Maroko - Barwy Świata - Kamila i Darek Gruszka

Maroko - Barwy Świata - Kamila i Darek Gruszka

Maroko - Barwy Świata

 

Kamila i Darek Gruszka





Autorzy: Kamila i Darek Gruszka

Uwagi ogólne:

Maroko staje się coraz bardziej atrakcyjnym celem podróży, gdyż od jakiegoś czasu latają tam tanie linie lotnicze, m.in. Ryanair (należy szukać połączeń z przesiadką np. w Londynie, Berlinie czy Frankfurcie). Koszt biletu powrotnego z Krakowa przez Londyn do Marrakeszu z wszystkimi opłatami to ok. 500-1000 zł (można znaleźć tańsze połączenia, gdy odpowiednio wcześniej rezerwuje się lot – my bilety zamawialiśmy na niecały miesiąc przed odlotem). Jadąc do Maroka zdawaliśmy sobie sprawę, że na naszej drodze spotkamy wielu turystów. Ponieważ jednak unikamy zgiełku turystycznego, po przylocie do Marrakeszu, który uznaliśmy za dobry punkt wypadowy, zamiast udać się na północ, by zwiedzić najważniejsze miasta Maroka, jak Rabat, Casablanca, Tanger, Fez czy Meknes, zaczęliśmy naszą podróż na południe w kierunku hammady, kamiennej pustyni. Do Maroka nie potrzebujemy wizy. Przed wyjazdem polecamy przyswoić sobie chociaż podstawowe zwroty z języka francuskiego, pomocne w dogadaniu się z lokalną społecznością.

Marakeskie suki - ceramika

Przelot

Trudno nam było zarezerwować skomunikowany lot z Krakowa do Marrakeszu tak, by wszystko odbyło się w jednym dniu i z przesiadką na jednym lotnisku. Z Balic dolecieliśmy na lotnisko Stanstead w Londynie w 2,5 godz. Wylot do Marrakeszu mieliśmy następnego dnia bardzo wcześnie rano z lotniska Luton. Uznaliśmy więc za dobrą opcję przenocowanie u znajomych, połączone ze zwiedzaniem Londynu. Następnym razem będziemy na pewno szukać jednak takiej możliwości, by przylecieć na to samo lotnisko i z tego samego lotniska odlatywać, żeby nie wjeżdżać do centrum Londynu, jeżeli nawet mielibyśmy na lotnisku nocować. Chyba że ktoś dysponuje zasobnym portfelem. My mieliśmy darmowy nocleg, zapasy jedzenia z Polski, ale straciliśmy na przejazdy w Londynie tyle, ile przez tydzień pobytu w Maroku!

Stanstead to małe lotnisko i niewiele jest tam możliwości spania czy odpoczynku. Numery stanowisk do odbioru bagażu wyświetlane są na specjalnej tablicy. Informacja znajduje się w głównym hallu. Przed lotniskiem znajduje się postój autobusów National Express i Green Line, które wożą pasażerów do centrum: A9 dojeżdża do końcowej stacji metra Stratford (bilet w jedną stronę £ 8, jedzie 60 min.), A6 jedzie do stacji Victoria w centrum przez Liverpool Street (1,45 min.). Opłaca się kupić bilet return (powrotny), gdyż oszczędza się kilka funtów; jest ważny miesiąc. Ze Stanstead do Luton jeżdżą autobusy linii National Express co 1,5 godz. Gdy ktoś ma mało czasu na przesiadkę skazany jest na drogą taksówkę.

Bilet całodzienny na poruszanie się po Londynie (metro, pociągi, autobusy; strefy 1-4) kosztuje £ 5,70. Trzeba pamiętać, że w nocy metro w Londynie nie funkcjonuje. Aby dostać się wcześnie rano na Luton (trzeba pamiętać o zarezerwowaniu sobie przynajmniej 2 godzin na odprawę przed odlotem), musieliśmy zamówić taksówkę z Tooting, gdzie nocowaliśmy, do stacji Victoria – £ 15. Autobus nr 757 Green Line jeździ na lotnisko w Luton przez całą dobę z Victoria Coach Station (dworzec autobusowy, przystanek przy ulicy Buckingham Palace Lane). Odjazd jest co pół godziny, na lotnisko dojeżdża w trochę ponad 1 godz. Koszt biletu: £ 11 w jedną stronę (single), 16 w obie (return).

Luton to bardzo przyjemne lotnisko, znacznie większe niż Stanstead, znajdują się tu sklepy wolnocłowe, można kupić coś do jedzenia i picia. Dobre miejsce na nocleg!

Uprzedzając nieco fakty, uchylę rąbka tajemnicy odnośnie naszych przygód w drodze powrotnej. Otóż po przyjeździe na Stanstead okazało się, że na tablicy odlotów nie możemy znaleźć naszego samolotu do Balic. W informacji Ryanaira powiedzieli nam, że odleciał o 11 rano zamiast o 18.00. Ponoć informowali o tym mailowo, tylko że my przebywając w Maroku maili nie sprawdzaliśmy, zresztą później żadnego maila nt. zmiany godziny odlotu na skrzynce nie znaleźliśmy. Zaproponowano nam lot następnego dnia do Krakowa, my sami natomiast wybraliśmy lot do Wrocławia jeszcze tego samego dnia (obyło się bez dodatkowych kosztów). Zdarzyło się to nam na ostatnim etapie podróży i w cywilizowanym miejscu z biurem Ryanaira na lotnisku. Zastanawiam się, jak by postąpił przewoźnik, gdyby np. okazało się, że mamy odwołany lot z Marrakeszu. Podsumowując, muszę stwierdzić, że dla mnie podróż tanimi liniami to niezła łamigłówka logistyczna.

Na straganie w Marrakeszu

Z dziennika: 20 lutego 2007 r., wtorek, Kraków – Londyn

Przelot Kraków Balice – Londyn Stanstead (uwagi j/w). Zwiedzanie wieczorne Londynu.

Nasze koszty:

828,84 zł za 2 os. – przelot Kraków Balice – Londyn Stanstead – Kraków Balice (w tym: cena biletu, opłata za płatność kartą, podatki, opłaty lotniskowe etc.)

£ 224,10 za 2 os. – przelot Londyn Luton – Marrakesz Menara – Londyn Luton (w tym wszystkie opłaty j/w)

2 x £ 8 – przejazd autobusem Stanstead – stacja metra Statford (2 bilety single)

6 x £ 5,70 – całodniowy bilet na transport miejski w Londynie (2 os. x 3 dni)

£ 15 – taksówka z Tooting do Victoria Coach Station

2 x £ 16 – przejazd autobusem z Victoria Coach Station – Luton – Victoria Coach Station (2 bilety return)

2 x £ 10 – przejazd Victoria – Stanstead (2 bilety single)

2 x £ 3 – 2 porcje dobrego indyjskiego jedzenia w budce na Camden Town

£ 1,5 + £ 1 – bułki i woda w sklepie.

INFORMACJE O MARRAKESZU (przydatne też dla całego Maroka)

Przejazd z lotniska do centrum

Z Londynu do Marrakeszu leci się 3 godz. Nie ma zmiany czasu w stosunku do Londynu. Z lotniska Menara do centrum Marakeszu można się dostać dwoma rodzajami taksówek: grand (kolektywne – każdy płaci za swoje miejsce; zazwyczaj marki mercedes) oraz petit (poruszające się w obrębie granic administracyjnych miasta). Te dwa rodzaje taksówek funkcjonują w całym Maroku. Koszt przejazdu z lotniska to ok. 80-60 MAD (dirham) za całość kursu. Wynajęcie taksówki (postój na placu przed lotniskiem) jest wygodne, bo podjeżdża pod sam hotel, jednak niekoniecznie ten, który my wybraliśmy, częściej taki, z którego właścicielem taksówkarz ma układy. Pod meczet Kutubija (czyli właśc. pod sam plac Dżemaa el-Fna, od strony południowej) i dalej na dworzec autobusowy (Gare Routiere Voyageurs) jeździ z lotniska autobus (za 20 MAD, nie płaci się za bagaż). Kursy nieregularnie i często trzeba czekać.

Uliczna jadłodalnia

Noclegi

W okolicy placu Dżemaa el-Fna znajdziemy wiele hoteli. Godny polecenia: Hotel Ali (Rue Moulay Ismail, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.) – czysty, ciekawy wystrój, obsługa mówiąca po angielsku, przy hotelu restauracja, Internet, nocleg stosunkowo drogi (250 MAD/pokój 2-os.). Tańszy jest hotel Central Palace (59 Derb Sidi Bouloukat, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., 150 MAD za dwójkę) – pokój bez okien (drzwi wychodzące na wewnętrzny dziedziniec), umywalka, wspólna toaleta i prysznic. Taniej można nocować w dormitoriach (zazwyczaj osobne dla kobiet i mężczyzn) i na tarasach hoteli pod gołym niebem.

Jedzenie

Śniadanie warto zjeść w jednej z knajpek przy Rue-de-Bab-Agnaou, niedaleko hotelu Central Palace. Gorąco polecamy naleśniki przygotowywane na bieżąco przez arabską kucharkę przy wejściu do knajpki (do wyboru z serem, miodem, dżemem lub czekoladą) lub chrupiące bagietki z masłem i marmoladą. Do popicia miętowa słodka herbata lub kawa zalewana mlekiem zamiast wody (koszt ok. 13 MAD na 2 os.). W ramach przekąski przed obiadem słodkie ciastka sprzedawane przez Arabki na ulicy (2,5 MAD/szt.) oraz sok pomarańczowy ze stoiska na placu (3,5 MAD). Obiad w restauracji wypada dosyć drogo. Snack Bar Sahara (Rue-de-Bab-Agnaou) oferuje tadżin (niewielka porcja mięsa z warzywami) za 35 MAD oraz oberżyny z serem zawinięte w placek – porcja z frytkami 25 MAD. W innych restauracjach dla turystów ceny jeszcze wyższe. Taniej można zjeść na Dżemaa wieczorem: zupa już od 2,5 MAD, podsmażane oberżyny 5 MAD, sałatka marokańska 5 MAD, kus-kus – 30 MAD. Nie polecamy jedzenia w tańszych lokalach dla miejscowych: atmosfera raczej nieprzyjazna i warunki sanitarne pozostawiające wiele do życzenia (choć naprawdę w wielu dziwnych miejscach już jadaliśmy, to jednak w Maroku jakoś trudno nam było się przezwyciężyć). Powyższy opis raczej wyczerpuje zestawy jedzenia dostępne też w innych miejscach kraju, gdzie podróżowaliśmy (warte polecenia są jeszcze kanapki na ciepło).

Transport

Po Marakeszu można się poruszać autobusami miejskimi, jednak orientacja, dokąd jadą, jest utrudniona, ze względu na arabskie napisy (brak łacińskiej pisowni nazw własnych); koszt przejazdu 3,5 MAD/os. By dostać się do interesujących zabytków, warto wypożyczyć rower (60 MAD/os. za cały dzień, w zastaw trzeba zostawić jakiś dokument). Wypożyczalnia rowerów znajduje się na Rue-de-Bab-Agnaou, ulicy odchodzącej od Dżemaa, naprzeciwko Snack Sahara. Uwaga! Rowerem nie można wjeżdżać do parków i ogrodów.

Plac Dżemaa el Fna nocą - wieczorna uczta

Ceny

Waluta: dirham (MAD); 1 USD = ok. 9,05 MAD; 1 EUR = OK. 10,70 MAD

Należy przygotować się na ostre negocjacje na targowiskach. Normalne jest też targowanie w sklepach, gdzie nie ma wywieszek, podobnie w restauracjach, gdy w menu nie podano cen. Są jednak sklepy, gdzie ceny są i zanim zrobi się większe zakupy w innym miejscu, warto się zorientować, do jakiej kwoty w ramach negocjacji można zejść. Polecam Ensemble Artisanal (Ave Mohammed V), gdzie poznamy koszt pamiątek turystycznych, które zresztą są wytwarzane na bieżąco na oczach turystów. Przykładowe ceny: czapka marokańska 30-50 MAD; cedrowy wielbłąd 20-80 MAD; plan Marakeszu 25 MAD; 1,5 l wody butelkowej 4-5 MAD, chleb 1,5-3 MAD, duży jogurt 4 MAD (Uwaga! Lodówki nie są podłączone do prądu!).

Z dziennika: 21 lutego 2007 r., środa, Marrakesz

Wczesnoporanny wylot z Londynu Luton do Marrakeszu, przejazd autobusem z lotniska, zakwaterowanie w hotelu Central Palace. Na miejscu 16 st. C i palmy! Zostawiamy przewodnik w hotelu i idziemy powłóczyć się bez celu po Marrakeszu. Uliczki z sukami, czyli arabskimi targowiskami, ciągną się bez końca. Trafiamy do nieturystycznej, typowo marokańskiej dzielnicy – wąskie przejścia wzdłuż domów bez okien z ciekawie ozdobionymi drzwiami. Nachalni przewodnicy i dzieci. Samozwańczy przewodnik prowadzi nas do garbarni skór, które moczą się w zbiornikach z farbami. Szatkownica różnych kolorów. Specyficzny zapach, pod nogami walające się wnętrzności zwierząt i skóry z nich ściągnięte. Za oglądanie Arabowie każą oczywiście płacić. Udajemy, że nie wiemy o co chodzi i uciekamy stamtąd. Idąc dalej bez celu docieramy do sklepów z pamiątkami, meczetu, medresy – szkoły koranicznej. Jest do dobry sposób na poczucie atmosfery miasta.

Wieczorem na Dżemaa el-Fna, głównym placu: tańce, pieśni, opowiadacze, tatuaże henną, wróżbici, sprzedawcy figurek, czapek (w dzień dominowali zaklinacze węży!). Pojawiają się stoiska z jedzeniem, gdzie można b. tanio zjeść (baranie łby, oberżyny, sałatki, placki). Pomiędzy tłumem krążą starcy ubrani w tradycyjne płaszcze z kapturami na głowie i szczelnie zawinięte w chusty Arabki.

Nasze koszty: 2 x 20 MAD – bilet z lotniska Menara na Dżemaa el-Fna; 2 x 150 MAD – nocleg w hotelu; 2 x 3 MAD – sok pomarańczowy na placu; 35 MAD – tadżin w restauracji; 25 MAD – danie z oberżynami w restauracji; 2 x 2,5 MAD– zupa pomidorowa na placu; 2,5 MAD– ciastko na placu; 5 MAD – woda w butelce 1,5 l; 4 MAD – duży jogurt; 1 MAD – bakszysz za zdjęcie dziecka.

Na pace taki przejazd sprzyja integracji z lokalnymi mieszkańcami

Z dziennika: 22 lutego 2007 r., czwartek, Marrakesz i obrzeża

Wypożyczamy rowery na cały dzień (patrz wyżej, w zastaw trzeba zostawić dokument – w naszym przypadku karta kibica klubu Wisła była wystarczająca), kupujemy mapę (w typowym sklepie z widokówkami i pamiątkami w pobliżu Dżemaa) i ruszamy w kierunku dworca autobusowego po bilety na następny dzień do Tarudant. Tam mnóstwo naganiaczy, bez problemu dogadujemy się po ang., na okienkach wypisane alfabetem łacińskim miejscowości docelowe i godz. odjazdów. Na drodze do Safi targ – w odróżnieniu od suk na Dżemaa autentyczny z osiołkami, suszonymi owocami i zakapturzonymi Berberami. Pozdrawiają lub zupełnie nie zwracają na nas uwagi – niesamowite odkrycie z dala od turystów. Po drodze mijamy mury obronne, czerwone domy, drzewa pomarańczowe, palmy i stragany z owocami. Spędzamy popołudnie za miastem na trawie z widokiem na gaj palmowy z jednej strony oraz ośnieżone szczyty Atlasu z drugiej. Nad nami krążą bociany. Wizyta w McDonaldzie dostarcza niezłych obserwacji socjologicznych: spotykamy elitę młodzieży marokańskiej, ubraną po europejsku, czasem nawet w lepsze ciuchy niż dzieciaki w Polsce. Pomiędzy nimi dziewczyny w tradycyjnych szatach. Nas wyprasza ochroniarz ze względu na obłocone rowery! Tego dnia zwiedzamy okolice meczetu Kutubija i jedziemy na rowerach w pobliże pałacu królewskiego (dzielnica znacznie spokojniejsza i bardziej uporządkowana niż plac Dżemaa).
Nasze koszty: 13 MAD – śniadanie na 2 os.; 2 x 60 MAD – wypożyczenie roweru; 25 MAD – plan Marrakeszu; 2 x 150 MAD – druga doba w hotelu; 10 MAD – shake w McDonaldzie; 50 MAD – pamiątkowa czapka marokańska; 30 MAD – kus-kus, 5 MAD – oberżyny; 5 MAD – sałatka marokańska; 2 x 5 MAD – ostry i słodki sos; 3,5 MAD – ciastko z aromatyczną herbatą; 300 MAD – maszynka z kartuszem; 13 MAD – dodatkowy kartusz; 2 x 80 MAD – bilety do Tarudant.

Rytuał mycia rąk przed jedzeniem

Z dziennika: 23 lutego 2007 r., piątek, Tarudant

Spod meczetu Kutubija jedziemy autobusem miejskim nr 3 na dworzec autobusowy. Bilet 3,5 MAD, 5-10 min. Wyjście na stanowiska jest z budynku dworca, autobus był podstawiony na godzinę przed odjazdem. Każą płacić za bagaż 10 dirhamów od sztuki. Droga wiedzie przez góry z przerwą półgodzinną na obiad. Trasa najpierw na Agadir, potem dopiero Tarudant. Razem 7 godzin jazdy. Za Marrakeszem robi się płasko, zaczyna się pustynia z kaktusami, pojawiają się gdzieniegdzie kępki drzew, zaczynają wyrastać wzgórza. Agadir w kolorystyce biały, ale jak na miejscowość wypoczynkową, dość brudny. Za to Tarudant bardzo przyjazny. Życzliwi ludzie, którzy szczerze chcą pomóc i nie mają zamiaru brać za to opłaty. Zupełne przeciwieństwo Marrakeszu. Lądujemy na dworcu autobusowym pod bramą wjazdową do starej części miasta otoczonej murami. Chcemy jechać dalej w góry. Z powodu później pory decydujemy się jednak na nocleg w hotelu Souss (Tarudant, 11 Ave Prince Heritier Sidi Mohammed; 048/852397; blisko centralnego placu). Wieczorem idziemy do knajpki i poznajemy Omara oraz jego przyjaciela Lehsena, przewodnika. Ten ostatni za symboliczną opłatę zgadza się na dwudniowy trekking z nami po okolicy.

Nasze koszty: 13 MAD – śniadanie w knajpce na 2 os.; 2 x 3,5 MAD – bilety na autobus miejski; 2 x 1 MAD – toaleta na dworcu; 6 MAD – herbata w knajpie na przystanku na trasie do Tarudant; 60 MAD – nocleg w pokoju 2 os. w hotelu Souss; 20 MAD – kolacja w restauracji na 2 os.; 1 MAD – ciastko; 12 MAD – herbata marokańska w knajpce.

INFORMACJE O TREKKINGU

Termin:

Maroko odwiedziliśmy na przełomie lutego i marca 2007 r. Jest to bardzo dobry termin na trekking, bo temperatury nie są jeszcze zbyt wysokie (choć i tak dochodzą do 30 st. C). Noce i wieczory bywają chłodne, trzeba się więc zaopatrzyć w ciepłą odzież i śpiwór. W wyższych partiach Atlasu w tym okresie panują warunki zimowe. 

Rejon:
Z Tarudant jest jeszcze około 50 km w góry, ale jest to dobre miejsce wypadowe, skąd można wynająć transport w interesujący nasz rejon. Po drodze mija się wiele berberyjskich wiosek i właściwie z dowolnego miejsca można rozpocząć etnograficzną wędrówkę w poszukiwaniu berberyjskiej kultury. Polecamy wioski Had’Imoulas i Afensou. Podobno pięknie jest też w okolicach Tasquinnt. Niezwykle ważny atut tego miejsca – bardzo rzadko docierają tutaj turyści, którzy wolą rejony Dżebel Tubkal. Trekking nie przedstawia właściwie żadnych trudności. Wędruje się mniej lub bardziej uczęszczanymi szlakami komunikacyjnymi łączącymi poszczególne wioski. Problem może być tylko z wodą. Jednak na pewno znajdzie się ją w pobliżu wiosek w specjalnych „korytkach”, ciągnących się od wioski do wioski. Trekking zajął nam 2 dni. Można go wydłużyć do 4-5. W sezonie letnim warto dotrzeć do płaskowyżu Tiszka, wtedy na pewno zajmie to więcej czasu.

Noclegi:

Nie ma żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o rozbicie namiotu, choć oczywiście warto się zorientować, czy nie rozbijamy się przypadkiem na czyimś prywatnym terenie. Teren jest zupełnie nieturystyczny i nie ma żadnych hoteli. Można ewentualnie pytać o możliwość przenocowania na prywatnej kwaterze.

Jedzenie:

W wioskach można zjeść gorący posiłek w restauracjach, jednak poziom sanitarny lokali budzi wiele zastrzeżeń. Niewykluczone, że zostaniemy zaproszeni na posiłek do prywatnego domu, w takim przypadku oczekuje się zapłaty za poczęstunek. Na targu można się zaopatrzyć w świeże owoce i warzywa, ale nie ma co liczyć, że znajdziemy sklep, gdzie kupimy ryż i sos z torebki lub zupkę chińską (my tzw. szturmżarcie wzięliśmy z Polski).

Mapy i przewodniki:

Nieznane są mi żadne mapy tego rejonu, dlatego zdecydowaliśmy się na wynajęcie przewodnika. Prawdopodobnie potrzebne mapy można by znaleźć we Francji, której Maroko było kolonią. Przewodnik Pascala lakonicznie wspomina okolice Tarudant jako rejon trekkingowy. O płaskowyżu Tiszka informacje można czerpać z książki Najpiękniejsze trekkingi świata Steve’a Razzetti’ego wydanej przez Stapis.

Wioska w Atlasie

Z dziennika: 24 lutego 2007 r., sobota, trekking

Rano Lehsen prowadzi nas ulicami Tarudant na miejsce, skąd można złapać transport w góry (brama Bab Lakhmiss). Jedziemy na pace z plecakami i innymi pasażerami. Droga całkiem dobrze utrzymana. Wysiadamy za wioską Afensou i wędrujemy do Had’Imoulas. Słońce przypala, plecaki ciążą, a i wysokość daje się we znaki. Na posiłek schodzimy w zacienione miejsce w pobliżu wody. Spędzamy tam ponad godzinę, gdyż przyjemnie jest posiedzieć na zielonej trawie. W drodze mijamy zabudowania Berberów. Jedna z Berberek zaprasza nas do swojego domu. Wchodzimy do pomieszczenia wyłożonego dywanami bez żadnych mebli i dodatkowych ozdób. Na ścianie wisi tylko rodzinny portret. Do siedzenia specjalnie dla nas zostają rozłożone dodatkowe koce, dostajemy herbatę w dzbanku, naczynia szklane do picia, koszyk z chlebem i miseczkę oleju z oliwek do maczania pieczywa. Przed posiłkiem zwyczaj nakazuje umyć ręce nad misą cynową wodą laną z dzbanka. Okazuje się, że za posiłek wypada zapłacić (obejście wyglądało bardzo biednie). Nasz przewodnik zostawia Berberce 5 MAD, my 10 dajemy jej synowi. Szybko docieramy do Had’Imoulas. Wędrujemy wzdłuż wioski. Mijamy różowe zadbane domy, meczet, zielone pola i drzewa. Rozbijamy namiot na obrzeżach.
Nasze koszty: 13 MAD – śniadanie w hotelowej restauracji (również dla przewodnika); 3 x 6 MAD – 3 butelki wody mineralnej i chleb; 3 x 15 MAD – transport z Tarudant w góry (płacimy także za przewodnika); 10 MAD – posiłek u rodziny berberskiej.

Drzewo arganiowe

Z dziennika: 25 lutego 2007 r., niedziela, Had’Imoulas, trekking

W niedzielę w Had’Imoulas odbywa się targ. W niecce nad rzeką na swych panów wiernie czekają osiołki, które zostawia się przed wjazdem do centrum. W wiosce gwar. Na ziemi rozłożone pomarańcze, papryki, jabłka, marchew, rzepy, przyprawy, suszone owoce, kolorowe misy, narzędzia ogrodnicze, artykuły gospodarstwa domowego. Kupcy skrupulatnie odważają wszystko na wagach, kupujący pakują do toreb, które potem przytwierdzą na grzbiet osłów. Pod nogami plątają się małe owieczki. Mnóstwo Arabów i my jako jedyni biali. Z całym tłumem Berberów wracających z targu podjeżdżamy kawałek znowu na pace samochodu do Afensou. Stamtąd rozpoczynamy wędrówkę wzdłuż kanału nawadniającego. Krajobraz zupełnie inny niż dzień wcześniej – zielono i teren zacieniony. Widoki na ufortyfikowaną wioskę i ośnieżone szczyty. Ponieważ robi się późno, łapiemy po drodze kolejny samochód, który zawozi nas prosto do Tarudant.

Nasze koszty: 3 x 5 MAD – transport z Had’Imoulas do Afensou; 3 x 10 MAD – transport do Tarudant z trasy; 100 MAD – przewodnik na 2 dni; 1,50 MAD – bagietka; 1,50 MAD – chleb; 50 MAD – opłata za pokój 2-os.

Z dziennika: 26 lutego 2007 r., poniedziałek, z Tarudant do Taty

Jesteśmy zaproszeni razem z Lehsenem na obiad do Omara. Siedzimy przy niskim stole na poduchach przykrytych kocami w kwiaty. Przed właściwym posiłkiem zostajemy poczęstowani ciasteczkami i herbatą, oglądamy marokańską telewizję. Na obiad tadżin rybny z pomidorami, marchewkami, papryczkami i oliwkami. Jemy prosto ze specjalnego wspólnego naczynia na tadżin używając palców i pomagając sobie chlebem. Na deser owoce: banany, jabłka, pomarańcza. Ponieważ Lehsen poleca nam okolice Taty, decydujemy się tam pojechać. Z okien autobusu obserwujemy wzgórza, coraz bardziej suche, początkowo widać jeszcze jakieś drzewa, potem i one znikają, w oddali tylko ognisko i biały namiot oświetlony od wewnątrz. W Tacie jesteśmy ok. 21.00. Przestajemy się kierować przewodnikiem Pascala (tam o Tacie tylko wzmianka), a bardziej intuicją. Bez problemu znajdujemy hotel z 2-os. pokojem za 20 MAD od osoby (Sahar przy głównej ulicy). Brak prysznica rekompensuje taras na dachu z gwiazdami nad głową.

Nasze koszty: 30 MAD – pamiątkowy dzbanek do herbaty; 2 x 20 MAD – nocleg w hotelu w dwójce, 2 x 40 MAD – bilety do Tata.

Góry Atlas

Z dziennika: 27 lutego 2007 r., wtorek, Tata, Agadir-Lehne, Foum-Zguid

Sama miejscowość Tata nie wydaje się być atrakcyjnym miejscem. Jest to senne miasteczko gdzieś na końcu świata. Próbujemy się wydostać poza jego granice, wsiadamy więc do pierwszego lepszego lokalnego autobusu, który podjeżdża na dworzec autobusowy. Jest to strzał w dziesiątkę, bo dojeżdżamy nim do Agadir-Lehne, miejscowości z budowlą ze szczątkami świętego marabuta na wzgórzu. Charakterystyczną kopułę zwieńczającą budynek było widać z Taty. Wędrujemy tam labiryntem uliczek w palącym słońcu. Wszędzie naokoło sucha ziemia, tylko w pobliżu wioski palmowy gaj. Gdy czekamy na autobus powrotny, obsiada nas chmara dzieciaków, które akurat wracają ze szkoły. Mają piękne twarze, rysy mniej arabskie, skóra ciemniejsza. Przypomina nam to o tym, że przemieszczamy się coraz bardziej na południe, w głąb Afryki. Jeszcze tego samego dnia docieramy autobusem w nocy do Foum-Zguid. Nocujemy na kempingu, w pobliżu którego zaspanych wysadza nas kierowca.

Nasze koszty: 2 x 2 MAD – autobus lokalny z Taty do Agadir-Lehne; 2 x 2 MAD – autobus powrotny; 8 MAD – omlet w restauracji; 4 MAD – woda w wiosce; 5 MAD – woda w Tata; 3 MAD – kanapka z mieloną ryba, sałatką i sosem na ciepło; 2 MAD – Internet; 2 x 30 MAD – autobus Tata – Zguid; 30 MAD – nocleg w Zguid na kempingu.

Z dziennika: 28 lutego 2007 r., środa, Foum-Zguid, Agdz, Zagora.

Wszystkim polecam kemping Khayma Park, na którym znaleźliśmy się dość przypadkowo. Według informacji, które uzyskaliśmy na dworcu autobusowym w Tata, hotel w Zguid miał znajdować się w centrum. Kemping okazał się sto razy lepszy. W nocy wysadził nas przy nim kierowca autobusu. Spaliśmy w lepiance nakrytej grubym materiałem, podpartym dwoma kijami, ściany powstały ze słomy wymieszanej z błotem, okna bez szyb. Na kamykach rozłożony dywan, postawiony stolik i łóżko do spania. Przez otwory docierało świeże powietrze, w nocy nie było ani za zimno, ani za ciepło. W prysznicu ciepła woda. Rano jemy śniadanie pod palmami i podziwiamy etnograficzne zbiory właścicieli kempingu. W centrum miasta znajduje się kilka sklepów z tzw. „starociami”. Zostaliśmy wciągnięci w bardzo kulturalny sposób w targowanie z arabskimi sklepikarzami. Foum-Zguid to miejscowość zupełnie nieturystyczna i sklepikarze wcale nie są nachalni, więc polecam wszystkim dać się wciągnąć w targi akurat tutaj. Najpierw zaproponowano nam zostawienie na przechowanie plecaków, potem zostaliśmy zaproszeni na herbatę, próbowano nas namówić na wycieczkę dżipem, a potem pokazano, nie mówiąc słowa nawet o zakupie, różne przedmioty, rzekomo pamiątki rodzinne. Mimo że zdajemy sobie sprawę, że to specjalnie dla nas odgrywany teatr z chęcią w nim uczestniczymy. Koszt to 170 MAD za kilka nabytków. Oszczędzamy za to na transporcie, bo odkrywamy nowy sposób podróżowania po Maroku – autostop karawaningami z zachodnimi turystami, głównie Francuzami. Dojeżdżamy z nimi piękną widokowo trasą przez góry, mijając po drodze kopalnie minerałów, do Agdz, skąd kolektywną taksówką (grand taxi) docieramy do Zagory. Po drodze przepiękne widoki doliny Dara – żyzne, zielone tereny, z lasem palm, polami, co chwilę wioski z murami kazb (twierdz). Zagora to bardzo turystyczne miejsce, mnóstwo hoteli, agencji, knajpek dla białasów. Dopiero w bocznej uliczce odnajdujemy mały barek z tanimi kanapkami na ciepło. W agencji trekkingowej umawiamy się na dwugodzinną przejażdżkę wielbłądami za 200 MAD na 2 osoby. Nie stać nas na prawdziwy kilkudniowy trekking na pustyni, niestety. Hotel: La rose Des Sables, Av. Allal Ben Abdellah, tel. 044 84 72 74, 80 M AD za pokój 2-os. z prysznicem, agencja obok hotelu.

Nasze koszty: 40 MAD – nocleg plus prysznic na kempingu w Zguid; 170 MAD – pamiątki; 2 x 30 MAD – grand taxi Adz – Zagora (2 godz., 96 km); 2 x 5 MAD kanapki na ciepło, 100 MAD – przedpłata na wielbłądy.

Na trasie trekkingu

Z dziennika: 1 marca 2007 r., czwartek, Zagora, Warzazat

Pracownicy agencji na miejsce, gdzie czekają na nas wielbłądy, podwożą nas motorami! Poznajemy kolejny środek transportu w Maroku. Mnóstwo Marokańczyków w ten sposób właśnie podróżuje. Przewodnik jest szczelnie owinięty w niebieskie szaty, na głowie ma czarny turban. Pustynia za miastem to całkowita ściema, ale wycieczka wielbłądami bardzo nam się podoba. Przewodnik odprowadza nas skrótami do miasta. Słynną rzekę Dara, która użyźnia okolice, przekraczamy suchą stopą, dno niemal zupełnie wyschnięte. Z miasta udaje nam się wydostać znowu karawaningiem. Nocujemy na kempingu w Warzazat. Wśród niezliczonej ilości przyczep kempingowych francuskich emerytów nasz namiot był jedynym.

Nasze koszty: 100 MAD – dopłata za wielbłądy; 80 MAD – 2-os. pokój w hotelu w Zagorze; 2 x 1,25 – chleb; 2 x 15 – kanapki na ciepło z frytkami; 5 MAD – woda.

Na południu Maroka

Z dziennika: 2 marca 2007 r., piątek, Warzazat, Todra

Warzazat słynie z imponującej kazby. Idę ją rano zwiedzić. Ponieważ wstęp jest płatny (10 MAD), obchodzę mury naokoło i znajduję niepilnowane wejście. Schodki prowadzą na dach, skąd mogę do woli fotografować szczegóły architektoniczne twierdzy. W tym czasie jednak z kempingu odjeżdżają wszystkie karawaningi, pieszo więc wędrujemy na dworzec autobusowy. Autobusy do Tinerhir są co godzinę, stamtąd grand taxi dostajemy się pod same skalne ściany przełomu Todry (z placu niedaleko dworca autobusowego). Tym razem nocujemy na dachu hotelu, gdzie rozstawiamy nasz namiot. Widok na skalne ściany niesamowity. Wieczorny spacer wzdłuż przełomu kończy się zakupem kolejnych pamiątek. Miejsce dość turystyczne, hotele o różnym standardzie, także drogie restauracje.

Nasze koszty: 34 MAD – kemping w Warzazat za 2 os., w tym ciepła woda; 2 x 35 MAD – autobus Warzazat – Tinerhir; 2 x 7 MAD – grand taxi do Todry (15 km); 30 MAD – wielbłąd cedrowy, 25 MAD – wielbłąd skórzany; 2 MAD – pomidory, papryka, cebula na targu; 10 MAD – pomarańcze; 2 MAD – placek; 10 MAD – ciastka na wagę; 4 x 2,5 MAD – ciasta w rodzaju drożdżówki; 5 MAD – kawa; 10 MAD – dżem truskawkowy.

Z dziennika: 3 marca 2007 r., sobota, Todra, Dades

Noc nie najlepiej nam minęła, bo do późna hałasował agregat i wiatr trząsł namiotem. Idziemy na spacer wzdłuż rzeki m.in. w celu wyszukania lepszego miejsca na nocleg. Nie jesteśmy jednak pewni, czy można się rozbijać na dziko, bo spotykamy przy drodze strażników. Wychodzimy trochę ponad dolinę ścieżką używaną przez pasterzy kóz. Jest bardzo gorąco i sucho. Zaczyna w nas kiełkować przekonanie, żeby jeszcze tego samego dnia uciec z tego miejsca. Szczęście nam dopisuje i znowu na stopa łapiemy karawaning, którym dojeżdżamy do Boumalne Dades. Od razu przesiadamy się do busa, który jedzie wzdłuż doliny Dades. Docieramy nim na kemping w Msemrir.

Nasze koszty: 2 x 20 MAD – hotel na dachu; 7 MAD – woda w Todrze; 5 MAD – woda w Boumalne; 2 x 10 MAD – minibus z Boumalne do przełomu Dades; 40 MAD – kemping.

W okolicach Taty podróż bez celu

Z dziennika: 4 marca 2007 r., niedziela, z Dades do Warzazat i dalej do Marrakeszu

Karawaningiem prosto z pola namiotowego dojeżdżamy do Warzazat. Droga mija nam bardzo wolno, bo właściciele nie lubią się spieszyć; po drodze robią zakupy, zatrzymują się by pofotografować widoczki, razem podziwiamy twierdzę w miejscowości Skoura. Dla nas to pożegnanie z Marokiem. Decydujemy się na nocny autobus (wyjazd o 22.00) z Warzazat do Marrakeszu liniami CTM (bardziej luksusowe). Mimo że płacimy znacznie więcej za bilet, w autobusie pobierają opłatę za bagaż, a na dworcu CTM (budynek w centrum w odróżnieniu od normalnego dworca autobusowego) chcą również opłatę za przechowanie bagażu.

Nasze koszty: 2 x 6 MAD – sandwicze; 1 x 5 MAD – cola w knajpce; 2 x 70 MAD – bilety Warzazat – Marrakesz (CTM); 2 x 5 MAD – opłata za bagaż; 6 MAD – woda 1,5 l.

Sklepik w Foum Zguid

Z dziennika: 5 marca 2007 r., poniedziałek, Marrakesz, Londyn

W Marrakeszu jesteśmy o 2.00 w nocy, przesypiamy na plecakach na dworcu CTM do 6 rano. Po śniadaniu w pobliskiej knajpce, łapiemy petit taxi na lotnisko. O 10.00 wylatujemy do Londynu. Na Luton lądujemy po 13.00. Ponieważ podróż do centrum znowu zabiera nam sporo czasu, Londyn zwiedzamy o zmroku.

Nasze koszty: j/w w części dot. Londynu

Twierdza Warzazat

Z dziennika: 6 marca 2007 r., wtorek, Londyn

Spędzamy piękny dzień na Camden Town. Wspominam dawne czasy, gdy pracowałam w pobliskiej knajpce. Spotykam dawnych przyjaciół. Ponieważ nie potrafię rozstać się w tymi klimatami, na lotnisko wpadamy mocno spóźnieni z niewielkim zapasem czasu na odprawę. Nerwowo poszukujemy na tablicy naszego lotu. Nie ma jednak żadnego samolotu do Krakowa o tej porze. Wyjaśnienie znaleźliśmy u pani obsługującej pasażerów Ryanaira (piszę o tym na pocz. relacji). W każdym razie za nic nie zamieniłabym chwil spędzonych tego dnia w Londynie na wcześniejsze znalezienie się w domu w Krakowie. W naszym przypadku zmiana ta nie miała znaczenia poza wykorzystaniem dodatkowego dnia urlopu, ale inni mogli to poważniej odczuć.

Nasze koszty: j/w w części dot. Londynu

Całkowity koszt wyjazdu na 2 os.: ok. 4 tys. zł (z przelotem, pamiątkami etc.)
Termin: 20 lutego – 6 marca 2007 r.
Trasa: Kraków – Londyn – Marrakesz – Tarudant – trekking w okolicach Had’Imoulas i Afensou – Tata – Agadir-Lehne – Foum-Zguid – Agdz – Zagora – Warzazat – Tinerhir – wąwóz Todra – Boumalne Dades – dolina Dades – Warzazat – Marrakesz – Londyn – Wrocław.

Wąwóz Todra

Podsumowanie:

Maroko może się wydać męczącym krajem, jeśli chodzi o stosunek miejscowych do turystów. W większości przypadków „biali” to dla Arabów „chodzące bankomaty”, z których trzeba wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Dla nas największym problemem było odczytywanie intencji spotykanych przez nas ludzi. Nigdy nie wiedzieliśmy, czy zaproszenie na herbatę lub podarowanie pomarańczy nie jest przypadkiem pretekstem do nachalnego żądania zapłaty za poczęstunek. Czasem nawet baliśmy się pytać Marokańczyków o drogę, przewidując, że samozwańczy przewodnicy słono sobie za usługę policzą. Im bardziej jednak oddalaliśmy się od miejsc, których opisy zajmują najwięcej stron w przewodniku, z tym większą autentycznością się spotykaliśmy. Tak było na trekkingu w okolicach Had’Imoulas, w wiosce Agadir-Lehne k. Taty czy w Foum-Zguid. W pewnym momencie przewodnik spoczął gdzieś głęboko w plecaku, a my zdaliśmy się tylko na mapę i naszą intuicję. Może przez to nie zobaczyliśmy zbyt wielu zabytków Maroka, ale na pewno poczuliśmy jego klimat.
Jedna dodatkowa rada. Oprócz normalnych śpiworów wzięliśmy także do Maroka bawełniane cienkie śpiworki firmy Cocoon. Mimo że w lutym było jeszcze zbyt zimno, by zdać się tylko na nie, wykorzystywaliśmy je jako prześcieradła na łóżko. Hotelowe pokoje bowiem nie grzeszyły czystością, a koce pokrywające łóżka zapewne nie były prane od dawna. „Kokonki” sprawdziły nam się znakomicie w wielu sytuacjach.

 












 

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]