybym mógł przyznawać wyróżnienia, nagrodziłbym MCenta za najciekawszy reportaż oraz pirzu za odkrywanie tego, co tuż obok nas.”

Paweł Zając
Redaktor Onet.pl.podróze


Zwycięzcy gratulujemy a wszystkich zachęcamy do dzielenia się swoimi wrażeniami z podróży.

.

Zapraszam na profil prywatny:
klubpodroznikow.com/tatromaniak-autor?showall=1
.
.
.
Ostatnia11 lata 8 miesiąc temu edycja: Albin od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu #8091 przez Albin
15 fotorelacji i sporo do czytania :laugh:
redakcja onet.pl/podroze ma teraz w czym wybierać. Zanim zapadnie decyzja i ogłosimy szczęśliwca bogatszego o voucher wartości 300 euro , zapraszamy wszystkich do lektury.
Zapraszamy także do komentowania.

.

Zapraszam na profil prywatny:
klubpodroznikow.com/tatromaniak-autor?showall=1
.
.
.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 11 lata 8 miesiąc temu #8082 przez Młodi
Bośnia i Hercegowina oraz Czarnogóra

Bałkany to magiczny region – pełen miejsc pięknych, zaskakujących, jak i pokaleczonych przez wojny czy upływ czasu. To miejsce kontrastów, różnych społeczności oraz kultur. Wybierając Bośnię i Hercegowinę oraz Czarnogórę na cel naszej wakacyjnej podróży w roku 2012, byliśmy pełni entuzjazmu i ciekawości. 23 sierpnia wsiedliśmy więc w samochód i ruszyliśmy na południe.
Po kilkunastogodzinnej jeździe dotarliśmy do Bośni, która kompletnie nas zaskoczyła. Spodziewaliśmy się bowiem ujrzeć biedny, zapomniany kraj, znękany skutkami niedawnej wojny, w którym rzekomo tak łatwo natrafić na minowe pole. Nic bardziej mylnego. Choć Bośniacy nie żyją może w takim dobrobycie jak mieszkańcy krajów Europy Zachodniej, to nie mają powodów by czegokolwiek się wstydzić. Poruszaliśmy się autostradami i drogami równymi jak stół, wzdłuż których pełno było świeżo wybudowanych, piętrowych, domostw. Jedyne do czego trzeba było się przyzwyczaić to nieokrzesanie miejscowych kierowców, którzy nagminnie łamali dobrze nam znane przepisy drogowe. I tak oto, przedzierając się po drodze przez Bania Lukę, dojechaliśmy do Jajec, popularnego pod względem turystycznym miasta Bośni, które swoją dziwną nazwę zawdzięcza jajowatemu wzgórzu na którym zostało wybudowane. Za nami było ponad 900 km. Niesamowicie senni i zmęczeni, a dodatkowo pełni wrażeń, zatrzymaliśmy się, by spojrzeć na Jajce z oddali. Było już po północy, a dookoła nas była gęsta ciemność, z której wyłaniało się niewiarygodnie głośne i nachalne cykanie świerszczy, tak odmienne od tego cykania, jakie zwykło się słyszeć w Polsce. Nagle rozległo się z meczetu nawoływanie do modlitwy. Budynki były podświetlone, co dawało niezwykły efekt. Staliśmy urzeczeni, wpatrzeni i zasłuchani, a trudy podróży szybko odeszły w niepamięć.

Jajce okazały się pięknym miastem również za dnia. Znajduje się tutaj wiele ciekawych obiektów architektonicznych, a rzucające się w oczy ruiny średniowiecznej twierdzy to zaledwie przystawka. Warto również zaznaczyć, iż Jajce są jedynym miastem na świecie, w którego centrum znajduje się wodospad. Mierzy 30 metrów wysokości i usytuowany jest u ujścia rzeki Pliva do rzeki Vrbas.

Następnym punktem podróży było Sarajevo. Stolica Bośni i Hercegowiny okazała się być miejscem fascynującym. Swój spacer po mieście zaczęliśmy od placu i studni miejskiej. Dookoła były sklepy z pamiątkami, restauracje, meczety... Islamska kultura widoczna była na każdym kroku. Ruszyliśmy dalej. Szliśmy wąskimi uliczkami wśród niewielkich domów, ciasno przylegających do siebie. Dookoła nas nie było nikogo, poza kotami, które wylegiwały się na chodnikach czy spoglądały z okien. Atmosfera była leniwa, spokojna i cicha. Natrafiliśmy także na klimatyczny muzułmański cmentarz. Idąc jednak dalej doszliśmy do Starego Miasta i nagle z sielskiej rzeczywistości zostaliśmy przeniesieni w zupełnie inną: znaleźliśmy się na ruchliwej ulicy, dookoła były kamienice, tak podobne do tych krakowskich, a wśród nich dostrzegliśmy Katedrę Serca Jezusowego. Ludzie przesiadywali w ogródkach, dookoła było gwarno i tłoczno. Doszliśmy w końcu do Soboru Narodzenia Najświętszej Marii Panny – największej cerkwi Sarajeva, gdzie nieopodal grupa ludzi grała w szachy. Stamtąd szliśmy już wzdłuż rzeki Mijlacki, wpatrując się w odbicia mostów na jej tafli i pełni zdziwienia jak wiele twarzy ma Sarajevo i do jak różnych światów nas to miasto zaledwie w parę godzin przywiodło. Okazuje się, że nazwanie Sarajeva „Jerozolimą Europy” było strzałem w dziesiątkę. Wyjeżdżaliśmy stamtąd pełni wrażeń, ale też niedosytu, gdyż poznać wszystkie zakamarki tego miejsca w zaledwie parę godzin nie sposób.

Następnym miejscem, które odwiedziliśmy był Klasztor Derwiszów w Blagaju. Rzeka Buna oraz Zakon u stóp masywnych skał tworzyły niesamowity widok. Oprócz turystów, było tam także wiele muzułmanów, którzy podchodzili do rzeki z plastikowymi butelkami i napełniali je. We made every living thing form water (Al-Enbya:30) – głosiła jedna z tablic na ścianie.

Rano ruszyliśmy do słynnego Mostaru. Jest to leżąca nad Neretwą nieformalna stolica Hercegoviny. Największym zabytkiem miasta jest kamienny Stary Most z XVI wieku, który został zburzony przez Chorwatów w 1993r. a następnie odbudowany w roku 2004.

Okazuje się, że Polacy w Mostarze są mile widziani. Dowodem niech będzie pewna bardzo atrakcyjna oferta, która przykuła nasz wzrok.

Kolejną atrakcją na naszej trasie był Počitelj. Postanowiliśmy zwiedzić górujące nad miastem pozostałości średniowiecznej tureckiej twierdzy, która została wzniesiona na gruzach starożytnego rzymskiego zamku. Zajadając się pysznymi figami, postanowiliśmy dostać się na samą wieżę. Oprócz nas nie było nikogo, jednakże ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu na szczycie spotkaliśmy inną grupę Polaków. Widok z góry był zachwycający.

Wisienką na torcie, jeśli chodzi o zwiedzanie Bośni i Hercegoviny stały się wodospady Kravica. Rozciągają się one na ponad 100 m szerokości a spadek poziomu dochodzi do 25 m.

Wodospady te są widocznie popularnym miejscem kąpieli wśród lokalnie mieszkających ludzi, gdyż widzieliśmy całe rodziny tam wypoczywające i chłodzące się w wodzie w ten jakże upalny dzień. A jednak nie dla wszystkich dane są takie atrakcje. Udało nam się uchwycić siedzącą na kocu muzułmankę, której ochłodnę przynieść mógł jedynie łyk mineralnej wody. Spoglądała ona przed siebie. Czyżby na ludzi, którzy beztrosko pluskali się w wodzie?

Pełni wrażeń i wielu przemyśleń na temat dzisiejszej Bośni i Hercegoviny, ruszyliśmy w stronę Czarnogóry. Warto wybrać trasa wzdłuż dalmatyńskiego wybrzeża, szczególnie o zachodzie słońca dostarcza ona niezwykłych widoków.


W Czarnogórze zatrzymaliśmy się w miejscowości Sveti Stefan. Widoczna na zdjęciu wyspa jest „widokówką” kraju, którą spotkać można chyba w każdym przewodniku. Należy jednak zaznaczyć, iż wstęp na wyspę jest dla przeciętnego śmiertelnika niemożliwy. Tym, co ową przeciętność zabija jest oczywiście gruby portfel. Widać, że miasto żyje w dużej mierze z turystyki o czym świadczą płatne plaże, mnogość restauracji, barów i sklepów, a także głośna muzyka i wielość innych atrakcji.

Połączenie morza z górami sprawia, że łatwo zakochać się w tutejszym krajobrazie. Mogliśmy go podziwiać do woli, gdyż kemping oferował nam wiele fantastyczne miejsca widokowe. Ale nie tylko. Mieliśmy okazję zaprzyjaźnić się z naszymi „braćmi mniejszymi”. Regularnie odwiedzał nas niesforny szczeniak, którego ochrzciliśmy imieniem Roger. Lubił gryźć co popadnie, a raz nawet wpakował się do śpiwora jednego z uczestników wyprawy. Dopiero po paru dniach okazało się, że Roger… jest Rogerą. Poza tym odwiedził nas również małomówny, ale chyba przyjacielsko nastawiony, dziki żółw.

Kilkunastokilometrowy spacer wzdłuż Adriatyku, na jaki zdecydowaliśmy się zmierzając ze Sv. Stefana do Budvy możemy polecić każdemu. Przy odrobinie szczęścia, jaki niewątpliwie mieliśmy, bacznie obserwując każdy minięty zakamarek, udało nam się natrafić na niezwykle fotogeniczne stworzenia. Przechodząc przez tzw. kolorowe plaże (pełne różnokolorowych kamyków) można natknąć się na niewielkie, niemal przezroczyste kraby z "bananem na twarzy".

To nie było jednak najbardziej zdumiewające zwierzę, jakie udało nam się tego dnia spotkać! Kiedy widzicie bowiem niewielkie skrzydlate stworzonko, bardzo szybko machające skrzydłami o rozpiętości 5-7 cm, zawieszone w powietrzu nad kielichem kwiatu i spijające z niego nektar kilkucentymetrową ssawką - myślicie - koliber?! Dobrze wiedzieliśmy jednak, że kolibrów w Europie nie ma. Szczęście jednego z nas polegało na tym, że z tym samym gatunkiem przyszło mu się spotkać kilka tygodni wcześniej, na Krymie. Nasz latający przyjaciel nie był ptakiem, a niezwykłym motylem z rodziny zawiskowatych, o wdzięcznej nazwie Fruczak Gołąbek (Macroglossum stellatarum).

Po tych niecodziennych, przyrodniczych doznaniach dotarliśmy (żeby nie powiedzieć - doczłapaliśmy) do Budvy. Jest to urokliwe miasto z przepiękną starówką. Warto było odwiedzić cytadelę, z której murów roztacza się piękny widok zarówno na wyspę Sveti Nicola oraz na miasto. Warto także pospacerować uliczkami Starego Miasta. My postanowiliśmy jeszcze odnaleźć słynny z widokówek pomnik tańczącej dziewczyny znajdujący się na skale przy brzegu.

Kolejnym miejscem podróży był leżący w górach Stari Bar – kamienne miasto sprzed ponad 2500 lat. Pełen ruin i zakamarów Stari Bar oferował coś jeszcze, a mianowicie świetne widoki – zarówno na miasto Bar, jak i na góry. Urzekający był również zachód Słońca, który zaowocował magicznymi zdjęciami.

Będąc w Czarnogórze, trudno nie zahaczyć o słynny Kotor. Jest to miasto portowe, położone nad Zatoką Kotorską i otoczone z trzech stron górami. Spacer wąskimi, krętymi uliczkami i zwiedzanie świątyń oraz zabytkowych budynków był bardzo przyjemny. Więcej wysiłku korzystało nas zdobycie murów miejskich; dla widoków roztaczających się z góry było jednak warto.
Z przyjazdem do Kotoru wiąże się pewna przygoda. Słysząc polski język, podszedł do nas mężczyzna w nieskazitelnie białej koszuli i chciał nam sprzedać okulary. Widząc nasz brak zainteresowania zaczął krzyczeć: „Gucci! Gucci!” oraz dodał pięcioliterowe słowo na literkę k. Widać atrakcyjne oferty czekają na Polaków nie tylko w Mostarze.

Postanowiliśmy także odwiedzić stolicę Czarnogóry czyli Podgoricę. Trudno opisać nasze zdziwienie, gdy już do niej dotarliśmy. Po odwiedzeniu tak pięknych i bogatych miast jak Kotor czy Budva, spotkanie z Podgorica okazało się szokiem. Miasto jest bowiem szare, nieciekawe i zaniedbane. Kwintesencją jest zdjęcie, gdzie w pobliżu budynku Parlamentu znajdują się kosze na śmieci.
Nasza podróż po Czarnogórze uświadomiła nam, jak pełen kontrastów jest ten malutki kraj. Z jednej strony bogate i turystycznie rozwinięte miasta jak Kotor, z drugiej miasta szare i nieciekawe jak Podgorica. Kręte drogi, sprawiające wrażenie zapomnianych przez cały świat wsie, niezwykłe krajobrazy jak chociażby w Durmitorze, nad Jeziorem Szkoderskim czy nad Kanionem Tary. To niewątpliwie ciekawy kraj, który warto odkrywać. Na koniec krótka porada: łatwiej dogadać się po polsku niż po angielsku. A dwa według nas najważniejsze słowa, które warto zapamiętać to pravo, co znaczy prosto oraz popust, za pomocą którego można spróbować załapać się na jakąś zniżkę.
Prezentowane w materiale zdjęcia zostały wykonane zwykłym aparatem cyfrowym i nie zostały poddane żadnym (z wyjątkiem kadrowania) obróbkom.

Nasza podróż po Czarnogórze uświadomiła nam, jak pełen kontrastów jest ten malutki kraj. Z jednej strony bogate i turystycznie rozwinięte miasta jak Kotor, z drugiej miasta szare i nieciekawe jak Podgorica. Kręte drogi, sprawiające wrażenie zapomnianych przez cały świat wsie, niezwykłe krajobrazy jak chociażby w Durmitorze, nad Jeziorem Szkoderskim czy nad Kanionem Tary. To niewątpliwie ciekawy kraj, który warto odkrywać. Na koniec krótka porada: łatwiej dogadać się po polsku niż po angielsku. A dwa według nas najważniejsze słowa, które warto zapamiętać to pravo, co znaczy prosto oraz popust, za pomocą którego można spróbować załapać się na jakąś zniżkę.

Prezentowane w materiale zdjęcia zostały wykonane zwykłym aparatem cyfrowym (z wyjątkiem fotografii z Budvy) i nie zostały poddane żadnym (z wyjątkiem kadrowania) obróbkom.
Ostatnia11 lata 8 miesiąc temu edycja: Młodi od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 11 lata 7 miesiąc temu #8081 przez pirzu
Polska na rowerze w szczególności przez wschodnią ścianę

„Podróżować, doznawać wrażeń i uczyć się – to znaczy żyć”
„Człowiek Everestu Tenzing” opracował James Ullman

Cytat ten stosować można w jakiejkolwiek wycieczce, podróży czy wyprawie. Pomysł mojej wyprawy na rowerze zrodził się po udanym wejściu na Rysy z poziomu morza. Po tym wypadzie wiedziałem, że nie ma żadnych ograniczeń dla wymyślonego celu podróży z użyciem tego środka transportu. Ruszyłem więc użytkowanym na co dzień stalowym rowerem górskim, ważącym z codziennym osprzętem 18.1kg, dodatkowo zaopatrzonym w juki, jak określiła sakwy spotkana kobieta gdzieś pośrodku wschodniej granicy. Zaplanowałem poruszać się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, mniej więcej po trasie wyznaczonej przez PTTK – zwaną rajdem kolarskim dookoła Polski. PTTK stworzyło specjalny regulamin jej pokonywania który wszedł w życie 1-go lipca 1978r. Mimo braku zainteresowania jego regułami uważam, że miejscowości przez które poprowadzono dużą pętlę są bardzo dobrym wyznacznikiem turystycznym. Na każdym kilometrze nie brak atrakcji wizualnych czy kulturalnych i na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.



Celem była wyprawa dookoła Polski w 24dni, niestety nie całkiem zrealizowana. Piedestałem poznanie ściany wschodniej, której wcześniej nie znałem. Samotnie wystartowałem z Żywca posuwając się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, by zakończyć w Szczecinie. Przez 20 dni przejechałem blisko 2650km. Już w pierwszych dniach pedałowania samo zrealizowanie celu jako takiego przestało mnie interesować. Zastając na swej drodze zbyt wiele do zobaczenia wiedziałem, że nie ma on najmniejszego znaczenia. Najważniejszym okazało się doświadczanie wszystkiego co przyniosła droga. Na pewno umknęło mi przy tym wiele atrakcji, lecz warto było porzucić mrzonki na rzecz poznanego. Niezapomniane doznania przynoszą ludzie i same spotkania z nimi. Poznawanie kultury i tradycji w ten sposób jest najlepszą lekcją jakiej można doświadczyć. Po niej, przysłowie „Cudze chwalicie, swego nie znacie” nabrało całkiem realnego znaczenia.
Zamierzałem nocować jak najwięcej na dziko a nie spałem tak ani razu. Na ścianie wschodniej często rozbijałem namiot na posesji dopiero co poznanych mieszkańców. Chyba się nie zdarzyło by ktoś mi odmówił pomocy prócz przełomu Bugu. Pytając o pole namiotowe zazwyczaj nikt nie umiał wskazać takiego obiektu i zapraszał mnie wówczas na noc u siebie. Niestety Okolice od Janowa Podlaskiego po Białowieżę są bardzo drogie jeśli chce się wynająć kwaterę. Szczególnie ceny drugiej wskazanej miejscowości są bardzo wygórowane. Z takimi spotkałem się jeszcze tylko w Węgorzewie, Fromborku i Świnoujściu. Nawet na Pomorzu zdarzało mi się spać u kogoś za darmo.
Przejażdżka przed wschód przypomniała mi moje dziecięce lata wakacyjne spędzane u dziadków na wsi w Wielkopolsce. Jakbym się przeniósł z powrotem w czasie. Ciche przestrzenie rolne i spowolniony tryb życia, zwłaszcza w porównaniu z tym codziennym zgiełkiem miejskim w jakim mieszkam i pracuję. No i te przepiękne cerkwie temu towarzyszące.

Cerkiew w Liskowate
Mogiły z pierwszej wojny, chyba już niestety zapomniane i w miejscach mało odwiedzanych jak choćby w Roztoczańskich lasach.

jedna z dróg na Roztoczu

Zagładę z II wojny światowej obrazują obozy koncentracyjne jak choćby w Bełżcu, Sobiborze, Sztutowie. Chyba, każdy zwiedzający nie opuszcza tych miejsc obojętnie i bez przemyśleń. Pozostałości po dziejach wojennych (prawa górna część Polski) czyli Mamerki – kwatera główna, Wilczy Szaniec - siedziba Hitlera, są i powinny być przestrogą dla pokoleń. Okoliczne mosty kolejowe Stańczyki pokazują, że dla myśli człowieka nic nie jest niemożliwe, choć bywa z tym różnie.

Mamerki
Od Węgorzewa na zachód to lekcja historii panowania rycerzy z przepięknymi dziś zabytkowymi zamkami.

Lidzbark Warmiński
Zatem co dokładnie warto zobaczyć, zwiedzić, gdzie spędzić urlop lub kilka dni? – nieważne gdzie, byle tu w Polsce ale za każdym razem w innym miejscu.

Na początek Beskid Żywiecki skąd startowałem. Górskich wędrówek chyba nikomu nie trzeba reklamować, a poza nimi w stronę wschodnią warto zaglądnąć do orawskiego parku etnograficznego w Zubrzycy Górnej. Terenów Zakopanego nie będę tu opisywać, gdyż to temat rzeka i dobrze znany turystycznie. Jednak jeśli ktoś lubi spokój to okolice Białki Tatrzańskiej na pewno mu się spodobają, szczególnie dalej nad zalewem Czorsztyńskim.

W Niedzicy warto spędzić dzień spacerując po tamie z widokiem na dwa zamki. Do tego po drugiej stronie, czyli do Czorsztyna jest potężny podjazd, za to z przepięknymi widokami na Tatry. Do zamku w Niedzicy nie wchodziłem ze względu na tłumy go oblegające i polecenie przez spotkaną przewodniczkę tego drugiego, jako większej atrakcji. Rzeczywiście z Czorsztyna są lepsze widoki na sztuczny zalew zasilający tamę elektrowni, którą można zwiedzić. Sam zamek warto zwiedzić i spędzić w tych okolicach więcej niż jeden dzień zaglądając do Krościenka i dalej do otoczonych górami miejscowości. Ponieważ przeszedłem pieszo większość tych terenów, dalej przejechałem przez Stary Sącz do Piwnicznej ciesząc się raczej widokami, przerywając podróż tylko na posiłki. Tak było np. w Starym Sączu gdzie na pięknym rynku zjadłem kolację wieczorową porą. Z Piwnicznej-Zdrój wężowatą trasą do Krynicy Zdrój jechałem po raz pierwszy, zachwycony jej pięknym otoczeniem. Dolina dostarcza widoków spotykanych w Alpejskich szlakach komunikacyjnych. Choć złaziłem większość gór naszego kraju nie sądziłem, że podobne tereny się u nas znajdują. Jechałem z tak zwanym bananem na ustach. W Krynicy Zdrój między starą i nową pijalnią wód zdrojowych, tłumy kuracjuszy lansowały się w ciepłym słońcu tym bardziej, że było to niedzielne przedpołudnie. Tego dnia wylądowałem w Dukli gdzie biwakowałem na terenach klasztoru OO. Bernardynów – Sanktuarium św. Jana z Dukli, które oczywiście jest celem pielgrzymów i warto tu zajrzeć. Po drodze warto zwiedzić spotykane cerkwie Łemkowskie. Szczególnie w Bereście jest świeżo odrestaurowany ikonostas, a sama cerkiew uznawana za jedną z najładniejszych w Beskidzie Niskim. W Grybowie tubylcy nie potrafili polecić wartych zobaczenia zabytków ale mimo to trafiłem na ciekawy rynek, na którego końcu zajrzałem do neogotyckiego kościoła p.w. św. Katarzyny. Zaciekawiła mnie także nietypowa budowla mostowa, gdyż podobnej nie zdarzyło mi się jeszcze widzieć. Nie był to zabytek lecz ciekawe rozwiązanie konstrukcyjne.

Nad Bieszczadami też się nie będę rozwodził bo są już znane. Wieczór i nocleg spędziłem w schronisku Kremenaros; tu chyba był najlepszy klimat podczas całej wycieczki, niezmącony awanturami i pijaństwem spotkanym na kilku polach namiotowych. Po drodze z Dukli do Ustrzyk G. warto zaglądnąć do wszystkich cerkwi jakie się spotka. Jeśli nocuje się w Cisnej, warto spędzić wieczór w sławnej knajpie Siekierezada, ale pewnie już to wiecie.
Podobno przygoda zaczyna się wówczas gdy przytrafia się nieprzewidziane, gdy wszystko nie trzyma się planu, gdy ton nadaje samo przypadkowe. W schronisku poznałem trójkę chłopaków którzy jechali po drugiej stronie gór przez Słowację. W ciągu tych samych czterech dni jechali w ciągłym deszczu. Rano następnego dnia jeden z nich pożyczył mi dobrą teleskopową pompkę, którą dopompowałem tylne koło. Wydawało mi się już od pewnego czasu, że spadło mi w nim ciśnienie a po drodze nie znalazłem stacji benzynowej z kompresorem. Uważaj bo opona rozsadzi ci felgę! - ostrzegali podczas pompowania. Pożegnaliśmy się i popędziłem w stronę Przemyśla. Od tego miejsca trasa po Frombork była dla mnie białą plamą, wcześniej nie znaną. Odcinek Ustrzyki G. - Przemyśl, ładny, trochę podjazdów ale już nie takich jak w górach. Zwiedziłem wiele cerkwi. Na tematy życiowe pogawędziłem z tubylcem w Rabe. W Liskowate spotkałem polaków mieszkających w Niemczech, bardzo narzekających na stan naszych dróg, a przecież tyle się u nas ostatnio na nich działo przed Euro. W Ustrzykach Dolnych zjadłem najlepszego zrazowego w życiu. Nawet moja mama nie robi takiego, o żonie nie mówiąc - Bieszczadzkie pod sosnami. Ogólnie większość znajomych uważa Bieszczady za dzikie. Jadąc z Ustrzyk D. przez Krościenko do Kuźminy można dopiero coś na ten temat powiedzieć. Niestety Bieszczadzkie miejscowości stały się już kurortami i są oblegane przez letników. W samej Kuźminie zauważyłem dziwne zachowanie manetki hamulca tylnego. Jakby pulsowała podczas hamowania. Nie od razu zdałem sobie sprawę co się stało. Spokojnie sobie jeszcze obejrzałem przykościelny cmentarzyk. Podczas sporego podjazdu w stronę Przemyśla zmuszony zatrzymać się na łyk napoju odkryłem, że pękła felga. Przez pewien czas tak jechałem od wsi do wsi szukając sklepu bądź serwisu, ale żadnych takich na tej trasie nie było. Takie piękne zjazdy a ja powolutku, by się zbytnio nie rozpędzić wyhamowywałem przednim kołem. Po drodze rozpiąłem całkowicie szczęki bo już coraz mocniej tarły o oponę. Zwiedziłem jeszcze Krasiczyn, co prawda z zewnątrz bo sam obiekt był już zamknięty. Przechadzka po ogrodach zamkowych także była/jest warta zachodu. Z awarią dojechałem 40km do Przemyśla w całkowitych ciemnościach, gdzie przenocowałem na posesji bardzo miłych mieszkańców. Do północy rozmawialiśmy przy mocnym samogonie, który podobno jakaś wieś próbowała zalegalizować podobnie do oscypka. Starszy sąsiad opowiadał, jak to za jego młodzieńczych lat także spotykał rowerzystów z dalekich stron kraju.

Krasiczyn
Pozostawiając w serwisie rower spędziłem przedpołudnie zwiedzając Przemyśl do czego serdecznie namawiam. Po wymianie koła dotarłem późnym wieczorem do Horyńca-Zdroju, na Roztocze, gdzie trzeba zobaczyć w pobliskim Radrużu cerkiew zerowej klasy.
Jeśli nie było wyjścia, co 3 dni wynajmowałem kwaterę by się dobrze odświeżyć i oprać. W Horyńcu tak właśnie było. Przy okazji znów ciekawi ludzie i ich poglądy. Warto pospacerować po Jarosławcu, w Lubaczowie zaglądnąć do sanktuarium Marii Panny a w samym Horyńcu zrobić bazę wypadową w okolice na kilka dni. W Hrubieszowie, gdzie urodził się Bolesław Prus warto odwiedzić muzeum im. ks.St.Staszica.

muzeum w Hrubieszowie
eksponat muzeum
Po drodze koniecznie trzeba zobaczyć były obóz zagłady w Bełżcu a wcześniej odwiedzić Stare Brusno. Cmentarz z nagrobkami ręki tych samych rzeźbiarzy, których prace znajdują się na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Niestety wg mieszkańców ładniejsze rzeźby zostały rozkradzione a te, które pozostały są mocno zniszczone.

Stare Brusno
Planując objechanie Polski zakładałem pokonywanie około 150km dziennie. Do tej pory przebyte odcinki wahały się w okolicach 130km. Wedle założenia miałem do nadrobienia 140km. Im dalej się jednak posuwałem, tym więcej było do zobaczenia i zaczęło mnie to coraz mniej obchodzić. Nad jeziorem Białym, przeżyłem jedną z najgorszych nocy podczas wyjazdu. Spałem na polu namiotowym gdzie działy się iście pijackie sceny, niestety spotkane jeszcze w Węgorzewie. Po drodze trzeba odwiedzić były obóz koncentracyjny w Sobiborze, w którym pod koniec wakacji 2012 r., trwały prace wykopaliskowe mające na celu stwierdzenie dokładnego umiejscowienia baraków. Obecny budynek muzeum zostanie rozebrany a za nim powstanie nowy obiekt go zastępujący. Ślady mordu są na łące wokół symbolicznego kopca. W próbkach odwiertowych stwierdzono popioły ludzkie znajdujące się już 10cm pod powierzchnią ziemi i sięgają na głębokość 4,5m. Na samym spodzie prawdopodobnie są ciała przysypane wapnem, gdyż w próbkach znajdowano włosy ludzkie.

By nie zanudzić czytelnika wskażę co przynajmniej warto zobaczyć po drodze do Szczecina, gdzie zakończyłem wyprawę.
Klasztor św. Onufrego w Jabłecznej;

Jabłeczna
Sanktuarium i Kalwaria w Kodniu;

Kodeń
jedyne w Polsce sanktuarium Unitów Podlaskich w Kostomłotach; sanktuarium w Pratulinie; stadnina koni w Janowie Podlaskim; Kalwaria w Serpelicach; Grabarka;

Grabarka
skansen i szlak dębów w Białowieży;

Białowieża - skansen
meczet tatarski w Kruszynianach oraz tatarskie jadło w jurcie (w domu kawę pijam od tej pory tylko po tatarsku tj. z kardamonem i cynamonem);

Kruszyniany - w meczecie
Krynki; kościół pw. św. Antoniego Padewskiego w Sokółce - w którym znajduje się cudowna hostia; sanktuarium w Różanym Stoku, sanktuarium w Studziennej; klasztor Kamedułów w Wigrach;

Wigry
Punkt widokowy u Pana Tadeusza w Smolnikach; Stańczyki; Mamerki; Park Miniatur w Gierłoży; Wilczy Szaniec - koniecznie z przewodnikiem; piękne sanktuarium w Świętej Lipce; zamek w Reszlu; sanktuarium w Stoczku Klasztornym gdzie przetrzymywano kard. S. Wyszyńskiego; zamek w Lidzbarku Warmińskim; wzgórze katedralne w Fromborku;

Frombork
obóz koncentracyjny Stutthof; skansen w Klukach – koniecznie;

Kluki - skansen
wystawa w skansenie - Kluki
Fort zachodni i latarnia Świnoujściu; muzeum regionalne w Wolinie.

Zachwycamy się Europą zachodnią, Afryką, wszystkim poza naszymi granicami. Po tej wycieczce zmuszony jestem stwierdzić prawdziwość przysłowia: "Cudze chwalicie, swego nie znacie".

W Szczecinie dane mi było gościć u poznanych zapaleńców rowerowych, państwa Miłoszewskich. Marek z synem Mateuszem ostatniego roku pojechali rowerami na Olimpiadę do Londynu.

W Sarbinowie dotarła do mnie waga pytania zadanego w rozmowie telefonicznej z mym synem: „Kiedy wrócisz tato?”. 21 dnia wyprawy wróciłem do domu po przejechaniu 2655km, poznaniu nieznanej mi części Polski, bogatszy o nowe doznania i znajomości.

Różnorodność naszego kraju zbyt szybko zanika i co dla mnie najdziwniejsze na wschodniej ścianie rosyjski dialekt jest już rzadkością.

Cała wyprawa kosztowała mnie ok. 1000zł; jak nigdzie dotąd zwiedziłem wszystko co było na mojej drodze do zobaczenia.

Za nim twój palec wskaże jakiś punkt na mapie świata, zastanów się - czy na pewno wiesz gdzie mieszkasz?

Paweł Mielczarek
pirzu.prv.pl
.
Ostatnia11 lata 7 miesiąc temu edycja: Albin od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Czas generowania strony: 0.451 s.

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]

Jeżeli chcesz wykorzystać materiały naszego autorstwa zamieszone na portalu skontaktuj się z nami: [email protected]