Madera Portugalia - praca konkursowa

Madera Portugalia - praca konkursowa

 Madera (Portugalia)
4–11 lipca 2017 roku

Maciej Świętek

12 lipca 2017 roku obchodziliśmy 20-lecie naszego ślubu. Od dawna zaplanowaliśmy, że nie będziemy sobie kupować żadnego prezentu tylko pojedziemy na wyjątkowe wakacje. Początkowo miała to być Słowenia, tydzień w Alpach i tydzień nad morzem, ale z powodu mojego pękniętego kolana (czytaj łąkotki) musieliśmy zmienić nasze plany. Wyruszaliśmy do biur turystycznych na poszukiwanie super wycieczki, ofert mieliśmy bez liku, Sycylia, Rodos, Teneryfa, Gran Canaria itp. Jednak wciąż nam coś nie pasowało, a to cena za wysoka, a to hotel kiepski, a to termin nie taki. Byliśmy tak zmęczeni tymi poszukiwaniami, że zaczęliśmy szukać noclegów nawet w Świnoujściu. Tydzień przed urlopem wybraliśmy 3 oferty: na Sycylii, na Rodos i na Teneryfie. I wtedy nasza szesnastoletnia córka Ania wypaliła, „a czemu nie pojedziemy na Maderę”. Ja już na skraju załamania nerwowego wykrzyczałem „Ania ile razy Ci mówiłem, że na Maderę nas nie stać”. Ania ze stoickim spokojem odpowiedziała: „jak chcecie, ale znalazłam ofertę wyjazdu na Maderę tańszą niż na Sycylię”. Rzuciłem się do komputera i rzeczywiście tydzień przed odlotem pobyt na Maderze przeceniony był o 43%. Pośpiesznie sprawdziliśmy opinie o hotelu i czym prędzej zarezerwowaliśmy sobie tą wycieczkę. Wylot mieliśmy o 6.00 rano z Katowic, zatem żeby dojechać na lotnisko z Krakowa, gdzie mieszkamy, musieliśmy wstać o 1.30 w nocy. Tam, zostawiliśmy samochód na jednym z licznych parkingów (ludzie zrobili tam świetny interes zamieniając pola ziemniaków na parkingi). O 4.00 nad ranem stawiliśmy się na lotnisku. Przelot na Maderę trwał 5 godzin. Lądowanie na lotnisku Santa Cruz, zaliczanych do 10 najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie.

 

1

 

Lotnisko zbudowano na klifie, na którym mocno wieje, w latach 70-tych doszło do kilku tragicznych wypadków, gdzie samolot nie wyhamował i wpadł z ludźmi do morza. Po tych wydarzeniach przedłużono pas startowy o 400 metrów, stawiając go na palach. Po wylądowaniu zapakowano nas do autobusów, które przewiozły nas do hotelów. Podczas jazdy nikt z wrażenia się nie odzywał. Wszyscy podziwiali potężne klify na Maderze, piękne góry i zatoczki, a przede wszystkim wszechobecne gaje bananowe. Madera to maleńka wyspa znajdująca się na Oceanie Atlantyckim i należy do Portugalii. Nazywana jest zieloną wyspą szczęśliwą, namiastką Raju na ziemi oraz wyspą wiecznej wiosny ponieważ temperatura w zimie oscyluje w okolicach 19 oC, a w lecie w okolicach około 25 oC. Nasz hotel znajdował się w północnej części wyspy w wiosce Ponta Delgada. Maderę najlepiej zwiedza się własnym samochodem, zatem po rozpakowaniu rozpoczęliśmy poszukiwanie wypożyczalni samochodów. W recepcji hotelowej dowiedzieliśmy się, że samochód może być za 2 dni i kosztuje 50 Euro za dzień plus benzyna, plus ubezpieczenie, plus 20 Euro za podprowadzenie samochodu do hotelu, plus jazda po najbardziej niebezpiecznych drogach na świcie. W recepcji spotkaliśmy sympatyczną Agnieszkę, która przyjechała na Maderę razem z 13-letnią córką Oliwką. Okazało się, że Agnieszka też jest z Krakowa i zapytała nas czy może się dołączyć do samochodu. Oczywiście zgodziliśmy, ale stwierdziliśmy, że poszukamy jeszcze innej wypożyczalni. Następnie poszliśmy na spacer, żeby zwiedzić okolice, najpierw zeszliśmy nad zatoczkę, do której schodziły potężne klify, później idąc wioską nie mogliśmy przestać fotografować. Prawie w każdym ogrodzie rosły banany, mango, avocado, kawa, winogrona, palmy i mnóstwo niespotykanych u nas roślin i kwiatów. Madera nazywana jest ukwieconą wyspą, ponieważ rośnie na niej około 800 endemicznych kwiatów. W pewnym momencie zobaczyliśmy, że przy drodze rośnie stary bananowiec. Pomyśleliśmy, że chyba jest to niczyje drzewko. Urwaliśmy sobie zatem jednego bananka i nagle z wąziutkiej uliczki wyszedł starszy pan. Wyglądało to tak, jakby spadł nam z nieba (później byłem pewien, że jest to anioł, ale o tym za chwilę). Zapytaliśmy, czy ten bananowiec należy do kogoś, pan nienaganną angielszczyzną powiedział nam, że tak i trzeba zapytać właścicieli, czy można zrywać banany. Nie zdenerwował się tylko powiedział, żeby iść razem z nim to on nam pokaże banany i inne owoce w swoim ogrodzie. Ogród starszego pana wyglądał niesamowicie, rosły w nim banany (na Maderze są one mniejsze, bardziej soczyste i słodsze od znanych nam bananów), marakuje, winogrona, papaja i mnóstwo endemicznych owoców, takich jak np. bananoananas. Pan dał nam papaję, bananoananasa, naręcze bananów, wykopał nam sadzonkę bananowca, a później zaprowadził do szopy i zaczął nas częstować różnymi likierami. Na koniec powiedział nam, że jest taksówkarzem i jak zbierzemy 6 osób to za 20 Euro od osoby obwiezie nas po wyspie. Jak łatwo przeliczyć wychodziło to taniej niż wynajęcie samochodu, a do tego mieszkaniec Madery na pewno lepiej pokaże nam wyspę niż jakbyśmy to mieli robić na własną rękę. Lepszej oferty nie mogliśmy znaleźć, był to jeden z szczęśliwszych fartów, jaki trafił nam się w życiu. Wróciliśmy do hotelu, odnaleźliśmy Agnieszkę i przekazaliśmy jej tą radosną nowinę. Stwierdziliśmy, że wynajmiemy pana Agostino nie na jeden, ale na trzy dni (fot. 2). Razem ze mną, moją Agnieszką, moją Anią, drugą Agnieszką i jej córką Oliwką było nas 5 osób. Za 5 osób pan Agostino policzył nam 24 Euro od pasażera, co i tak było bardzo opłacalne. Z panem Agostino umówiliśmy się za dwa dni. Następnego dnia skorzystaliśmy z bezpłatnego busika, który dowoził gości hotelowych do miasteczka Sao Vicente (fot. 3)
oddalonego od naszego hotelu o 6 km.

 

2

Magiczna taksówka Pana Agostino.

 

3

Miasteczko Sao Vicente.

 

W miasteczku pospacerowaliśmy wąskimi uliczkami i poszliśmy nad morze. Pogoda ciągle się zmieniała, a to wychodziło słońce, a to zachodziły mgły. Od rezydentki dowiedzieliśmy się, że na Maderze jest 37 stref klimatycznych i nie warto sprawdzać prognozy pogody, bo nie ma najmniejszych szans, żeby się ona sprawdziła. I faktycznie tak było, czasami świeciło słońce, czasami nachodziły mgły i padała z nich mżawka, a czasami nachodziły gęste chmury. Następnego dnia pan Agostino, odświętnie ubrany, przyjechał pod nasz hotel o 8.30 i rozpoczęliśmy zwiedzanie Madery. Przez 3 dni pan Agostino pokazał nam najpiękniejsze zakątki Madery, często zatrzymywał się na tzw. miradouro czyli punktach widokowych, których na Maderze jest setki (najpiękniejsze to Portela (fot. 4), Sao Lourenco (fot. 5), Ponta do Pargo (fot. 6), widok na lotnisko Santa Cruz i miasto Machico), wyjechał z nami na trzeci co do wysokości szczyt Madery – Pico de Arieiro (1818 m n.p.m.), chociaż akurat wtedy cały szczyt był we mgle i nic nie widzieliśmy, pojechał z nami do Porto Moniz (fot. 7), gdzie znajdują się naturalne baseny, utworzone przez skały magmowe (w basenach kąpaliśmy się 2 godziny i było to najlepsze kąpielisko, jakim w życiu pływałem, pokazał nam jeden z największych klifów w Europie – Cabo Girao, który od niedawna ma wystającą przeszkloną platformę (wiele ludzi nie da rady na nią wejść). Pokazał nam piękne plaże z czarnym piaskiem Prainha (fot. 8) i Seixal (fot. 9), a przede wszystkim zawiózł nas do dwóch miejsc z teleferico. Są to kolejki górskie, które zwożą turystów z wysokich klifów wprost nad morze, gdzie znajdują się uprawy bananów, mango, avocado, papai, czy winorośli. Kiedyś teleferico służyły mieszkańcom do przewozu towarów i osób. Dzisiaj to największa atrakcja turystyczna wyspy. Na Maderze takich kolejek jest pięć. My zwiedziliśmy dwie w Achadas da Cruz (fot. 10) i Faja dos Padres (fot. 11). Gdy zjechaliśmy do gajów bananowych (fot. 12) to naprawdę oszaleliśmy, fotografowaliśmy je jak zwariowani.

 

4

Miradouro Portela.

 

5

Półwysep Sao Lorenco.

 

6

Miradouro Ponta do Pargo.

 

7

Baseny Porto Moniz.

 

8

Plaża Prainha.

 

9

Plaża Seixal.

 

10

Achadas da Cruz.

 

11

Teleferico na Faja dos Padres.

 

12

Gaje bananowe.

 

Nie chcieliśmy stamtąd wracać. W trzeci dzień pan Agostino zawiózł nas na wycieczkę w głąb wyspy na tzw. levady. Są to kanały nawadniające suche południowe części wyspy. W centrum i na północy Madery zdarzają się deszcze. Mieszkańcy wyspy postanowili gromadzić tą wodę i transportować ją specjalnymi kanałami na południe, jest to naprawdę cud inżynieryjny. Wzdłuż levad wytyczono szlaki turystyczne, które porośnięte są pięknymi, prastarymi lasami wawrzynowymi. Lasy od kilku lat objęte są patronatem UNESCO. Idąc wzdłuż levad można poczuć się jak w dżungli. Na maderze levad jest mnóstwo, my wybraliśmy najładniejszą – levada 25 fontes (fot. 13), czyli levadę 25 źródeł.

 

13

Levada 25 Fontes.

 

Po drodze można podziwiać piękny wodospad Risco, a na końcu wodospad 25 źródeł. Przejście levady tam i z powrotem zajęło nam 4 godziny, a pan Agostino, oczywiście bez żadnego problemu na nas czekał. Przespał się w samochodzie, później popatrzył jak Maderczycy grają w domino i wszystko było w porządku. Podczas tych trzech dni doszedłem do wniosku, że pan Agostino to porostu anioł, którego pan Bóg zesłał nam na naszą drogę. Naprawdę uwierzcie mi mało w swoim życiu spotkałem tak uprzejmych, opanowanych, spokojnych, ciepłych i miłych ludzi jak pan Agostino. Woził nas po drogach tak stromych i niebezpiecznych (fot. 14), że siedząca na przodzie nasza koleżanka Agnieszka wciąż zamykała oczy, a pan Agostino tylko się uśmiechał. W porach lunchu zawoził nas do wspaniałych restauracji z widokiem na morze, zaprowadzał nas do stolika, a sam znikał i jadł sobie przy innym stoliku. Okazało się, że pan Agostino, chociaż wyglądał na pięćdziesiąt kilka lat, miał 71, pochodził z rodziny, w której było siedemnaścioro !!! dzieci. Jego matka pomimo tylu ciąż dożyła do 91 roku życia, no ale takie rzeczy dzieją się chyba tylko na Maderze, gdzie ludzie tak naprawdę nic do szczęścia nie potrzebują, oddychają czystym powietrzem górsko- oceanicznym, jedzą wyśmienite, niespotykane gdzie indziej owoce takie jak bananoananas czy gruszkomelon (fot. 15), chyba tak jak Adam i Ewa w Raju.

 

14

Drogi na Maderze.

15

Bananoananas, gruszkomelon i maderski banan.

 

Ostatnie dni na Maderze spędziliśmy na hotelowym basenie, grając w golfa i spacerując po pięknej Ponta Delgadzie, spotykając cudownych, uśmiechniętych i szczęśliwych ludzi. W niedzielę poszliśmy na mszę do kościółka znajdującego się nad samym oceanem. W Portugalii literę j wymawia się jak ż, a s jak sz, zatem imię Pana Jezusa brzmi jak Żeszusz. Jeśli chodzi o jedzenie to spróbowaliśmy wyjątkowych, niespotykanych gdzie indziej owoców, ryb i owoców morza. Największym przysmakiem na Maderze jest potrawa zwana espada con banana, czyli głębinowa, drapieżna ryba – pałasz, która odławiana jest tylko w okolicach Madery i Japonii. Na Maderze espadę podaje się z pieczonym bananem. Ja jadłem wersję jeszcze dodatkowo w sosie marakujowym. Uwierzcie mi espada con banana to tzw. niebo w gębie. Z Madery wróciliśmy całkiem innymi ludźmi, naładowanymi ogromną ilością pozytywnej energii. Pisząc to wciąż czuję się jak w letargu. Zatem wyjazd na 20-lecie naszego ślubu był wyjątkowo udany. Polecam Maderę Wam wszystkim.

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]