Canada - Pangaea Young Explorers

 

3 tygodnie spędzone tam, gdzie Kanada nie pachnie żywicą
Zuzanna Łukasik
relacja z wyprawy do Nunavut

foto: Zuzanna Łukasik

Mój udział w ekspedycji do położonego najdalej na północ regionu Kanady możliwy był
dzięki międzynarodowemu projektowi Pangaea Young Explorers Program. 11 lat temu
podróżnik-odkrywca z RPA samotnie przemierzył Ziemię wzdłuż równika, korzystając
wyłącznie z siły własnych mięśni. Dziś Mike Horn, obywatel Szwajcarii, zabiera na
swe wyprawy młodzież z całego świata, realizując założenia projektu Pangaea. Są nimi:
przekazanie dorastającej generacji wiedzy o otaczającym ich świecie, umożliwienie
doświadczenia jego piękna i wreszcie zaangażowanie w jego ochronę. Program zrzesza
młodych ludzi z całego świata, pozwala nawiązać międzynarodowe przyjaźnie, współpracę i
osiągnąć zacznie więcej niż bylibyśmy w stanie zrobić to sami!
Osią programu jest 12 wypraw zaplanowanych na 4 lata, każda do innego, fascynującego
miejsca. Do tej pory Mike zabrał nastolatków do Nowej Zelandii (Polka - Zofia Drapella
uczestniczyła w ekspedycji), Indii, Pakistanu, Mongolii czy na Magnetyczny Biegun
Północny. Każdej wyprawie towarzyszy też projekt środowiskowy, mający przybliżyć
młodych do rozwiązania problemów odwiedzanego regionu. Ponadto stale przeprowadzane są
inne projekty, realizowane we współpracy ze sponsorami projektu: m.in. firmą Geberit.
Każdą z wypraw poprzedza 10-dniowy obóz treningowo-selekcyjny w Szwajcarii, podczas
którego spośród 16 zaproszonych nastolatków wybiera się ósemkę, która będzie towarzyszyła
Mike’owi w ekspedycji. I tak już po raz dziewiąty ośmiu młodych, z 3 kontynentów
i 6 krajów, otrzymało bilet do realizacji marzeń. A wszyscy marzyliśmy o Nunavut.
Reprezentowaliśmy nie swoje ojczyzny, a całe pokolenie młodzieży w walce o ochronę Ziemi
dla przyszłych pokoleń.

 

foto: Zuzanna Łukasik

 

Droga na północ

Kanada w okolicach Ottawy, gdzie powoli zlatują się wszyscy uczestnicy wyprawy, okazała
się płaska, duszna i deszczowa. Tylko ze stolicy tego ogromnego i różnorodnego państwa
dostać się można do Nunavut, czyli najbardziej wysuniętego na północ terytorium. Innym
określeniem może być ‘kraina, gdzie puszka coca-coli to koszt 9 dolarów kanadyjskich’,
a to znakomicie tłumaczy potrzebę zakupów, jakie zrobiliśmy jeszcze przed wyjazdem.
Kilka sklepowych wózków, po brzegi wypchanych zapasami jedzenia na 3 tygodnie dla 24
osób ustawiło się w kolejce do kas. To nie tylko największe zakupy mojego życia, ale także
prawdopodobnie w historii sklepu. Następnie przychodzi nam upchać nadprogramowy bagaż
do i tak już przepełnionych toreb. Rezygnujemy z dodatkowych T-shirtów czy pary spodni,
zostaje tylko to, co naprawdę niezbędne w Arktyce.

 

foto: Zuzanna Łukasik


Na szczęście okazuje się, że limity bagażowe w samolotach do Nunavut zakładają przewóz
niebotycznych ilości jedzenia i cudem unikamy nadbagażu. Ze stolicy Kanady do jednych
z najbardziej wysuniętych na północ osad ludzkich kursują samoloty dwóch linii: First Air
oraz Canadian North. Wylot maszyn obu linii odbywa się w odstępie niespełna pół godziny,
toteż fakt, iż nasza grupa została rozbita na dwie mniejsze nie wydaje się kłopotliwym. Wraz
z trójką innych Young Explorers wsiadamy na pokład – podróż odbędzie się dwuetapowo,
ponieważ dopiero z Iqaluit, stolicy regionu, dostać można się do pomniejszych miejscowości.

Lotnisko w Iqaluit jest bardzo małe, ale wciąż jeszcze przypomina europejskie porty
lotnicze. Asfaltowe lądowisko, hala przylotów, stanowisko do kontroli pasażerów. Ci lecący
dalej na północ nie są jednak poddawani kontroli. Po krótkiej przerwie znów znaleźliśmy
się w powietrzu, tym razem kierując się już prosto do Clyde River, gdzie rozpocząć się
miała dziewiąta ekspedycja programu Pangaea Young Explorers. Spodziewaliśmy się już
rychłego lądowania, kiedy jedna ze stewardess oznajmiła, że z powodu braku paliwa w
Clyde River, cel podróży został zmieniony i polecimy do… Pond Inlet, oddalonego o jedyne
500km na północ. Na pytanie, kiedy i jak dotrzemy do Clyde oraz gdzie ew. spędzimy
noc odpowiedziano nam wzruszeniem ramion. Pozostali pasażerowie nie wydawali się
zaskoczeni. Postanowiliśmy cieszyć się zapierającymi dech w piersiach widokami zza okien
i zapomnieć o kłopocie. Szczęśliwie jeszcze tego samego wieczoru zorganizowano lot
zastępczy i znaleźliśmy się w Clyde. Jak się okazało, jako pierwsza grupa, gdyż pozostali
zawrócili do Iqaluit. Przez następny dzień warunki pogodowe (deszcz oraz mgła spowijająca
miasteczko) nie umożliwiły lądowania samolotu i całą ekipą spotkaliśmy się dopiero 16
sierpnia…

łodź Pangaea w okoliach Nowej Zelandii

Życie na łodzi


W Nunavut nikt nie czeka na turystów. Tylko 3 przewodniki, wszystkie napisane w języku
angielskim i adresowane do wspinaczy skałkowych, oprowadzą nas po Nunavut. Jeden
z nich opisuje konieczność jak najszybszego marszu przez pierwsze pięć kilometrów
lądu: tam prawdopodobieństwo spotkania niedźwiedzia polarnego jest największe. Mimo
to Clyde River posiada swój hotel - rekomendacji nie słyszałam. Nasza ekspedycja jest
kontynuacją przeprawy Mike’a Horna przez Przejście Północno-Zachodnie. Planujemy
opłynąć Ziemię Baffina od wschodniego wybrzeża po drodze korzystając z cudów tej wyspy.
Życie na Pangaei – 35-metrowej łodzi wykonanej z aluminium – jest najpewniej najbardziej
ekscytującym i jednocześnie najtańszym sposobem na zwiedzanie Nunavut.

Pierwszego poranka, kiedy już całą grupą znajdujemy się w Clyde River pada komenda ‘all
hands on deck.’ Podnosimy kotwice i z użyciem silnika ustawiamy łódź z wiatrem. Sporo
wysiłku, pokrzykiwania, pomyłek i 500 metrów kwadratowych żagli wykorzystuje niezwykłą
sile wiatru by poruszyć imponujący jacht. Na twarzy czuję chłód arktycznego powietrza, w
sercu czystą radość. Przysiadam się do przyjaciół obserwujących wodę z dziobu.

Pozostajemy nieruchomi w zachwycie aż wreszcie ktoś krzyczy: niedźwiedź polarny! Nie
spędziliśmy nawet 10 minut na wodzie a juz spotykamy niedźwiedzia! A jeszcze tego samego
dnia rozmawiałam z kobieta mieszkającą w Clyde od 8 lat i powiedziała mi, ze nie widziała
do tej pory niedźwiedzia polarnego…

Największym niebezpieczeństwem na trasie naszej wyprawy nie są jednak szczytowi
drapieżnicy kanadyjskiej Arktyki, a… góry lodowe. Aluminium, materiał konstrukcyjny
kadłuba Pangaei, nadaje łodzi właściwości bardzo przydatne w żeglarstwie po Oceanie
Arktycznym. W sytuacji zderzenia z górą lodową metal nie załamie się, a odkształci, tylko
nieznacznie wpływając na pływalność jachtu. My jednak pragniemy unikać takich przygód
i dlatego każdy z załogi dwa razy dziennie staje na wachcie, kontrolując stan łodzi oraz

wypatrując odłamków lodowca z północnej Grenlandii, unoszonych przez prądy morskie w
okolice Ziemi Baffina.

Mieliśmy też okazję stanąć na górze lodowej i poczuć, jak pływa się po wodzie… na wodzie!

foto: Dmitry Sharomov


Przez niekończącą się biel – przeprawa przez lodowiec

Wraz z końcem mojej wachty dotarliśmy tam, gdzie Sam Fiord najgłębiej wcina się w Ziemię
Baffina. W odludnym regionie Nunavut to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc, a
wszystko dzięki imponującej górze Thor, która zapewnia miłośnikom wspinaczki ponad 1200
metrów pionowej skały do zdobycia. Celem naszej żeglugi nie była jednak lita skała, a lód
liczący sobie jedyne 5 tysięcy lat, niemal w całości pokrywający czapą północną cześć Ziemi
Baffina. Czekało nas 50 kilometrowa przeprawa przez nienazwany lodowiec.

foto: Dmitry Sharomov


Trudno jest mi opisać wspinaczkę przez niekończącą sie biel. Choć powiedzieć, ze lodowiec
jest biały, to kłamstwo. Z czasem zaczęliśmy rozróżniać rodzaje lodu i śniegu, dostrzegać
subtelne różnice w barwie. Jest wiele odcieni błękitu i szarości. Rdzawe, brunatne skały
znaczą miejsce, gdzie niegdyś sięgał lodowiec. Zanim dotarliśmy do czoła, musieliśmy
przemierzyć piaszczysta plażę naznaczona śladami łap niedźwiedzi polarnych, wspiąć sie po
morenie lodowca przenosząc plecaki, namioty, zapas jedzenia i oczywiście sanie, na których
z czasem cały ten ekwipunek miał sie znaleźć. Zostaliśmy wyposażeni w raki, kije oraz
specjalne uprzęże, by w razie konieczności, dla bezpieczeństwa, połączyć cala grupę lina.
Przed opuszczeniem pokładu Pangaei, odbyliśmy także szkolenie w zakresie użycia zestawów
ratunkowych.

I znów, zanim udało sie nam dopasować raki i uprzęże, zanim rozdzieliliśmy miedzy siebie
ekwipunek, zauważyliśmy 3 niedźwiedzie na zboczu lodowca. Matka z dwójka młodych,
wspinali sie po stromym stoku. Po sukcesie przeniesienia pustych sani przez morenę
czołową, ciągnięcie ich, nawet obciążonych ekwipunkiem niezbędnym do przetrwania na
lodowej pustyni, wydawało się łatwe. Kłopotu nie sprawiały potężne szczeliny, wyżłobione
przez stopiony lód, ani nawet drobne wzniesienia. Do czasu. Zmęczenie nadeszło po kilku
godzinach wraz z największym wyzwaniem dnia: dwugodzinną wspinaczką po stromym
stoku. Walczyliśmy nie tylko z wyczerpaniem, ale także z chęcią ciągłego robienia zdjęć.
Nawet najgorsze kadrowanie nie zepsułoby piękna roztaczającego się przed nami krajobrazu!

W takich chwilach człowiek czuje się bardzo mały. Otoczeni przez kilkutysięczno letni
lód powoli niszczący najstarsze skały świata, wielkości mrówek na tle bezmiaru szarości.
Wreszcie dochodzimy na do najwyższego punktu lodowca. Tacy mali, a jednak tam
dotarliśmy; dzięki własnym siłom. 50 km później te były już na wyczerpaniu, kiedy po raz
ostatni przenosiliśmy sanie przez morenę lodowcową.

foto: Zuzanna Łukasik


Noc na skale

Jak już pisałam, Ziemia Baffina cieszy się w świecie sławą Mekki dla amatorów wspinaczki.
Może tylko Mekka jest bardziej dostępna niż ta północna wyspa, nieprzyjazna żeglarzom.
Fiord wcina się głęboko w ląd, lecz nie tworzy zatoczek, gdzie można by rzucić kotwicę.

Pangaeę przymocowujemy do skały pionowo wyrastającej z wody. Kilkaset metrów kamienia
nad nami i tyle samo w dół. Witajcie w pionowym świecie.
Celem tej części ekspedycji było zdobycie półki skalnej położonej 200 metrów powyżej
linii wody. Profesjonalni wspinacze otworzyli ścieżkę, gdy my forsowaliśmy lodowiec,
teraz techniką małpowania 18 osób miało się znaleźć na szczycie skały. Zostaliśmy
prawdopodobnie największą grupą jednocześnie wspinającą się po jednej ścieżce. Poczucie
bezpieczeństwa wzrasta wraz z ilością osób uczestniczących we wspinaczce.

Po całym dniu wspinaczki (8 punktów przepięcia na całej długości ściany, każdy z nich był
miejscem odpoczynku – zdobywaliśmy szczyt etapowo) półka skalna z trudem mieściła
wszystkich uczestników, zapas wody, dodatkowe liny, 8 namiotów ścianowych (portaledge)
oraz… turystyczny grill, na którym smaku nabierały kiełbaski. Wkrótce wszyscy zajadali się
hot-dogami mając przed sobą widok zarezerwowany dla tych, którzy odważyli się pokonać
200 metrów przewyższenia.

Canadian Arctic  Expedition to  Baffin island.  Climbing the wall 180 m
foto: Dmitry Sharomov


Przez tundrę, piasek, skały wulkaniczne

Nie ma chyba rodzaju terenu, którego nie doświadczymy w Nunavut. Popularna definicja
Arktyki mówi, że kraina lodu zaczyna się tam, gdzie kończą drzewa, bowiem okres
wegetacyjny roślin nie pozwala na utworzenie nasion. Jednocześnie warunki klimatyczne
typowe dla Arktyki występują na tym obszarze na tyle krótko, że nie wykształciły się
jeszcze gatunki roślin niepowtarzalne w żadnym innym miejscu na świecie. Spotkamy więc
karłowatych przedstawicieli przyrody wysokich partii gór, nawet europejskich.

foto: Zuzanna Łukasik


Nie chcąc deptać roślin tundry, początkowo szukałam ścieżek wiodących przez pole pełne
traw i kwiatów. Dopiero po chwili przyszła myśl ‘zaraz, przecież tu NIE MA ŚCIEŻEK.
Tutaj nikt nie chodzi!’. Flora i tym samym fauna zawdzięcza w Arktyce istnienie aktywnej
warstwie wiecznej zmarzliny, czyli tej części, która odtaja na okres letni. Jest to najczęściej
płytka warstwa gleby, umożliwiająca procesy organiczne takie jak wzrost roślin. Wieczna
zmarzlina przechowuje największe na świecie pokłady węgla – szacuje się, że nawet 2/3
dostępnego na Ziemi. Uwolniony w procesach organicznych przedostaje się do atmosfery i
napędza efekt cieplarniany. Jest to samonapędzające się koło, wyniszczające powoli wrażliwy
ekosystem Arktyki. Grubiejąca warstwa aktywna wiecznej zmarzliny tworzy grzęzawisko
niebezpieczne dla reniferów. Zmienia to ich ścieżki migracyjne, przyciąga jedne gatunki
zwierząt i odpycha inne.

Topniejące lodowce nanoszą zarówno drobny piasek na plaże Ziemi Baffina jak i
gigantyczne głazy, świadczące o potędze siły wody. Ale kto spodziewałby się w tym
regionie wulkanów? To one tworzą Pasmo Innuickie (Arctic Cordillera) i w dużej mierze
są to skały wulkanicznego pochodzenia. Szczyty strome, kamieniste, trudno dostępne.
My postanowiliśmy zdobyć jeden z nich. Po drodze czekała nas wspinaczka przez kanion
wodospadu, utworzony przez wodę topniejącego lodowca. Tego dnia rozbiliśmy obóz
z kamieni – zbudowaliśmy niską ściankę chroniącą nas od wiatru. Nas, bez namiotów,
opatulonych w grube śpiwory, puchowe kurtki, czapki, rękawiczki. Widok rozgwieżdżonego,
czystego nieba wart był nieprzespanej (z powodu zimna) nocy.

foto: Zuzanna Łukasik


W bliskiej relacji z Naturą

Urzekająca jest dzikość Nunavut. Przemierzaliśmy kanadyjską Arktykę przez 3 tygodnie i
tylko dwukrotnie spotkaliśmy innych ludzi, a było to, gdy zawinęliśmy do ‘przystani’ dwóch
z dwudziestu sześciu miejscowości w obrębie ponad 2 milionów kilometrów kwadratowych.
Osady nie są połączone żadnymi drogami (poza morską i powietrzną, ale na takie podróże
mało kto może sobie pozwolić) i, mimo że ukształtowane przez tą samą trudną ziemię, różnią
się między sobą niezwykle. Najwyraźniej owe różnice oddają wierzenia medycyny ludowej:
w niektórych miejscowościach uważa się że okłady z foczego tłuszczu uśmierzają bóle, a w
innych mają pomagać na krwotok.

Inuici to jedyna narodowość, która zdołała przetrwać w Arktyce przez wieki mimo braku
zdobyczy cywilizacyjnych w europejskim rozumieniu tego słowa. Mieli za to własne
osiągnięcia, jak np. konstrukcja kajaku, umożliwiająca polowanie na wodach Oceanu
Arktycznego, lub też sposoby łowieckie pozwalające schwytać foki w okresie zimowym,
kiedy te pływają pod powierzchnią lodu, wynurzając się tylko z rzadka, by zaczerpnąć
powietrza przez tzw. ‘dziury oddechowe’ (breathing holes).

Dzisiaj świat Inuitów nie przypomina już tego sprzed kilkudziesięciu lat. W społeczeństwie
ludów Arktyki zaszły niewyobrażalne zmiany. Tę samą społeczność stanowią starsi ludzie,
wychowani w namiotach nomadów (wykonane ze skór renifera zwanego caribou, lub igloo),
przyzwyczajeni do klarownych podziałów obowiązków pomiędzy członkami rodziny, których
przetrwanie uzależnione było od wyniku polowania; ale i moi równolatkowie, mieszkający od
urodzenia w ogrzewanych domach europejskich standardów, fani coli i słodyczy, uzbrojeni
w najnowocześniejszy sprzęt multimedialny. Skutery śnieżne i quady zastąpiły psie zaprzęgi,
ubrania z goreteksu nieprzemakalne focze skóry. Nie ma też wzajemnego zrozumienia
pomiędzy pokoleniami.

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]