Nagroda 300 euro za ciekawą fotorelację !

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 11 lata 8 miesiąc temu #8039 przez kraka
Chciałam wstać na wschód słońca nad Gangesem. Budzik zadzwonił o 5 godzinie, ale nie dałam rady wstać.
Dzisiaj na śniadanko zamiast samosów czy chlebka z jajkiem – ryż z warzywami – w ogóle nie używają tu soli, smak potrawy uzyskuje się przyprawami. Jasne, jak coś jest tak ostre, że przekręca podniebienie na drugą stronę, to trudno wyczuć czy jeszcze jest sól potrzebna...
W Risikhesu nie wolno jeść mięsa ani spożywać alkoholu. Oprócz Sadhu, można też spotkać BABE, dokładnie Baba znaczy ojciec, ale czym tak naprawdę się różni od Sadhu, to nie wiem. Podobnie, na sadhu mówi się potocznie baba. Mieszkają w brudnych barakach lub namiotach, albo po prostu leżą sobie na kawałku brudnego koca na ziemi.
Mam wrażenie, że większość tych tutaj to fałszywi sadhu, ale w sumie co ja tam wiem...
Dzisiaj idziemy odrobinkę w górę do drugiego mostu. Ten jest lepiej zorganizowany, bo przynajmniej podzielony na 2 części: jedną stroną idą ludzie w jedną stronę, a drugą w drugą stronę. Ta część Riskikhesu nie różni się zbytnio od tej dzielnicy, w której mieszkamy, może jest więcej asramów. Już dwa razy wlazłam w wielki krowi placek. Podobno na szczęście.
Zresztą kupy są tu na porządku dziennym, wiec chyba muszą tu codziennie sprzątać, inaczej to gówno płynęło by szerokim strumieniem.
Jedzenie robi się trochę monotonne. Jest tylko ryż z sosami, chiapaty, trójkątne samosy, chlebki z jajkiem i na tym koniec. To znaczy w naszej okolicy. Nie chce mi się pylać pod górę do jakiejś innej dzielnicy, bo od razu mi odchodzi apetyt. Mimo wszystko, miałabym ochotę na coś innego. No, ale jak się uprzeć, to takie chlebki (2 sztuki razy 3 posiłki - 7 rupii razy 6 + 2 butelki wody 30 rupii, to daje 72 rupie dziennego wyżywienia, czyli około 4,8 zł).
Chciałam jutro pojechać do Dehra Dun, trochę wyżej w góry, ale zażądano od nas 2800 rupii, więc poszłam do innego i powiedziano mi, że to po prostu wielkie miasto, tak jak Delhi i nic tam nie ma.
Jeśli chcemy górskie widoki, to trzeba jechać do... i tutaj następuje nazwa, której zapomniałam. Przy dobrej pogodzie widać ośnieżone szczyty Himalajów, które są dosyć blisko. A podobno Rishikesh też jest w Himalajach. Ale jakieś takie cieniutkie są... Pewnie to jak Alpy i Alpiki (są Alpiki!) we Francji, tzn. takie przedgórze. No, ale nazywa się że jesteśmy w Himalajach:) Do wyboru 2 opcje – na wschód albo na zachód słońca. Biorę na zachód. Na wschód mogę się nie obudzić. Za tą przyjemność kasują nam 1000 rupii. Wygląda już nieco lepiej.
Podczas wieczornego spaceru łapie mnie monsun. Nareszcie wiem jak to wygląda. A wygląda tak, jakby ktoś wiadrami wodę lał. Drzewo, pod którym sobie stanęłam, momentalnie zaczęło przeciekać, ulica zamieniła się w rwący potok i płynęło sobie to wszystko zabierając ze sobą tony śmieci...
Przepływały kolejno obok mnie papiery, resztki jedzenia, buty, paski, szmaty... Zauważyłam, że od biedy w Indiach można się kompletnie ubrać, podczas spaceru kompletując powoli strój: tu leży koszula, co prawda z jednym rękawem, ale zawsze, tu bucik, jak się ma szczęście, to kilka metrów dalej można znaleźć drugi do pary:), tam pasek, spodnie.
Monsun nie trwał nawet pół godziny, ale wysuszyć się w tym klimacie nie jest zbyt łatwo... W każdym razie, po deszczu powietrze się ochłodziło i poszłyśmy tym razem do restauracji hotelowej na kolację. Zamówiłam naany z masłem (tzn. ja zamówiłam bez, ale gościu przyniósł z masłem, bo droższe) a do tego curry z tofu. Bardzo dobre i nareszcie coś innego. Cena tez inna:) 140 rupii za 2 naany i jeden sos do podziału.
Właśnie przeczytałam sobie, że znaczenie nazwy Rishikesh tłumaczone jest też jako miejsce, gdzie medytowali starożytni mędrcy, czyli ryszi. Teraz już mniej trochę medytują, bo święto się skończyło i od razu zrobiło się przyjemniej.
Szukam czegoś innego do picia niż woda albo kola. Napiłabym się kawy, takiej z mleczkiem... Albo herbaty, ale nie mam pojęcia, jakiej wody użyto do przygotowania, więc się trochę boję. Indie to największy producent herbaty na świecie. Herbatę pija się tu wielokrotnie w ciągu dnia. Hindusi przyrządzają ją w jakiś dziwny sposób, nazywa się to Masala Tea. Herbatę gotuje się z dodatkiem mleka i ostrych przypraw, dodając mieszankę garam masala i dużą ilość cukru. Kawa, którą piłam w pociągu była bardzo słaba. Hindusi, jeśli już piją kawę, to jest ona bardzo słaba, w smaku przypomina kawę zbożową. Czyli muszę poczekać trochę jeszcze, żeby napić się dobrej kawy o poranku z mleczkiem:)
Dzisiaj w końcu zdecydowałam się na obejście Rishikhesu na około. Wyszłyśmy bez śniadania, mając nadzieję, że zjemy w przydrożnej wielkiej restauracji po drodze. Ale widać już, że święto się skończyło, ludzi mniej to i restauracje się zwinęły... Kupujemy więc po nieśmiertelnym trójkątnym chlebku, ale powoli zaczynam go mieć dosyć...
Jest tutaj wiele świątyń, ale nie mam zupełnie pojęcia, która należy do jakiej religii... Każda jest inna i zawiera jakieś dziwne monstrum: odróżniam już shiwę i tego małpowatego, no lakshmi też ale reszta to kompletny kosmos. No, ale co się dziwić – pod względem praktykowanej religii, Indie są uważane za najbardziej zróżnicowany kraj świata.
No i mamy: hinduizm: 80% ludzi; islam: 12%; chrześcijaństwo: 3%; sikhizm: 2%; buddyzm: 1%; dżinizm: 1%; zoroastryzm (parsowie): 1%.
Kilka cech wspólnych dla całego hinduizmu:
 szacunek dla świętych ksiąg Wed,
 wiara w reinkarnację (wcielanie duszy po śmierci w kolejne ciała),
 uznanie karmy: prawa przyczyny i skutku,
 dążenie do wyzwolenia z koła życia i śmierci.
Hindusi wierzą, że bogowie zstępują na ziemię w różnych wcieleniach i angażują się w ludzkie losy. Uczcie się, uczcie:)))
W Indiach popularną formą modlitwy jest powtarzanie mantr (formuł lub sylab, mających uspokoić umysł) przy równoczesnym przesuwaniu koralików przypominających różaniec.
Powszechną formą oddawania czci bogom jest pudża (tam ma być z z kropką) – składanie ofiar w postaci owoców, kwiatów, ghi (klarowanego masła) lub kadzidła. Właśnie jak spacerowałam po „plaży” nad Gangesem w drugą stronę Rishikeshu, mała dziewczynka koniecznie chciała, żebym kupiła kwiaty w miseczce. Chciała 20 rupii ale dałam jej 10, tylko za bardzo nie wiedziałam co z nimi zrobić. W zestawie była miseczka, kwiatki, kadzidełko i mała, przezroczysta kostka. Wbiłam kadzidełko do środka, ale mała wzięła je ode mnie, kostkę podpaliła, kwiaty kazała puścić z biegiem rzeki a zapalone kadzidełko kazała wbić w piasek i zostawić na brzegu. No cóż, przynajmniej już wiem, jak się celebruje pudżę.
Po południu pojechałam do Kunjapuri Temple of Himalaya. Niestety godzinę przed wyjazdem zaczęło padać, zresztą od samego rana była mgła. W czasie wyjazdu deszcz przestał padać. Kierowca przyjechał o czasie. Do świątyni jest około godziny drogi, a wije się ona serpentynami stromo pod górę. A kierowcy hinduscy, jak to kierowcy hinduscy: wyprzedzają na trzeciego, jadą prosto na pojazd z naprzeciwka, wymijają dopiero w ostatnim momencie, na zakrętach nie zdejmują nogi z gazu... Nasz kierowca do wyjątków niestety nie należał. A jestem coraz wyżej, z mojej strony przepaść, szukam w dole sławetnych wraków ciężarówek, które nie zdążyły się wyrobić na zakrętach, niestety albo może i stety, żadnego nie widać. Za to po obu stronach drogi „złote myśli” typu: „jedź wolniej – żyj dłużej”, „ciesz się pięknem natury – wybierz życie”, „zwolnij – warto”, itd. Tylko, że z moich obserwacji wynika, że to czysta teoria, bo nikt się do tego nie stosuje. Jeżdżą jak wariaci. Jakoś jednak dojeżdżamy na miejsce, kierowca jest bardzo z siebie zadowolony – nie wiem dlaczego.
Sama świątynia – tak naprawdę nic ciekawego. Ciekawe są widoki, które roztaczają się dookoła, albo raczej, które roztaczałyby się, gdyby cokolwiek było widać. Coś tam majaczy w dole, więc nie jest tak źle.
Za nami biegnie stadko dzieci, niestety cały czar pryska, kiedy już z daleka wołają „rupies”. Pewnie za Pewnie za zrobienie zdjęcia dałabym im coś, ale takie małe natręty mnie denerwują. Robię sobie rundkę dookoła świątyni, cykam parę fotek i w sumie można wracać. Gdyby pogoda była lepsza – można by zobaczyć ośnieżone szczyty Himalajów, a tak kicha... Zbierają się ciemne chmury – wolę jechać już na dół, nie zamierzam się zastanawiać jak będzie wyglądać droga w strugach deszczu. Ściany skalne nie są zabezpieczone żadną siatką, a są to i kamienie, i ziemia, więc pewnie w czasie dużego deszczu wszystko się elegancko obsuwa.
Wracamy przed 19, jeszcze zdążymy na wieczorne Ganga Aarti, ceremonię ognia, która trwa ok. 30 minut tuż przed zmrokiem w dzielnicy Riskihesu Laxman Jhula. Na wodę puszczane są płonące łódki z liści, wypełnione kwiatami, a mistrzowie ceremonii roznoszą ogień wśród zgromadzonych na brzegu. Za bardzo nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale wygląda to po prostu bajecznie i można chłonąć wszystkimi zmysłami. Indyjska melodia (niestety z głośników, ale jak się za bardzo nie przypatrywać co skąd pochodzi – to ujdzie), odbija się echem po Gangesie, który już powolutku zasnuwa mgła. Do tego dym z lampek i mamy lekko przydymiony, magiczny pejzaż. Mężczyźni tańczą z latarenkami w kształcie piramid, potem zapalają ogień w lampkach kształtem przypominających te z baśni o Alladynie, na koniec wylewają pachnące olejki do Gangesu. Swój klimat to ma, trzeba przyznać, kobiety roznoszą płatki kwiatów, z którymi nie za bardzo wiem co zrobić, a które wybitnie przeszkadzają mi w robieniu zdjęć. Po ostatnich dźwiękach melodii wszyscy zebrani na brzegu podchodzą do Gangesu i zanurzając dłonie, oblewają się wodą. Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych, ale ja za kontakt z gangeską wodą serdecznie dziękuję. Chyłkiem więc się wycofuję.
Czas wracać, bo tu już po 19 robi się ciemnawo.
Aha, dzisiaj oprócz 1,5 chlebka z jajkiem, zjadłam jeszcze poor – pustą bułeczkę w środku – podczas pieczenia nadyma się jak balon, podana z cienką zupką z soczewicy i łyżką warzyw przeokropicznie przyprawionych. Nie o ostrość tu chodziło, ale smak. Ohyda. Jak zobaczyłam jak gościu rzuca kulkę ciasta na blat, to wolałam odwrócić oczy i sama przed sobą udałam, że nic nie widzę. Blat się kleił, nożem można by zeskrobywać resztki poor, które pamiętają pewnie zeszły sezon albo i kilka wstecz. Geslerowa powiedziałaby „K..., jaki wy tu macie syf!” Oczywiście z piip. No cóż. Geslerową nie jestem. Placuszek zjadłam. I... smakował.
I to wszystko jadalne tego dnia. Wcale niedużo, a mam wrażenie, że przytyłam. Ciekawe z czego.
Ostatnia11 lata 8 miesiąc temu edycja: kraka od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 11 lata 8 miesiąc temu #8038 przez kraka
Przesyłam cykl relacji o podróży do Indii - prosze wszystkie części traktować jako całość- jedną relację.

Podróż do Indii zaczynamy od Haridwaru. Okazało się, że jest święto boga Siwy i ciągną zewsząd nieprzebrane tłumy pielgrzymów z całych Indii. Miasto jest niewiarygodnie kolorowe, pomarańczowe głównie i... okropnie duszne i głośne. Klaksony, klaksony, klaksony... Wg mnie powinno być chłodniej, bo jesteśmy przecież w górach.
Taszczymy się z plecakami, a żaden rikszarz nie chce nas zabrać do Rishikeshu. Taxi jest pre-paid i udaje mi się wynegocjować cenę 920 rupii. Jedziemy.
Sama jazda do świętego miasta, dostarcza wielu religijnych i nie tylko, wrażeń. Modlę się w duchu, aby wehikuł, szumnie zwany taksówką, nie rozleciał się po drodze.Kierowca ustawił sobie lusterko i nieźle chyba się bawi moim przerażeniem. No i ani przez chwilę nie zdejmuje nogi z gazu. Jakoś udaje mu się lawirować między wszystkimi, nawet święte krowy schodzą mu z drogi, powoli, ale schodzą. Z jednej strony policja nas zawraca, musimy jechać inną. Zastanawiam się, czy w ogóle dojedziemy. Kierowca ma gdzieś tłum, tłum ma gdzieś kierowcę i wszyscy przesuwają się w swoją stronę. Czasami 2 pojazdy jadą z naprzeciwka, i już już ma się wrażenie, że się zderzą, ale jakimś cudem mijają się o milimetry i pędzą dalej. W pojeździe nie ma lusterek bocznych, więc pojazdy jadące z tyłu obwieszczają swoje przybycie głośnym trąbieniem. Stąd ten przeraźliwy hałas. Kierowca za każdym razem, jak coś mijamy tłumaczy co to. Nie mam nic naprzeciwko, ale on wtedy odwraca się do nas i coś tam gada. W końcu nie wytrzymuję i mówię mu, żeby patrzył na drogę. Potem zaczyna padać deszcz a on nie włączył wycieraczek (1 miał) i nie zdjął nogi z gazu.
A pielgrzymi jak ciągnęli przez cały wieczór, całą noc, tak ciągną też teraz. Nie wiem skąd ich się tyle bierze... Wszyscy idą nad rzekę. Główny ghat (rodzaj schodów, schodzących do rzeki) zbudowany został w tym miejscu, gdzie Ganges rozlewa się na równinę. Hindusi wierzą, że to tutaj woda ma największą siłę obmywania z grzechów. No to ci tutaj, to muszą być nieźli grzesznicy, bo pluskają się, że aż miło. Ubrani w pomarańczowe szaty mężczyźni, (czasem są to zwykłe kiczowate t-shirty) przemierzają ghat. Na ramionach mają piętrowe patery, w których płonie ogień. W internecie czytałam, że w przeciwieństwie do pobliskiego Haridvaru, to nie Hinduscy pielgrzymi,
lecz zachodni turyści zdominowali ulice miasteczka. Nic bardziej błędnego!!! Oprócz nas, widziałam może 2 turystów. Reszta pewnie uciekła stąd i przybędą po święcie...
Czytałam też, że Rishikesh jest chyba najcichszym i najspokojniejszym miasteczkiem w Indiach. FAŁSZ!!!!
Oprócz nieprzebranego tłumu pieszych, na drogach Rishikeshu spotkać można wszelkiego rodzaju bydło rogate i garbate, widziałam też tłustą świnie grzebiącą w odpadkach, są też długoogoniaste małpy langury. Złośliwe bestie jak nie wiem co. Baśka tam zacmokała do jednej, to prawie się na nią rzuciła. A zęby ma, że ho ho. Kolejna cenna wskazówka – omijać małpy. Most, którym postanowiłam przejść na drugą stronę, to raczej kładka na linach. Mosty są dwa: łączą brzegi Gangesu na wysokości Swarg Ashram i Lakshmanjuli. Kłębi się na nich tłum pieszych, ale często jeżdżą też i motory, które często starają się przebić przez tłum pieszych obwieszczając swoje przybycie głośnymi klaksonami.
Rishikesh składa się z kilku połączonych ze sobą osad, rozlokowanych po obu stronach rzeki.
Rishikesh – centrum, z dworcem autobusowym, jak każde miasto, jest brudny, duszny i mało zachęcający. Za to jak się idzie w górę Gangesu, dociera się do skupiska asramów (ośrodków duchowych, jakby ktoś nie wiedział) na prawym brzegu oraz, po przebyciu drugiego mostu nad Gangesem, do Sivananda Nagar, gdzie dominuje olbrzymi Sivananda Ashram – bogów mają mało urodziwych – najwięcej jest małpoludów – czyli postaci z głową małpy. Brr:( - właśnie przeczytałam, że bóg z głową małpy, to Hanuman.
Most na moje odczucie, jest niezbyt stabilny. Chwieje się wraz z każdym krokiem. Jakoś może uda mi się zapomnieć o tym, że pływać nie potrafię i go przejdę. Hindusi oczywiście nie idą sznureczkiem, tylko całą szerokością w obie strony... No to przepychanka niezła. Most ma na oko około kilometra, jakoś przechodzę na druga stronę, a tam już szaleństwo totalne... Pełno pomarańczowych, jest też coraz więcej SADHU.
Mimo tego, że są wiecznie naćpani, ciekawe czym, coś sobie tam popalają, traktowani są z szacunkiem, ludzie przychodzą do nich, aby uzyskać duchowe wsparcie. Oddają swoje pieniądze Guru, który rozdaje je następnym przybyłym (chowa je pod dywan, na którym siedzi). Sadhu jest nomadem. Nie ma nic. Całe życie poświęca temu, aby wyzwolić się z „mokshy”, reinkarnacyjnego koła wcieleń, by stać się jednością z Bogiem. Żyje z tego, co otrzyma od ludzi, nie prosi o nic. Podobno, część rzeczywiście sobie tak siedzi, wyglądają fantastycznie i aż czasem głupio zrobić zdjęcie. Ale część, na moje oko to zwykłe cwaniaczki, które chcą jak najwięcej wyciągnąć kasy od ludzi. Zatrzymuje mnie jakiś pseudo – Sadhu i maluje pomarańczową kropkę na czole, oferując w zamian błogosławieństwo różnych bogów. Oczywiście, im więcej kasy dasz, tym więcej błogosławieństw otrzymasz.
Zeszłam na gathach nad brzeg Gangesu, chlupią się tam i kobiety, i dzieci, i mężczyzni, część z nich odprawia jakieś rytuały, ale część po prostu bryka w wodzie. Tutaj budzimy jeszcze większą sensację, ale i sami Hindusi są bardziej natrętni i nieprzyjemni, potrafią popchnąć, przepchnąć się, itd. I gapią się niesamowicie. Kiedy robimy sobie zdjęcia, od razu zbiera się tłumek ciekawskich.
Czas chyba wracać, bo nóg nie czuję.
Policjanci przy moście rzeczywiście nie chcą nas przepuścić, ale zaczynam miauczeć, że boli mnie noga (pokazuję na dowód – nadal mam plaster:))). Policjant lituje się i macha ręką. Mam ochotę odwrócić się i zagrać na nosie tym, których odprawił z kwitkiem i nie pozwolił przejść.
Ostatnia11 lata 8 miesiąc temu edycja: kraka od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 11 lata 8 miesiąc temu #7955 przez Albin
Fotki jako dodatek obrazujący wyprawę czy wycieczkę ale opis i praktyczne informacje to podstawa. Jak to fotorelacja a nie tylko galeria...
Czekanie z zamieszczaniem swoich relacji do samego końca i czekanie na innych jest złą taktyką.
Piszecie wiele maili z pytaniami stąd wiemy że zgłoszeń może być sporo. Dajcie zatem czas redaktorom na przeczytanie i przemyślenia by wybrać najlepsze.

.

Zapraszam na profil prywatny:
klubpodroznikow.com/tatromaniak-autor?showall=1
.
.
.
Ostatnia11 lata 8 miesiąc temu edycja: Albin od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu #7954 przez ruks
Rozumiem że można wrzucić 3 fotorelacje po max 20 zdjęć każda? A czy do tego jakiś opis czy same fotki?

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
11 lata 8 miesiąc temu - 7 lata 3 miesiąc temu #7932 przez Albin
Drodzy podróżnicy, turyści, globtroterzy.
W oczekiwaniu na kolejny sezon turystyczny i chęci pomocy w wyborze wszystkim poszukującym pomysłów na wakacje,
zachęcamy Was do podzielenia się swoimi ulubionymi miejscami w formie fotorelacji.
Nie jest istotne czy byliście na krańcu świata, w romantycznym Paryżu czy w Chochołowie. Ważne by Wasza fotorelacja była ciekawą wskazówką i zachętą dla innych osób, poszukujących magicznych miejsc. Najciekawsze propozycje mają szansę pojawić się na onet.pl/podróże a najlepszy nagrodzimy super nagrodą ! Voucher wartości 300 euro !!!
Każda fotorelacja będzie uważnie czytana a jednym z decydujących o wyborze będzie Redaktor Onet.pl.podróże

Na Wasze fotorelacje czekamy do 31 marca.
Zwycięzcę ogłosimy do 7 kwietnia
Nagrodę funduje
www.wimdu.pl www.wimdu.com
Voucher można wykorzystać na całym świecie. Nie ma limitu czasowego.

Wimdu jest internetową platformą z szerokim wyborem prywatnych zakwaterowań na każdą kieszeń i w każdym guście. Łącząc gości z gospodarzami na całym świecie, Wimdu oferuje wyłącznie przyjemne doświadczenia przy szukaniu wspaniałej alternatywy dla hoteli.

Zaczynając od apartamentów w Nowym Jorku, poprzez domy wakacyjne na Majorce, a kończąc na kawalerkach w Paryżu, Wimdu to ponad 150,000 kwater w ponad stu krajach, co zapewnia, że każdy może znaleźć dokładnie to czego szuka - atrakcyjne, w odpowiedniej cenie zakwaterowanie w na swoją kolejną podróż.

Jak zgłaszać prace do konkursu ?

Fotorelacje prosimy zamieszczać jako Odpowiedź w tym temacie.
Zdjęcia zamieszczane w tekście nie mogą przekraczać 800 pikseli po dłuższym boku i nie więcej niż 20 sztuk w tekście.
Jedna osoba może zamieścić do 3 fotorelacji.
Zamieszczone teksty nie mogą być kopiowane z innych stron czy przewodników. Każdy autor musi posiadać prawa do zamieszczanych tekstów i zdjęć.
Najlepsze prace będziemy zamieszczać na stronie głównej a swobodnej oceny do publikacji na portalu dokona redakcja onet.pl/podróże.
. . .

.

Zapraszam na profil prywatny:
klubpodroznikow.com/tatromaniak-autor?showall=1
.
.
.
Załączniki:
Ostatnia7 lata 3 miesiąc temu edycja: Albin od.

Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.

Czas generowania strony: 0.405 s.

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]

Jeżeli chcesz wykorzystać materiały naszego autorstwa zamieszone na portalu skontaktuj się z nami: [email protected]