- Posty: 6282
- Otrzymane podziękowania: 3
Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
- Gość
13 lata 10 miesiąc temu - 13 lata 10 miesiąc temu #2500
przez
Replied by on topic Odpowiedź:Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
Relację (nieznacznie tylko rozszerzoną) powiesiłem
na stronie głównej
.
Tam też do obejrzenia galeria zdjęć z wyjazdu .
Tam też do obejrzenia galeria zdjęć z wyjazdu .
Ostatnia13 lata 10 miesiąc temu edycja: od.
Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.
- Gość
13 lata 10 miesiąc temu #2473
przez
Replied by on topic Odpowiedź:Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
Hehehe!
Czytaj uważnie.
Mnie chodziło o moment w Dolinie Roztoki, kiedy nagle zmieniłeś kierunek marszu z "w górę" na "na dół". Zapytałem wtedy "A Ty dokąd?", bo ciężko było mi uwierzyć, że zrezygnowałeś i wracasz. Już prędzej bym uwierzył że idzie na nas zły - bo zbyt wcześnie - rozbudzony misiek. Tylko że to też było bardzo mało prawdopodobne...
Czytaj uważnie.
Mnie chodziło o moment w Dolinie Roztoki, kiedy nagle zmieniłeś kierunek marszu z "w górę" na "na dół". Zapytałem wtedy "A Ty dokąd?", bo ciężko było mi uwierzyć, że zrezygnowałeś i wracasz. Już prędzej bym uwierzył że idzie na nas zły - bo zbyt wcześnie - rozbudzony misiek. Tylko że to też było bardzo mało prawdopodobne...
Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.
- Albin
- Autor
- Wylogowany
- Administrator
Less
Więcej
13 lata 10 miesiąc temu - 13 lata 10 miesiąc temu #2471
przez Albin
.
Zapraszam na profil prywatny:
klubpodroznikow.com/tatromaniak-autor?showall=1
.
.
.
Replied by Albin on topic Odpowiedź:Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
To nie była kapitulacja a odpowiedzialność bo nie szedłem tam sam a Czerwone Wierchy w takich warunkach były bardzo niebezpieczne.
Sobota na szlaku Doliną Roztoki to potwierdziła gdzie szliśmy w deszczu po lodzie i gdyby nie raki to było by lekko półśmiesznie ...
.
a to już niedziela i widok na schronisko
.
jutro będzie więcej zdjęć z wyjazdu
Sobota na szlaku Doliną Roztoki to potwierdziła gdzie szliśmy w deszczu po lodzie i gdyby nie raki to było by lekko półśmiesznie ...
.
a to już niedziela i widok na schronisko
.
jutro będzie więcej zdjęć z wyjazdu
.
Zapraszam na profil prywatny:
klubpodroznikow.com/tatromaniak-autor?showall=1
.
.
.
Ostatnia13 lata 10 miesiąc temu edycja: Albin od.
Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.
- Gość
13 lata 10 miesiąc temu - 13 lata 10 miesiąc temu #2468
przez
Replied by on topic Odpowiedź:Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
Wiedziałem, że na Ciebie zawsze można liczyć.
Newton nie był wynalazcą - tylko odkrywcą grawitacji.
Grawitacja została wynaleziona (wg aktualnie obowiązujących teorii naukowych) przez Wielki Wybuch.
Newton nie był wynalazcą - tylko odkrywcą grawitacji.
Grawitacja została wynaleziona (wg aktualnie obowiązujących teorii naukowych) przez Wielki Wybuch.
Ostatnia13 lata 10 miesiąc temu edycja: od.
Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.
- Gość
13 lata 10 miesiąc temu #2467
przez
Replied by on topic Odpowiedź:Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
"W pewnym momencie Albin niespodziewanie zmienił kierunek marszu na odwrotny - w dół. Zdziwiłem się nieco, bo raczej nie spodziewałbym się po nim kapitulacji, ale szybko okazało się, że to nie zmęczenie ani zniechęcenie - a raczej grawitacja spowodowała to chwilowe zawahanie."
Tak właśnie rodzi się antysemityzm: Wynalazcą grawitacji był niejaki Newton. Na imię miał Izaak. Matką Izaaka była kobieta urodzona w religii mojżeszowej, a tak dziedziczy się pochodzenie. Zatem kiedy nagle grawitacja ściąga nas w dół lub męczy ciężki plecak - zbliżamy się do granicy antysemityzmu.
Tak właśnie rodzi się antysemityzm: Wynalazcą grawitacji był niejaki Newton. Na imię miał Izaak. Matką Izaaka była kobieta urodzona w religii mojżeszowej, a tak dziedziczy się pochodzenie. Zatem kiedy nagle grawitacja ściąga nas w dół lub męczy ciężki plecak - zbliżamy się do granicy antysemityzmu.
Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.
- Gość
13 lata 10 miesiąc temu #2466
przez
Replied by on topic Odpowiedź:Czerwone Wierchy na rakietach śnieżnych 14-16.01
Zimowe przejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich uważam za zaliczone!
Co prawda nie na rakietach, a na rakach, ale i tak okazało się bardzo przyjemnym i relaksującym przeżyciem.
Zakopane przywitało nas odwilżą, mgłą i mżącym deszczem.
Nie lepiej było na Palenicy Białczańskiej i przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Na wstępie odwiedziliśmy schronisko w Starej Roztoce. Szlak w dół od drogi do Morskiego Oka nieco śliski, ale obyło się bez upadku, mimo że nie chciało nam się jeszcze ubierać raków.
W schronisku - pusto. Poranna kawa i kwaśnica nieco nas rozleniwiły więc przy leniwym piwku doczekaliśmy wizyty wycieczki szkolnej. Młodzi ludzie nie byli hałaśliwi i zachowali się bardzo sympatycznie - niemal jak rasowi podróżnicy. Serce rośnie.
Po powrocie do Wodogrzmotów skierowaliśmy się na zielony szlak do Doliny Roztoki i - nadal nie zakładając raków - ślizgaliśmy się w marznącej mżawce około 1 km wgłąb Doliny. Dalej było już bardzo ślisko, a lód rozciągał się na całej szerokości szlaku tak, że coraz mniej wystawało spod niego kamieni, na których można by było pewnie oprzeć nogę.
W pewnym momencie Albin niespodziewanie zmienił kierunek marszu na odwrotny - w dół. Zdziwiłem się nieco, bo raczej nie spodziewałbym się po nim kapitulacji, ale szybko okazało się, że to nie zmęczenie ani zniechęcenie - a raczej grawitacja spowodowała to chwilowe zawahanie.
Nie było sensu dalej się męczyć więc wreszcie przestaliśmy zgrywać twardzieli i wyposażyliśmy nasze podeszwy w stalowe zęby, dzięki czemu dalsza droga stała się równie łatwa jak w lecie.
Od mniej więcej połowy Doliny Roztoki mżawka szybko zaczęła zmieniać się w deszcz ze śniegiem, następnie w śnieg z deszczem - by po niedługim czasie, przed skrzyżowaniem ze szlakiem czarnym, stać się już wyłącznie opadem śniegu. Wiatru w Dolinie nie czuło się praktycznie wcale, więc nieco mnie (byłem tam pierwszy raz w życiu) zaskoczył na podejściu w górę pod Świstową Czubą.
Mieliśmy tyle szczęścia, że podmuchy dopiero się zaczynały, a właściwy wiatr - zresztą słabiutki w porównaniu z tym, który przeżyliśmy podczas poprzedniej naszej wędrówki za Przełęczą Między Kopami - rozdmuchał się dopiero kiedy siedzieliśmy w bezpiecznym cieple Piątki.
Ze względu na nieciekawą pogodę (na zmianę padający i przewiewany śnieg oraz dość dokuczliwy wiatr) postanowiliśmy zostać w schronisku i poświęcić swoją energię nawiązywaniu nowych znajomości z uczestnikami kursu lawinowego.
Drugiego dnia Tatry przywitały nas piękną pogodą (przez około 10 min świeciło nawet słońce!), pięknymi widokami ośnieżonych szczytów i zamarzniętych stawów.
Postanowiliśmy wybrać się na niewielki spacer po Dolinie w kierunku Zadniego Stawu i Gładkiej Przełęczy. Początkowo było bardzo lekko i przyjemnie, wiatr ucichł, śnieg przestał padać, a temperatura nie spadała poniżej minus jednego stopnia Celsjusza.
Jednak podchodząc pod górę zaczęliśmy coraz mocniej odczuwać złośliwe wychylający się zza grani wiatr i coraz częściej musieliśmy się zatrzymywać by wygrzebać z naszych oczu i nosa wciskający się tam śnieg.
W pewnym momencie droga przestała już być lekkim spacerkiem, a ponieważ od początku nie nastawialiśmy się na ekstremalne przeżycia, postanowiliśmy zawrócić w Dolinę i do schroniska.
I okazało się, że nie byliśmy jedynymi.
Dość ciekawym dla mnie przeżyciem było przejście w drodze powrotnej przez stawy po lodzie. Szczególnie forsowanie Małego Stawu odbyło się dokładnie przez sam jego środek, co mam udokumentowane na śladzie w GPS.
Po rozmowie z szefową schroniska, krótkiej zabawie z jej psem i zjedzeniu lekkiego obiadu, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną w dół, do Doliny Roztoki.
W ten weekend warunki były jeszcze dość dobre, ale sugerowałbym jednak do samego podejścia do Schroniska, czy też schodzeniu z niego, skorzystać z wytyczonego - chociaż jeszcze nieprzetartego - szlaku zimowego. Na szlaku letnim - pod górną stację kolejki technicznej - jest parę potencjalnie niebezpiecznych przejść przez nawiany na stromym zboczu śnieg, który w pewnych okolicznościach może się nagle zsunąć - oczywiście ze wszystkim co się na nim znajdzie.
Troszkę się tego fragmentu obawiałem ale uspokoił mnie widok kozicy spokojnie skubiącej sobie trawkę jakieś 50 m poniżej nas na trasie potencjalnego obsuwu. Skoro ona nie widziała (czy też nie słyszała) niepokojących sygnałów - to my chyba też nie powinniśmy się niczego obawiać. Mam nadzieję, że nie było tak, że ona pomyślała sobie dokładnie to samo o nas...
W Dolinie Roztoki śniegu było tym razem więcej niż w sobotę, więc nie odpinaliśmy raków praktycznie do samego jej końca.
Jeszcze tylko nieco nudny kawałek szlaku drogą do Palenicy Białczańskiej i nasz weekendowy trip zakończył się na fotelach busa.
Po przyjeździe do Zakopanego naszym oczom ukazał się niespodziewanie piękny widok oświetlonych promieniami zachodzącego słońca Świnicy i Kościelca oraz mieniące się wszystkimi odcieniami czerwieni, pomarańczu, purpury i fioletu obłoki nad Giewontem.
Sesja fotograficzna była już praktycznie ostatnim etapem tego wypadu. Słońce zaszło, wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do domu.
Muszę z całą odpowiedzialnością przyznać, że Albin w najmniejszym stopniu nie przesadza zachwalając Dolinę Pięciu Stawów Polskich, widoki na otaczające ją grzbiety, górującą na nią Orlą Perć - a przede wszystkim wspaniałą atmosferę samego schroniska.
Była to moja pierwsza, ale na pewno nie ostatnia wizyta w tym miejscu. Gorąco polecam każdemu!
Co prawda nie na rakietach, a na rakach, ale i tak okazało się bardzo przyjemnym i relaksującym przeżyciem.
Zakopane przywitało nas odwilżą, mgłą i mżącym deszczem.
Nie lepiej było na Palenicy Białczańskiej i przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Na wstępie odwiedziliśmy schronisko w Starej Roztoce. Szlak w dół od drogi do Morskiego Oka nieco śliski, ale obyło się bez upadku, mimo że nie chciało nam się jeszcze ubierać raków.
W schronisku - pusto. Poranna kawa i kwaśnica nieco nas rozleniwiły więc przy leniwym piwku doczekaliśmy wizyty wycieczki szkolnej. Młodzi ludzie nie byli hałaśliwi i zachowali się bardzo sympatycznie - niemal jak rasowi podróżnicy. Serce rośnie.
Po powrocie do Wodogrzmotów skierowaliśmy się na zielony szlak do Doliny Roztoki i - nadal nie zakładając raków - ślizgaliśmy się w marznącej mżawce około 1 km wgłąb Doliny. Dalej było już bardzo ślisko, a lód rozciągał się na całej szerokości szlaku tak, że coraz mniej wystawało spod niego kamieni, na których można by było pewnie oprzeć nogę.
W pewnym momencie Albin niespodziewanie zmienił kierunek marszu na odwrotny - w dół. Zdziwiłem się nieco, bo raczej nie spodziewałbym się po nim kapitulacji, ale szybko okazało się, że to nie zmęczenie ani zniechęcenie - a raczej grawitacja spowodowała to chwilowe zawahanie.
Nie było sensu dalej się męczyć więc wreszcie przestaliśmy zgrywać twardzieli i wyposażyliśmy nasze podeszwy w stalowe zęby, dzięki czemu dalsza droga stała się równie łatwa jak w lecie.
Od mniej więcej połowy Doliny Roztoki mżawka szybko zaczęła zmieniać się w deszcz ze śniegiem, następnie w śnieg z deszczem - by po niedługim czasie, przed skrzyżowaniem ze szlakiem czarnym, stać się już wyłącznie opadem śniegu. Wiatru w Dolinie nie czuło się praktycznie wcale, więc nieco mnie (byłem tam pierwszy raz w życiu) zaskoczył na podejściu w górę pod Świstową Czubą.
Mieliśmy tyle szczęścia, że podmuchy dopiero się zaczynały, a właściwy wiatr - zresztą słabiutki w porównaniu z tym, który przeżyliśmy podczas poprzedniej naszej wędrówki za Przełęczą Między Kopami - rozdmuchał się dopiero kiedy siedzieliśmy w bezpiecznym cieple Piątki.
Ze względu na nieciekawą pogodę (na zmianę padający i przewiewany śnieg oraz dość dokuczliwy wiatr) postanowiliśmy zostać w schronisku i poświęcić swoją energię nawiązywaniu nowych znajomości z uczestnikami kursu lawinowego.
Drugiego dnia Tatry przywitały nas piękną pogodą (przez około 10 min świeciło nawet słońce!), pięknymi widokami ośnieżonych szczytów i zamarzniętych stawów.
Postanowiliśmy wybrać się na niewielki spacer po Dolinie w kierunku Zadniego Stawu i Gładkiej Przełęczy. Początkowo było bardzo lekko i przyjemnie, wiatr ucichł, śnieg przestał padać, a temperatura nie spadała poniżej minus jednego stopnia Celsjusza.
Jednak podchodząc pod górę zaczęliśmy coraz mocniej odczuwać złośliwe wychylający się zza grani wiatr i coraz częściej musieliśmy się zatrzymywać by wygrzebać z naszych oczu i nosa wciskający się tam śnieg.
W pewnym momencie droga przestała już być lekkim spacerkiem, a ponieważ od początku nie nastawialiśmy się na ekstremalne przeżycia, postanowiliśmy zawrócić w Dolinę i do schroniska.
I okazało się, że nie byliśmy jedynymi.
Dość ciekawym dla mnie przeżyciem było przejście w drodze powrotnej przez stawy po lodzie. Szczególnie forsowanie Małego Stawu odbyło się dokładnie przez sam jego środek, co mam udokumentowane na śladzie w GPS.
Po rozmowie z szefową schroniska, krótkiej zabawie z jej psem i zjedzeniu lekkiego obiadu, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną w dół, do Doliny Roztoki.
W ten weekend warunki były jeszcze dość dobre, ale sugerowałbym jednak do samego podejścia do Schroniska, czy też schodzeniu z niego, skorzystać z wytyczonego - chociaż jeszcze nieprzetartego - szlaku zimowego. Na szlaku letnim - pod górną stację kolejki technicznej - jest parę potencjalnie niebezpiecznych przejść przez nawiany na stromym zboczu śnieg, który w pewnych okolicznościach może się nagle zsunąć - oczywiście ze wszystkim co się na nim znajdzie.
Troszkę się tego fragmentu obawiałem ale uspokoił mnie widok kozicy spokojnie skubiącej sobie trawkę jakieś 50 m poniżej nas na trasie potencjalnego obsuwu. Skoro ona nie widziała (czy też nie słyszała) niepokojących sygnałów - to my chyba też nie powinniśmy się niczego obawiać. Mam nadzieję, że nie było tak, że ona pomyślała sobie dokładnie to samo o nas...
W Dolinie Roztoki śniegu było tym razem więcej niż w sobotę, więc nie odpinaliśmy raków praktycznie do samego jej końca.
Jeszcze tylko nieco nudny kawałek szlaku drogą do Palenicy Białczańskiej i nasz weekendowy trip zakończył się na fotelach busa.
Po przyjeździe do Zakopanego naszym oczom ukazał się niespodziewanie piękny widok oświetlonych promieniami zachodzącego słońca Świnicy i Kościelca oraz mieniące się wszystkimi odcieniami czerwieni, pomarańczu, purpury i fioletu obłoki nad Giewontem.
Sesja fotograficzna była już praktycznie ostatnim etapem tego wypadu. Słońce zaszło, wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do domu.
Muszę z całą odpowiedzialnością przyznać, że Albin w najmniejszym stopniu nie przesadza zachwalając Dolinę Pięciu Stawów Polskich, widoki na otaczające ją grzbiety, górującą na nią Orlą Perć - a przede wszystkim wspaniałą atmosferę samego schroniska.
Była to moja pierwsza, ale na pewno nie ostatnia wizyta w tym miejscu. Gorąco polecam każdemu!
Please Logowanie or Zarejestruj się to join the conversation.
Czas generowania strony: 0.335 s.