Nagroda 300 euro za ciekawą fotorelację !

Więcej
11 lata 4 tygodni temu - 11 lata 4 tygodni temu #8080 przez goska
W lecie 2012 wybrałam się z córką do Czarnogóry. Z Krakowa jechałyśmy autokarem z biurem Skarpa za 300 zł w obie strony i zapłacony miałyśmy tylko przejazd, reszta we własnym zakresie. Kwaterę wynajęłam za 7 euro w małej miejscowości.
Czarnogóra to maleńki kraj wciśnięty między morze a góry. Zwiedziłyśmy przez dwa tygodnie dużą jego część poruszając się głównie autostopem co jest tam bardzo powszechne. Z odwiedzanych miejsc polecam najbardziej kilka:
Jezioro Szkoderskie, bez problemów trafiamy do miejsca z kąt można wynająć łódkę na rejs po jeziorze. Jezioro to leży po części w Czarnogórze ,a po części w Albanii i jest największym akwenem na Bałkanach. Żyje tu wiele gatunków zwierząt; ptaków 264 gatunków, ssaki np. wilki, szaraki, wiewiórki, dziki, ssaki wodne, gady np. żółw błotny i węże, a także wiele gatunków ryb. Występuje bujna roślinność.
Zaraz po tym jak wysiadamy z auta zagaduje nas miejscowy i proponuje rejs ,pokazuje foldery . Cena 100 euro za rejs 2 godziny. Ania próbuje się targować ,ja ciągnę ją dalej żeby poszukać i popytać innych przewoźników. Rezultat jest taki, że facet opuszcza na 80 euro za rejs, jest nas 6 osób więc tą kwotę dzielimy. Trzeba jeszcze opłacić wejście na teren Parku Narodowego (4 euro) dzieci nie płacą. Innym pięknym miejscem jest Muzeum Niegosza mieszczące się w przepięknym parku Lovceń warto poświęcić cały dzień na pobyt tam, gdyż oprócz muzeum są tam jaskinie, kotlin itp. Do samego muzeum prowadzą schody wykute w skale.
Godne polecenia jest też stare miasto Bar położone na skalistym wzgórzu. Najstarsze fragmenty pochodzą z XIIw. Można tu zobaczyć np ruiny romańskiego kościoła z XII w.

Oczywiście wspaniałych miejsc w tym małym kraju jest znacznie więcej. Bardzo polecam to miejsce bo jest tu taniej niż na Chorwacji, z językiem nie ma problemu bo dużo osób umie i rozumie po polsku lub rosyjsku. Polacy w tym kraju są bardzo lubiani, z taką życzliwością jak tam nie spotkałam się w żadnym innym kraju. Jechać można właściwie w ciemno bo kwatery są na każdym kroku. Najlepiej zaplanować wakacje objazdowe po Czarnogórze bo ten kraj naprawdę można objechać i zwiedzić w tydzień.
Ostatnia11 lata 4 tygodni temu edycja: goska od.

Proszę Logowanie lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
11 lata 4 tygodni temu - 11 lata 4 tygodni temu #8079 przez Marysieńka
Licancabur -niedokończone marzenie.

Kiedy? – październik 2011.
Gdzie? - Reserva Nacional de Fauna Andina, Boliwia.
Kto? – Maryś I Marcin.
Dlaczego?

Całą noc wiatr hulał dobijając się do okien. Do tego przeraźliwa temperatura – nawet pod górą koców trzęsę się z zimna. Nocujemy w niewielkiej chatce prawie na końcu świata, krajobrazowo i towarzysko. Oprócz nas starsza Indianka Aymara i dwóch strażników pobierających opłaty za wjazd do parku. Nikt raczej nie zatrzymuje się na dłużej, stad już do granicy z Chile i cywilizacji tylko kilkanaście kilometrów.

Wczoraj skończyliśmy trzydniowy tour po Salar de Uyuni i Reserva Nacional de Fauna Andina, aż żal stąd wyjeżdżać bo widoki magiczne i gdy już zmierzaliśmy w stronę granicy z Chile za ostatnim zakrętem nastąpiło objawienie, oczarowanie, jednym słowem miłość od pierwszego wejrzenia w realu. Piękny symetryczny stożek górujący nad Laguną Verde i jego bliźniaczy obraz odbijający się w jej błękitnych wodach.

Zdecydowanie zostajemy. Wiedziałam wcześniej, ze istnieje bo w głowie mam artykuł z Onetu sprzed kilku lat o polskiej grupie badawczej, która jako pierwsza zanurkowała w ekosystemie wodnym w kraterze Licancabura (5920m npm), nie dość, że to jedno z najwyżej położonych jezior na świecie, to jeszcze znaleziono w nim życie.
Po zasięgnięciu języka u strażników parku postanawiamy wyruszyć na spotkanie Licancabura następnego dnia, choć w uszach dzwonią jeszcze ich słowa, ze:
- odległości tutaj są bardzo mylące,
- uwaga na miny,
- wiatr koło południa jest tak silny, że potrafi zwalić z nóg, więc lepiej być już na dole o tej porze,
- i najlepsze - tam nikt nie chodzi, żadni turyści, więc dlaczego my chcemy?
Wschód słońca witamy mając już kilkanaście kilometrów w nogach. Faktycznie odległości tutaj są bardzo mylące-nie dotarliśmy jeszcze do podnóża wulkanu. Na szczęście wiatr ucichł. Krajobrazy są księżycowe, dosłownie-czerwono-sino-żółto-brązowe stożki wulkaniczne bo tu same wulkany dookoła nas, większość wygasłych, choć niektóre nieśmiało dymią,




Laguna Blanca o mlecznej wodzie,


setki leniwie brodzących flamingów,



błękitne niebo pełne puszystych baranków ,


i – cisza jak makiem zasiał.

Matka Natura-Pachamama wyczarowała tu całą paletę kolorów, prawdziwa to magia.

Po 6 godzinach docieramy do Laguny Verde i zaczynamy mozolną wspinaczkę w górę. Podłoże mocno kruche i zerodowane, dwa kroki w górę, po czym półtora w dół i tak przez następnych kilka godzin. Mimo dobrej aklimatyzacji (kilka dni wcześniej zdobyliśmy sześciotysięcznik), wysokość robi swoje i ciężko oddychać, toż to grubo ponad 5000m npm, słońce praży niemiłosiernie, a do tego zrywa się wiatr chłoszcząc piaskiem po oczach. Powoli zdajemy sobie sprawę, że dziś nie postawimy stopy w kraterze Licancabura, odległości z nas zakpiły, trzeba wiedzieć kiedy zawrócić. Do szczytu brakło nie więcej niż 100m. Pociechą dla oczu jest widok Laguny Verde, zupełnie inny od tego widzianego z dołu – szmaragdowo-zielone oczko pośród bezmiaru gór, aż ciężko wzrok oderwać.
Po długiej chwili Marcin wstaje i mówi -„Wiesz co? Może i dobrze, że Licancabur niezdobyty, mamy powód żeby tu wrócić!”

I uśmiech od razu pojawia się na twarzy.
Ostatnia11 lata 4 tygodni temu edycja: Marysieńka od.

Proszę Logowanie lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

  • Gość
  • Gość
11 lata 4 tygodni temu - 11 lata 3 tygodni temu #8077 przez
Ryżowe żniwa na tarasach smoczego grzbietu


Chiny zadziwiają swoją różnorodnością. Niełatwo odnaleźć tam spokój czy zadumę, ale z drugiej strony istnieją miejsca, w których czas po prostu się zatrzymał. Ludzie żyją w nich z dnia na dzień. Nie ma samochodów, autobusów, przepełnionych ulic, a nawet wszechobecnych w Państwie Środka rowerów.

[img size=640x608] 4.bp.blogspot.com/-xrPZW7y0_U0/US58HSu0c...Z8XOZam8/s1600/6.jpg [/img]

Takich zagubionych kropek na mapie Chin jest już coraz mniej. Ratuje je nie tyle troska chińczyków o wielowiekową tradycję, ile częściej jest to po prostu niedostępność terenu i niemożność przekształcenia odosobnionych regionów, w turystyczne, podświetlone wielobarwnymi neonami, tętniące życiem i zatłoczone targowiska.



Do takich obszarów trudniej się dostać. Nie dojeżdżają tam pociągi ani międzymiastowe autobusy. Musimy uzbroić się w cierpliwość i zaufać lokalnym przewoźnikom oraz ich umiejętnościom za kierownicą, które niejednokrotnie pozostawiają wiele do życzenia.



Na drodze panuje bardzo ważna, warta zapamiętania i w gruncie rzeczy banalna zasada: większy jest silniejszy. Jeśli jednak podejmujemy ryzyko szaleńczego przejazdu, nie do końca prawdopodobnie sprawnym minibusem, po krętych, górskich drogach, okazuje się, że warto.



Widoki i atmosfera którą odnajdujemy u celu sprawiają, że na nowo zakochujemy się w Chinach. Zapominamy o trudach podróży, kilku miliardach mieszkańców, co czasem daje się we znaki i jesteśmy po prostu szczęśliwi.



Ostoja tradycji

W czerwcu, w prowincji Guangxi, w małej wiosce Ping’an, położonej dwie godziny drogi w góry od Guilin, odbywają się hucznie obchodzone żniwa ryżowe.



Tubylcy grają na charakterystycznych instrumentach wydających lekko pusty dźwięk, zbliżony do talerzy perkusji. Pośród bajkowych wzgórz, widocznych aż po horyzont, z daleka słychać wybijany rytm, który przywołuje do uroczystości.





Ludzie zamieszkujący te tereny mają kruczo czarne, grube i lśniące włosy, ciemne oczy oraz śniadą od palącego słońca skórę. Uśmiechają się, są życzliwi i pogodni. Twarze mężczyzn i kobiet pokryte są charakterystycznymi od pracy w roli zmarszczkami. Pod paznokciami niejednokrotnie widać pozostałości ziemi, która od pokoleń zapewnia im zajęcie i pożywienie.



Wielowiekowa konstrukcja

Tarasy ryżowe powstawały przez kilka wieków, począwszy od dynastii Yuan i kończąc na dynastii Qing. Pola uprawne zaczynają się już na wysokości 300 m. n.p.m. i ozdabiają wijące się niczym smok wzniesienia aż po ich wierzchołki sięgające 800 m. n.p.m. Ich ostateczny wygląd uformował się około 500 lat temu.



Dzisiaj zajmują powierzchnię 66km2 i zamieszkiwane są przez dwie mniejszości etniczne Zhuang i Yao. Do ich uprawiania i utrzymania używa się jedynie ludzkich rąk. Spływ wody pomiędzy poszczególnymi piętrami poletek regulowany jest większymi lub mniejszymi kamieniami, które odpowiednio hamują lub umożliwiają przepływ strumienia wody z wyższych do niższych partii.



Wygląd pól ryżowych zmienia się wraz z porami roku. Wiosną, wypełnione wodą, błyszczą blaskiem jeszcze nie tak silnych promieni słońca, latem lśnią soczystą zielenią, jesienią zamieniają się w złote, falujące morze, a zimą pokrywają się białą pierzynką.



Uroczystość ryżowych żniw

Jest wyjątkowy, czerwcowy dzień. Mieszkańcy zakładają stroje ludowe, na które składają się zdobione kolorowymi haftami białe koszule i tak samo zdobione czarne spodnie. Kobiety na głowach mają kolorowe turbany. Jest bardzo gorąco i wilgotno. O tej porze roku często pada tutaj ulewny deszcz. Ceremonia żniw odbywa się w błotnej mazi, która pozostała po zebranych już pędach ryżu. Dzieci, kobiety i mężczyźni wchodzą gołymi stopami do rozgrzanej od słońca masy, w której subtelnie się zapadają, by uczestniczyć w tradycyjnym przeciąganiu liny.



Orkiestra coraz głośniej przypomina o swojej obecności. Kilka osób rzuca krwistoczerwone petardy, co sprawia, że wszechpanujący harmider co jakiś czas przerywany jest odgłosem wybuchu. Gdy wyłoni się zwycięska drużyna, muzycy jeszcze mocniej uderzają w talarze i dzwonki. Rozpalają ogień, po to tylko, aby od razu go przyćmić i pole zostało spowite dymem.



Następnie wszyscy wbiegają jednomyślnie do tarasów ryżowych wypełnionych teraz po brzegi wodą i zaczynają obrzucać się wzajemnie błotem na znak radości.



Żniwa są wyjątkowe. Uczestniczą w nich całe pokolenia. Wspólnie wiwatują na cześć udanych zbiorów. Atmosfera podniecenia powoli opada. Dym znad pól ulatuje beztrosko ku niebu, a głośno wybijany rytm cichnie.



Ryżowe żniwa to niezapomniane przeżycie, a tarasy smoczego grzbietu to jedno z moich magicznych miejsc w Chinach.

.
Załączniki:
Ostatnia11 lata 3 tygodni temu edycja: Albin od.

Proszę Logowanie lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
11 lata 4 tygodni temu - 11 lata 4 tygodni temu #8073 przez Anna Ruščák
Cypr to raj dla wczasowiczów, szukających leniwych wakacji nad morzem, hotelów all inclusive, lazurowego wybrzeża skąpanego w blasku słońca, widoku monumentalnych gór i gwarancji dobrej pogody. To jedno z najcieplejszych miejsc w Europie, gdzie nawet w listopadzie można wrócić wypoczętym i opalonym, z poczuciem mile spędzonego czasu. Nas jednak do Cypru sprowadziło coś zupełnie innego. Nasza podróż poślubna spędziliśmy jako obserwato rzy jednego z ostatnich konfliktów w Europie, gdzie obydwie strony żywią do siebie wielką niechęć, czasami nienawiść.


Od 1963 r. Cypr to wyspa sporów grecko-tureckich. Wcześniej wyspę zamieszkiwali Grecy cypryjscy wraz z Turkami cypryjskimi i Brytyjczykami. Konflikt zaczęli Grecy, ale obydwie strony, i grecka, i turecka zachowywały się brutalnie w przeciągu wojny i po niej.

Obecnie na Cyprze znajdują się 4 strefy:
- grecka 60 % wyspy (oficjalnie uznana przez społeczeństwo międzynarodowe);
- turecka 30 % wyspy (tylko Turcja uznawana Republikę Turecką Północnego Cypru – ta część jest przez Greków i całe społeczeństwo międzynarodowe uznawana za teren cypryjskiej Republiki okupowany przez Armię Turecką);
- brytyjska (Sovereign Base Areas Akrotiri and Dhekelia) i
- neutralna (buffer zone zarządzana ONZ), np. nietypowe miasteczko Pyla.

Na posterunku policji United Nations w mieście pokoju Pyle

Obydwie strony konfliktu szerzą wśród turystów propagandę o niebezpieczeństwach, okrucieństwach drugiej strony, z wigorem opowiadają o wygnanych Turków przez Greków, albo na opak – opowiadają o wypędzeniu Greków przez Turków. Podczas rozmów z okoliczną ludnością dostaliśmy wielokrotnie nieprawdziwe informacje nawet z punktów informacji turystycznej, czy z rady miejskiej Nikozja, albo z Nicosia Peace Center dotyczące: bezpieczeństwa po drugiej stronie nieistniejącej oficjalnie granicy, czy przebiegu historii w 1964 roku. W każdym z tych miejsc można było się doszukać łatwo dostępnych ulotek propagandowych dotyczących niesprawiedliwości wyrządzonych przez inny naród.

Notka historyczna

Od 1878 roku Wielka Brytania przejęła kontrolę nad Cyprem od Rzeszy Osmańskiej na podstawie Konwencji Cypryjskiej – powstał protektorat cypryjski zarządzany przez Wielką Brytanię. Od roku 1914 był Cypr w pełni częścią Królestwa Zjednoczonego jako British Overseas Territory. W latach 50. grecko-cypryjska terrorystyczna organizacja EOKA próbowała odciąć Cypr od UK i przyłączyć do Grecji. Obyły się mordy Brytyjczyków i Turków. Od 1960 r. powstała formalnie niepodległa Republika Cypryjska, gwarantowana przez UK, Grecję i Turcję. Grecy w 1963 roku ograniczyli dostęp tureckiej mniejszości do władzy nad państwem; powstała UN Buffer Zone, czyli tzw. „Green Line” dzieląca wyspę na dwie sfery wpływu – grecką i turecką.

W 1974 roku Grecy cypryjscy z pomocą wojskowej dyktatury z Grecji przygotowali zamach stanu, próbowali całą wyspę przyłączyć do Grecji kontynentalnej i zamordować arcybiskupa Makariosa III., który był prezydentem Republiki w tym czasie.

Turcja zareagowała okupacją terytorium pomiędzy Kyrenią i Nikozją Północną. Następnie zajęła wszelkie terytorium na północ od Green Line. W ONZ była turecka operacja Attila uznana za nielegalną i organy powstające w północnej części wyspy przez Turków nie były uznane. Były pomysły na interwencję przeciwko Turcji i Armii Tureckiej, ale zostawały odrzucane przez Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, które chociaż nigdy nie mogły uznać legalność operacji Attila zawsze stroniły bardziej racji tureckiej. Powody to miało wynikające z logiki zimnej wojny – Grecy zawsze byli przychylni Rosjanom i mieli niezłe stosunki z ZSRR i Turcja była członkiem NATO i lojalnym sojusznikiem Zachodu przeciwko komunizmowi.

Turcja próbowała najpierw uruchomić pod swoją władzą bikomunalną federację Cypryjczyków greckich i tureckich jako podstawę przyszłego federalnego państwa, ale ten pomysł zostawał zignorowany przez Greków Cypryjskich i społeczeństwo międzynarodowe. Po bezskuteczności otrzymania takiego stanu w 1983 r. powstała Republika Turecka Cypru Północnego oficjalnie uznana jedynie przez Turcję, i znów nieuznana przez ONZ i społeczeństwo międzynarodowe.

Przed 2004 r. powstał tzw. Plan Annana – przewidujący wstąpienie zjednoczonego Cypru (Cypru obydwu nacji: Greków i Turków) do Unii Europejskiej. Projekt powstania takiego państwa konfederacyjnego został przyjęty przez Turków cypryjskich, a odrzucony przez Greków z Cypru.

Z Wikipedii:

Zdaniem Greków plan Annana był nie do przyjęcia, ponieważ:
- zwrotowi podlegałaby tylko 1/3 własności ziemi,
- greckie siły zbrojne miałyby być niezwłocznie rozwiązane (oddziały cypryjskie) lub wycofane do Grecji (oddziały Republiki Greckiej)
- tureckie siły zbrojne miałyby pozostawać na wyspie, jeszcze przez co najmniej 15 lat.
Wątpliwość Greków budziła też zbyt duża – ich zdaniem – liczba tureckich osadników, którzy mieliby następnie stać się obywatelami zjednoczonego Cypru.


Obecnie przypadkowo spotkani na ulicy przechodnie greccy tłumaczą się, że byli za zjednoczeniem Cypru podczas referendum, a Turkowie byli przeciw niemu, co oczywiście mija się z prawdą. W rezultacie w 2004 r. do UE weszła de facto tylko grecka Republika Cypryjska, ale de iure cała wyspa, więc na podstawie tego cypryjska Północ ma prawa do korzystania z dotacji unijnych. Z powodów zmian polityków na Cyprze lata 2004-2013r. można zaliczyć do lat relatywnie owocnej koegzystencji.

Parę dni temu kryzys bankowy dotknął tylko greckiej części wyspy, czyli Republikę Cypryjską. Pomocną rękę wyciągnęli Turcy, ale Grecy odmówili wsparcia. Okazało się, że informacja o rychłym kryzysie bankowym rozeszła się parę dni przed jego wybuchem i spore grono polityków, wysokich urzędników i ich znajomych zdążyło przelać pieniądze na zagraniczne konta. Nawet po ujawnieniu problemu banków z niektórych zamrożonych rachunków nadal wycofywano wkłady.



Przyszłość Cypru

Są dwie wersje tego co może się w wyspą stać:
- mieszkańcy Cypru swoją wzajemną niechęć i nienawiść będą przekazywali nowym pokoleniom. Zjednoczenie nastąpi, ale za 2-3 pokolenia. W chwili obecnie młode pokolenia karmione są manną niechęci, czasami nienawiści, bezmyślnie powtarzając formułki zaczerpnięte od starszych. Grecy, powtarzają często, „że Cypr im się należy”, że konflikt wzburzyli Turkowie i, że ucierpieli bardzo wiele z ich strony. To tylko cześć prawdy. Z kolei młodzi Turkowie, opowiadają historie zaczerpnięte od własnych rodziców, o wygnaniu z domów rodzinnych po greckiej stronie wyspy i o terroryzmu ze strony EOKA. Historie te jednakże nie pomagają w dociekaniu realnego przebiegu zdarzeń, są przepełnione emocjami.

- w przeciągu naszego pokolenia nastąpi zjednoczenie Cypru. Obydwie strony będą się uczyć wzajemnej koegzystencji od nowa. Konflikt o nieruchomości na północy i południu będzie jednak ciężkim orzechem do zgryzienia. Dopiero, kiedy starsze pokolenie wyginie, będzie możliwym racjonalniejszy dialog między stronami. Zbliżające się bankructwo greckiej części wyspy może pośrednio wpłynąć na zmianę relacji społecznych na wyspie.

Transport

Wynajęcie auta


Wynajmując auto należy się dowiedzieć, czy wypożyczania umożliwia wjazd na wszystkie strefy wyspy. Niektóre wypożyczanie mają swoją wewnętrzną politykę i nieumożliwiają wjazd na inne strony wyspy, np. Economy Car Hire. Z kolei, Economy Car Hire to jedyna wypożyczania z biurem na lotnisku Ercan.

Stopowanie

Cypr jest dobrym miejscem na stopowanie. Kierowcy zatrzymują się często i chętnie, szczególnie tam gdzie nie ma autobusów i busów. Czasami żołnierze pomagają stopowiczom. Wówczas można przeżyć przygodę życia!

Rzeczy praktyczne

Czy jest tam bezpiecznie?


Tak, na całym Cyprze jest bardzo bezpiecznie. Ludzie są przyjaźni i serdeczni. Na wyspie się jeździ dobrze, choć na drogach panuje czasami chaos. Obywatele UE/EOG mają prawo znajdować się po całej wyspie i organy Republiki (greckie) nie mają prawa zakłócać obywatelom UE/EOG prawa pobytu na Północy.

Waluta

W tureckiej części Cypru obowiązuje Lira turecka (TRY) i Euro. Od 2008 r. Republika Cypryjska wprowadziła do obiegu euro zamiast funta cypryjskiego (CYP), czyli w greckiej części Cypru obowiązuje Euro. Na wyspie nie ma możliwości wymiany polskich złotych na inną walutę! Za to można korzystać z karty do bankomatu i jak zwykle bardziej się opłaci płacić karta, niż wymieniać pieniądze u kantora w Polsce.

Wizy

Wizę do północnej części wyspy dostaje się od ręki w Nikozji na granicy i jest bezpłatna. To kawałek papieru, gdzie należy wpisać imię, nazwisko, nr paszportu, narodowość. Dostaje się pieczątkę. Nie ma limitu przejść.

Na Cyprze jest drogo, więc warto się liczyć ze sporymi wydatkami na żywność. Lepiej stołować się w części tureckiej, bo jest taniej. Kyrenia to metropolia położona na północnej (tureckiej) stronie Cypru, gdzie można często spotkać Brytyjczyków i ceny są tak wysokie jak w części południowej, greckiej. Na półkach w małych marketach można zakupić tam produkty prowadzane z Wielkiej Brytanii.

Gdzie nocować?

Nie wiem. Wybraliśmy hotel w tureckiej stronie, bo chcieliśmy doświadczyć noclegu w nieuznanym państwie. Południowa strona jest trochę droższa. Uwaga: grecko-cypryjska policja może zacząć procedurę karną przeciwko tym, u których znajdzie dokumenty oświadczające albo wynajmowanie nieruchomości na Północy albo jej własność rejestrowaną przez organy Cypru Północnego. Teoretycznie grożą kary więzienia, w praktyce nikt takich dokumentów nie kontroluje, przynajmniej nie na pieszych punktach kontrolnych. Wyraźnie polecamy ale dokumenty o jakiejkolwiek takiej działalności zostawić na Północy i nie brać na Południe, nawet rachunek z hotelu może stanowić problem. Na pytanie południowych policjantów jak długo było się na Północy zawsze należy (choć niezgodnie z prawdą) odpowiadać, że się było tylko na jeden dzień albo że się spało w namiocie, samochodzie, itp. W własnym interesie nie powinno się mówić organom Południa o tym, że się korzystało z hotelów na Północy!

Co i czemy warto zobaczyć?
Varosha wygrywa rankingi najbardziej przerażających miejsc na świecie, wspólnie z Czarnobylem, czy hotelem Ryugyong w Korei Pólnocej.


Wszystkie budynki na tym zdjęciu są wyludnione, zrujnowane, bez okien, a ściany odpadają.


Varosha w Famaguście jest to bez wątpienia najciekawsze politycznie miejsce na całym Morzu Śródziemnym. Dawniej przed 1974 rokiem tur. Varosha, grec. Ammochostos (dzielnicą Famagusty) była znana z 5 gwiazdkowych hoteli położonych na najlepszych, piaszczystych plażach Europy. Był to wówczas jeden z najważniejszych turystycznych ośrodków świata.


Dziś te same budynki zamieniły się w ruinę.


Jedne z najpiękniejszych plaż świata.


Ludzie mają zakaz wchodzenia, zakaz fotografowania i filmowania pod groźbą mandatu.

Najnowszy film nakręcony z ukrytej kamery przez stacjonującego żołnierza spacerującego po mieście duchów:



Czemu tak się stało?

Ze wzgledu na ogromną wartość tej luksusowej dzielnicy. Dawniej należała do Greków. W 1974 roku ONZ nie zgodziła się na to, żeby Turcy przejęli te budynki i zarządzali nimi, tak jak resztą miasta. Turkom nie zostało nic innego jak ogrodzić dzielnicę i czuwać, żeby lokalni nie wchodzili na ten teren. ONZ popełniła strategiczny błąd, a do dziś Varosha jest pokazem ludzkiej głupoty i bezmyśloności.
Obecnie obszar jest pod nadzorem tureckich żołnierzy.


Varosha - apokaliptyczny pomnik konfliktu.

Co jeszcze warto zobaczyć?

Warto podjechać pod jedną z największych flag na świecie.


Turecka flaga z cytatem od Mustafy Kemala Atatürka - Ne mutlu Türkum diyene, czyli “Jak szczęśliwy jest ten, kto może powiedzieć, że jest Turkiem”.


Atatürk był władcą Turcji, który w zawrotnym tempie zmodernizował ten kraj i dokonał niewyobrażalnie dynamicznych reform: zarówno obyczajowych, jak ustrojowych i administracyjnych. Jest traktowany przez Turków i historyków z wielkim szacunkiem dzięki swojej charyzmie, uczciwości i uporze w modernizacji kraju. Co roku we wrześniu właśnie Turcy obchodzą rocznice jego śmierci. Flaga ta jest również podświetlana w nocy.


Zaklęte piękno żywiołu

Kyrenia jest znana m.in. z ogromnych fali z Morza Śródziemnego, które uderzają o falochromy, tworząc spektakularny efekt. Fale są na tyle wielkie i nieprzewidywalne, że co parę minut przedostają się przez falochrony i zalewają niczym małe tsunami niczego nie świadomych przechodniów.

Miasto jest też znane z kasyn, które są w Turcji zabronione i do których Turcy masowo przyjeżdżają.


Idylliczna przystań w Kyrenii

Kyrenia jest typowo turystycznym miastem na Północym Cyprze, tuż nad Morzem Śródziemnym, gdzie mieszka wielu turystów Brytyjskich. Posiada idylliczne centrum miasta położone nad morzem. Można się przejść do zamku, obejrzeć statki przycumowane na stałe do lądu. Uwaga! Miasto jest obszerniejsze niż się wydaje, bo Google Maps i inne mapy nie aktualizowały wszystkie zmiany od 1974 roku na północnej części wyspy!

Pyla to neutralne miasto na wyspie, gdzie Grecy i Turcy żyją w zgodzie. Jest w nim 90 % Turków i 10 % Greków. Miasto jest zarządzane przez United Nations. Fotografowanie miasta jest zabronione i znów (sic!) surowo karane. W praktyce fotografować można, tylko jest potrzebne nie dać się przy tym złapać.


Szynk z nazwą ulicy napisany po turecku i grecku. 38. Sokak i 38 Οδός (tu niepoprawnie napisane) oznacza „ulica nr 38”.

Podczas rozmowy z lokalnymi mieszkańcami można się dowiedzieć m.in., że potrzebują oni czterech dokumentów typu dowodu osobistego, żeby jako tako funkcjonować, tzn. chodzić na pole, jeździć do miast, załatwiać sprawy urzędowe, itd. Czyli każdego z nich życie zmusza, żeby mieć 4 dowody osobiste, tzn. turecki, grecki, brytyjski i United Nations. Punktem informacyjnym w mieście jest stacja policji United Nations. Ta organizacja pełni funkcję zarządcy w tym mieście, pilnuje porządku, zarządza infrastrukturą, stawia nowe budynki publiczne i pomaga w ich utrzymaniu.

Tuż nad miastem na wzgórzu znajduje się budka kontrolna Turków, bunkier i budka ochronna United Nations. Miasteczko wygląda jak uśpione. Lokalni są raczej zadowoleni z pracy United Nations, ale uważają, że podczas zgromadzeń lokalnych mieszkańców i United Nations niektóre kwestie można było lepiej załatwić, m.in. bezsensowny zakaz fotografowania miasta, albo cztery dowody osobiste dla mieszkańców.
Grecy z Turkami mieszkają w pokoju razem jeszcze w miejscowości Dipkarpaz, albo po grecku Rizokarpaso po tureckiej części wyspy.


Posterunek Policji United Nations w Pyle.

Nikozja jest stolicą Republiki Cypryjskiej. Jest to miasto z historycznymi murami – całe centrum miasta jest nimi otoczone. W środku samego centrum przebiega linia demarkacyjna z pasmem neutralnym, tzw. „Green Line” albo też „Buffer Zone”.



Jest to nieoficjalna granica państwa, a w dodatku należy pamiętać, że te granice są właśnie dwie, jedna z północnej strony i jedna z południowej, i że jej przekroczenie w kierunku południa nie jest traktowane przez Republikę Cypryjską jako przekroczenie granicy państwa, więc prawo wstępu mają tylko ci, którzy przyszli legalnie na Południe już wcześniej. W praktyce to znaczy, że tylko obywatele UE/EOG mają prawa chodzenia jak im się chce i obywatele innych krajów mogą kierunek Północ – Południe przejść tylko potem, gdy na Cypr weszli przez legalne przejścia graniczne Republiki. Grecka część miasta jest większa od tureckiej i są na terenie miasta dwa przejścia (punkty kontrolne) – Ledra Palace, przejście dla samochodów i pieszych na zachód od historycznego centrum i w ulicy Ledra w samym centru miasta (tylko dla pieszych).



Obydwa przejścia są nieuznane jako przejścia, więc z obu stron nie ma żadnych kierunkowskazów (sic!), oprócz tych z Północy na Ledra Palace (i tych jest bardzo mało). Po stronie greckiej znajdują się fajne knajpki i kafeterie, gdzie się miło spędza czas, po stronie tureckiej ich jest zdecydowanie mniej. Piwo jest lepsze po stronie tureckiej (polecamy istambulski Efes). Centrum północnej Nikozji jest bezpieczne, chociaż wygląda czasami dosyć okropnie w bliskości linii demarkacyjnej.

Co i gdzie zjeść?

Obydwoje mamy zacięcie do poróżowania, samodzielnego poznawania świata i ogromną chęć do życia. Jesteśmy parą czesko-polską, mieszkamy na stałe w Norwegii. Podczas podróżowania ważne jest dla nas poznawanie nowych miejsc, rozmowy z lokalnymi mieszkańcami, a ostatnio poznawanie specjałów kulinarnych i uczenie się przepisów, gdyż ta rodzima kuchnia jest dość skromna.

Na Cyprze polecam wyśmienitego kebaba w części tureckiej i prawdziwa grecka sałatkę czy souvlaki po części południowej wyspy. Dla zwolenników dobrych wrażeń polecam zamówienie aromatycznej herbaty tureckiej, w małych szklaneczkach, z mini łyżeczkami i kostką cukru.


Poczęstunek herbatą podczas przerwy w pracy. Pracownicy dostają herbatę w małych szklaneczkach, nalaną do pełna. Obok na tacce znajduje się cukier sypki lub w kostkach. Przerwa na herbatę to zwyczaj w każdym miejscu pracy, nawet w lokalnym markecie. Alanya, wrzesień 2012.


Zdrowy kebab z przepysznym jogurtem dostępny po stronie tureckiej.


Słodkości z orzechami i bakaliami.


Pomimo, że Cypr jest w Unii, nadal można spotkać tu towary zabronione do sprzedaży, m.in. żarówki 100 wattowe w okolicznym sklepie tekstylnym. Yeah! Niech żyje anarchia!


Wiele firm po tureckiej „okupowanej” stronie Cypru nie ma odwagi na występowanie pod własną nazwa. Tu na lotnisku w Ercan Vodafone schował się pod nazwą Telsim, zachowując tym samym swój design.

Jedyną firmą, która zachowała swoją nazwę był Jotun, z Norwegii właśnie.

Anna i Andrej Ruščák
Ostatnia11 lata 4 tygodni temu edycja: Anna Ruščák od.

Proszę Logowanie lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
11 lata 1 miesiąc temu - 11 lata 3 tygodni temu #8066 przez sonique2955
Serbia, Macedonia - weekend majowy

Wszystko zaczęło się od rzucenia okiem na kalendarz. Długi weekend majowy w końcu zasłużył na swoją nazwę – 3 dni urlopu do wzięcia i voilà – 9 pełnych dni na wycieczkę.
Potem był Plan. Najpierw miał być Budapeszt (Budę zwiedziliśmy już przy okazji innego wyjazdu, teraz czekał na nas Peszt), potem Belgrad, bo ciągnie nas na Bałkany, a skoro już Belgrad, to może i Golubac (przecież to tak blisko...), a stamtąd już całkiem niedaleko na Żelazne Wrota (no wstyd nie zobaczyć!)...wzrok sięgał coraz dalej na południe, palce wklepywały w google maps kolejne miejscowości – Nisz, Skopje, Ochryd. Zobaczywszy ten ostatni na zdjęciach, stwierdzamy jednogłośnie – tam trzeba być!
Potem już tylko organizacja – rezerwowanie noclegów (hostele, prywatne apartamenty), dopieszczanie środka transportu (nieśmiertelny złoty Matiz – auto wszak idealne dla 4 osób i bagaży na 9 dni...no cóż, prawdę mówiąc może i nieidealne, ale jedyne dostępne :) ). Oraz wyznaczenie trasy - jako, iż wychodzimy z założenia, że podróż zaczyna się tuż po wyjściu z domu, będziemy poruszać się powoli, zahaczając o ciekawe miejsce i widokowe drogi.

Wyjeżdżamy w sobotę – o 8ej rano próbujemy upchnąć siebie i plecaki do Matiza, co udaje się po 15 minutach walki i wykorzystaniu wszystkich skrawków wolnej przestrzeni (pod fotelami jest idealne miejsce na ciężkie, górskie buty). Ruszamy z Krakowa na Węgry – robimy krótkie przystanki w Ostrzyhomiu (z bazyliką św. Wojciecha robiącą naprawdę duże wrażenie) i w Wyszehradzie i popołudniu meldujemy się w Budapeszcie. Tu czekał na nas bezmiar problemów organizacyjno-finansowych, od kłopotów z parkingiem, przez długie poszukiwanie tradycyjnej, węgierskiej étterem wśród niezliczonej ilości kebabów, pizzerii, hinduskich knajpek i chińskich barów (wszak być na Węgrzech i nie zjeść gulaszu się nie godzi), skończywszy na odkryciu, iż zarezerwowany przez internet hostel ma na dziedzińcu wielką dyskotekę i wyspać, to się nam niestety, nie uda (oceniając z perspektywy czasu dziwię się, czemu cena 9 euro/os za nocleg w centrum miasta nie wzbudziła naszych podejrzeń). Popsute nastroje rekompensuje tylko urzekająca architektura Pesztu i wino wypite na schodach katedry św. Szczepana w towarzystwie wielu wesołych mieszkańców.
Kolejnego dnia zwiedzamy jeszcze Park Miejski z zamkiem Vajdahunyad i uderzamy autostradą do Belgradu. Wczesnym popołudniem meldujemy się w hostelu (7,5 euro/os), mieszczącym się w paskudnej, odrapanej kamienicy naprzeciwko dworca kolejowego i zaskakującym ładnymi, przestronnymi i czystymi wnętrzami. Od razu wyruszamy na miasto, chowając się przed prażącym słońcem w Kalemegdanie – dawnej twierdzy przerobionej na park miejski. Kierowani głodem lądujemy w pobliskiej restauracyjce z wystrojem niezmienionym od czasów towarzysza Tito, gdzie za 33 zł/os najadamy się cevapami do syta i gasimy pragnienie zimnym piwem (w końcu!). Z restauracji wychodzimy tylko po to, by po kilkuset metrach nogi zaniosły nas do najstarszej serbskiej kafany (pubu), gdzie znów raczymy się zimnym piwem i rakiją (ok 7-8zł, zależnie od preferencji alkoholowych). Tego dnia odwiedzamy jeszcze Skadarliję , która urzeka nas niesamowitym klimatem, jakby z filmów Kusturicy – jednakże ze względu na wysokie ceny (i pełne brzuchy) odpuszczamy sobie kolację w którejś z uroczych restauracyjek.
Kolejny dzień zaczynamy od wizyty w piekarni mieszczącej się pod hostelem i za 5 zł zakupujemy dla każdego wielkie porcje (pysznych, acz bardzo tłustych) burków. Udajemy się w dalszą drogę – pierwszym przystankiem jest Golubac – naddunajska twierdza, położona w niezwykle malowniczym, cichym miejscu. Jej zwiedzanie jest darmowe, jednakże można to czynić tylko z dołu – ścieżek prowadzących na mury strzegą żmije zygzakowate i postanawiamy nie ryzykować bliższego spotkania z tymi gadami.


Dalej udajemy się widokową drogą w stronę Żelaznych Wrót (które jednakże robią na mnie mniejsze wrażenie, niż się spodziewałam) i do Niszu, w którym meldujemy się wczesnym wieczorem. Zmęczeni, chcemy właściwie iść spać, jednakże niezmiernie entuzjastyczny właściciel hostelu (bardzo przyjemne, rodzinne miejsce, 10 euro/os)nakłania nas do zobaczenia miasta. Po otrzymaniu wielu przydatnych informacji decydujemy się na przygodę z komunikacją publiczną i ruszamy rozklekotanym Ikarusem na wieczorny spacer, który kończymy w restauracji Stara Srbja, gdzie za pljeskavicę z frytkami, sałatką i piwem płacimy 16 zł. Powrót do hostelu trochę nas stresuje, na przystankach brak jest rozkładów jazdy a zbliża się północ, jednakże zgodnie ze słowami gospodarza autobusy jeżdżą właściwie do nocy i wkrótce możemy w końcu położyć się spać.
Kolejny upalny dzień rozpoczynamy od wizyty w Wieży Czaszek, pamiątce po niezwykłym, wojennym okrucieństwie; po czym ruszamy w stronę pierwszej macedońskiej atrakcji – pozostałości megalitycznego obserwatorium astronomicznego Kokino, do których prowadzi wąska, emocjonująca górska droga.

Czar tego niezwykłego, widokowego i bardzo oddalonego od zamieszkałych okolic miejsca psuje niestety duża ilość macedończyków, którzy chętnie spędzają tutaj wolny od pracy 1 maja. Po niezbyt skutecznych próbach rozszyfrowania archeologicznej zagadki dotyczącej sposobu funkcjonowania tego obserwatorium, ruszamy w stronę Kanionu Matka – położonego nieopodal Skopje cudu natury. To piękne miejsce robi na nas świetne wrażenie, jednakże ze względu na późną porę nie mamy niestety możliwości, by pokonać imponujące, skalne ściany pieszo – decydujemy się więc na przepłynięcie kanionu łódeczką (godzinny rejs połączony ze zwiedzaniem jaskini kosztuje 5 euro/os). Po rejsie postanawiamy nacieszyć jeszcze oczy przyrodą jedząc obiad w restauracji u wylotu kanionu – teoretycznie ostrzegano nas przed wysokimi cenami w tym miejscu, jednak 24 zł za pyszny, sycący obiad i zimne piwo uznajemy za sumę całkiem rozsądną.
Wieczorem meldujemy się w przyjemnym hostelu (7euro/os) w Skopje i zwiedzamy miasto po zmroku. Stolica Macedonii urzeka nas kontrastami – kiczowatym, olbrzymim, tandetnie podświetlonym pomnikiem Aleksandra Wielkiego i spokojną, uroczą starą dzielnicą handlową Czarszija, w której czas zdaje się płynąć wolniej.


Po długich spacerach, z ciężkim sercem ruszamy w południe kolejnego dnia w stronę Prilepu, gdzie planujemy zobaczyć twierdzę Markovi Kuli. Niestety uporczywy upał (37 stopni) i trudności ze znalezieniem drogi do twierdzy krzyżują nam plany i poprzestajemy na obejrzeniu monastyru św. Archanioła Michała.

Z Prilepu udajemy się w stronę Bitoli, gdzie błąkamy się chwilę po ryneczku, który uderza nas swoją prawdziwością – w tym miejscu, wyglądającym jak żywcem wyjęte z XVIII wieku, nie widać śladów jakiejkolwiek turystyki. Ostatecznie znajdujemy interesujące nas ruiny starożytnej Heraklei,które okazują się być magicznym, pustym, spokojnym miejscem (a wstęp kosztuje tylko 7zł).

Po pełnym nostalgii zwiedzaniu ruszamy do celu całej wycieczki.
Ochryd robi na nas niesamowite wrażenie. Wita nas orzeźwiającym chłodem i przepyszną, tanią kuchnią w lokalnych restauracyjkach (podczas pierwszej kolacji, zjedzonej w miejscu poleconym przez gospodarza, zapłaciliśmy niecałe 2 euro za kurczaka z frytkami i drugie tyle za rewelacyjną szopską sałatę). Gdy rankiem rozpoczynamy zwiedzanie tego miasteczka, okazuje się, że ma ono do zaoferowania również ciekawą architekturę, ze średniowiecznymi cerkwiami rozmaitych wielkości, okazałą twierdzą cara Samuela i masą wąskich, krętych uliczek. Znany z pocztówek obrazek spod twierdzy św. Jana z Kaneo okazuje się w rzeczywistości robić jeszcze lepsze wrażenie, niż na zdjęciach.


Wielką zaletą i wizualną atrakcją Ochrydu jest same jego położenie – otoczone masywami górskimi jezioro Ochrydzkie robi niezwykłe wrażenie. Drugiego dnia pobytu postanawiamy objechać je samochodem i pospacerować po górskich szlakach Parku Narodowego Galicica. Panoramy z tych dobrze oznakowanych i łatwo dostępnych szczytów są spektakularne i na długo zapadają w pamięć. Podczas objazdu jeziora nie omieszkamy ominąć wizyty w klasztorze św. Nauma, do którego dopływamy z parkingu „wodną taksówką” (5 euro od 4 osób), słuchając przy okazji starszego „taksówkarza”, który całkiem zrozumiałą mieszanką serbsko-macedońską opowiadał nam o okolicy.

Niezaprzeczalnym atutem Ochrydu są niskie ceny – za ładny, nowy, czteroosobowy „apartament” rzut beretem od centrum płaciliśmy 25euro za noc. Wieczorami można raczyć się przepyszną Mastiką (macedońską odmianą greckiego Ouzo), której kieliszek kosztuje ok 1 euro, tyle samo zresztą, ile rakija, której jest tu nieprawdopodobna ilość odmian. To jedyne miejsce, w którym dotychczas byliśmy, gdzie można wejść do dowolnie ładnej restauracyjki i kontemplując piękne widoki (ach, to jezioro!;) ) spożywać pyszne miejscowe specjały bez lęku o stan portfela. Również ceny wstępów do poszczególnych atrakcji, takich jak cerkwie, twierdza czy muzea, nie przekraczają kilku zł.
Niestety, po trzech pięknych dniach nadchodzi czas powrotu. Z wielkim żalem opuszczamy to cudowne miejsce i serdecznego gospodarza, by po 8 godzinach jazdy dotrzeć do miejsca ostatniego noclegu – Nowego Sadu w Serbii. Miejsce to często wykorzystywane jest na nocleg tranzytowy – w bardzo czystym i przyjemnym hostelu (10 euro/os) spotkaliśmy dużo polaków. Jednakże nie jest to miasto pozbawione uroku – po kolacji (niestety już w cenach wyższych, niż Macedońskie – ok 30 zł za obiad) udajemy się na ostatnie podczas tej wycieczki zwiedzanie, podziwiając pięknie oświetloną twierdzę Petrovaradin. Kolejnego dnia zostaje nam już tylko powrót do Krakowa.

.
Ostatnia11 lata 3 tygodni temu edycja: Albin od.

Proszę Logowanie lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Więcej
11 lata 1 miesiąc temu - 11 lata 1 miesiąc temu #8054 przez tramp203
Podróż po Ameryce Południowej odbyliśmy we dwójkę z kolegą poznanym na forum podróżniczym.Wyjechaliśmy 28.02,a wróciliśmy28.03.2012 roku.
Bilet liniami Iberia z Berlina do Rio de Janeiro i powrotny z Buenos Aires z przesiadką w Madrycie kupiłem za 3192 zł .Wieczorem 28 lutego wylecieliśmy z Berlina do Madrytu,gdzie nocowaliśmy w schronisku młodzieżowym International Youth Hostel La Posada De Huertas przy stacji metra Plaza Espana za 10 euro od osoby.
29/2/2012
Rano robimy spacer po parku w centrum miasta,gdzie podziwiamy siedzące na drzewach stada papug i kwitnące pierwsze stokrotki,oraz oglądamy z zewnątrz architekturę pałacu królewskiego.Metrem jedziemy na lotnisko i wylatujemy do Rio de Janeiro,gdzie docieramy o zachodzie słońca.Na lotnisko wypożyczamy zarezerwowane w Avis auto za.......na 3 dni i jedziemy do Teresopolis w góry Serra dos Orgaos.Początkowo jedziemy drogą BR 040, z której skręcamy w prawo na BR116 i nią aż do miejscowości Guapimirim,gdzie kończy się lepsza droga.Stąd kierujemy się za znakami na Teresopolis.Nocujemy przed wjazdem w góry w aucie stojącym na poboczu bocznej drogi w dżungli.W nocy oglądamy rozgwieżdzone niebo nad Mate Atlantica(lasy równikowe atlantyckie porastające zbocza gór na brazylijskim wybrzeżu Atlantyku).Zapowiada się na jutro piękny dzień.
1/3/2012
Rano ukazuje się nam cudowny krajobraz.Z zielonego dywanu lasu wystrzelaja w niebo granitowe brązowe iglice i płetwy.Zieleń lasu poprzetykana kwitnącymi na zółto i fioletowo drzewami.Droga prowadzi serpentynami do miasta Teresopolis,bazy wypadowej do parku Orgaos dos Serra.Z drogi widzimy iglicę skalną Dedo de Deus(palec Zeusa) wznoszącą się po lewej stronie na wysokość 1692 m.n.p.m.W Teresopolis robimy zakupy w markecie i jedziemy do parku(wstęp 3 BRL,czynnego od 8-17.).Droga prowadzi wzdłuż rzeki z małymi wodospadami i oczkami wodnymi.Wybieramy dwa szlaki.Jeden prowadzi przez las z paprociami drzewiastymi i palmami kokosowymi po drewnianych pomostach.Drugi w górę do punktu widokowego na góry z Dedo de Deus w pierwszym planie.W trakcie wędrówki po drewnianej ścieżce spotykamy wygrzewajacego się w słońcu dużego weża,który gwałtownie ucieka spłoszony przez nas.Na terenie parku znajdują się toalety z prysznicami,z których można skorzystać bez dodatkowej opłaty.Po zwiedzeniu parku jedziemy do miescowości Nova Friburgo,zamieszkanej przez potomków Szwajcarów.Droga prowadzi przez malownicze góry porośnięte raz lasami, raz zieloną trawą z pojedynczymi kępami palm.Po drodze mijamy liczne kwitnące na czerwono i zółto drzewa.W okolicy Nova Friburgo znajduje się charakterystyczna skała w kształcie siedzącego psa(Pedra do Cao Sentado)-wejście tuż przed bramkami pobierającymi opłaty za przejazd drogą w kierunku Bom Jardim.Wyjeżdżamy szutrową drogą w górę ponad powyższą skałe i na trawie przy drodze rozbijamy namiot.Oglądamy zachód słońca nad górami.
2/3/2012
Rano jedziemy do Rio de Janeiro i na dworcu autobusowym(Rodoviario) kupujemy bilet do Porto Alegre za 229,00 BRL(ok.433 zł) na 4 marca na 10 rano, liniami Penha. Jedziemy na Corcovado-wzgórze z posągiem Chrystusa wysokim na 30m.Spod parkingu, gdzie są kasy biletowe należy wjechać busem na górny parking, wjazd wliczony w cenę wstępu - wstęp 25 BRL od osoby.Do tego miejsca można też dojechać kolejką linową, ale minusem jest długi czas oczekiwania przy kasach. Stąd idziemyschodami na taras widokowy, z którego roztacza się piękny widok na miasto i wybrzeże ze słynną plażą Ipanema i Copacabana.W pierwszym planie rzuca się w oczy charakterystyczna Głowa Cukru – skała, na szczyt której można wjechać kolejką linową.Corcovado wznosi się na wysokość 710m n.p.m
Po nasyceniu się cudownymi krajobrazami jedziemy drogą wzdłuż zielonego wybrzeża do Parati.Zatoka usiana jest licznymi wyspami,a w skalistych zatoczkach wzdłuż wybrzeża znjdują się
piaszczyste plaże.Na jednej z nich zatrzymujemy się na kąpiel.Zjeżdżamy z głównej drogi na nocleg na skraju jakiejś wioski.Kiedy już układamy się do snu w aucie,nagle podjeżdża samochód i wysiadają z niego dwaj mężczyźni z pistoletami.Jeden z podchodzi do okna,drugi stoi za nim 3 metry.Na szczęście pistolety mają skierowane lufą do ziem, a nie w nas.Po krótkiej konwersacji każą nam odjechać, bo jest to teren prywatny.Nie mają złych zamiarów,byli zaniepokojeni ,bo nie wiedzieli z kim mają do czynienia.Odjeżdżamy nie dyskutując i śpimy kilka km dalej przy drodze w dżungli prowadzącej do jakiegoś rezerwatu.
3/3/2012
Rano próbujemy wjechać w boczną drogę prowadzącą przez góry parku narodowego Bocaina.Jest ona asfaltowa przez kilka kilometrów,potem staje się gruntowa.Dojeżdżamy dokąd się da,a dalej idziemy na piechotę jakieś 3 km w kierunku przełęczy przez dżunglę.Mijamy potężne spychacze wyrównujące dziury w drodze,za parę godzin pewnie byłaby przejezdna.Po drodze mijamy skupisko drzew kwitnących na fioletowo.Po powrocie do auta jedziemy na piaszczystą plażę w okolicy Parati .Po południu wracamy do Rio de Janeiro.Znajdujemy nocleg w schronisku młodzieżowym Pura Vida hostel przy Rua Saint Roman#20 za15 BRL od osoby(tel.22108885).Jedziemy na lotnisko oddać auto i wracamy autobusem z napisem"Copacabana" do schroniska.
4/3/2012
Rano metrem i potem autobusem jedziemy na dworzec autobusowy i o 10:00 wyjeżdzamy do Porto Alegre.Docieramy tam po 26 godzinach jazdy.
5/3/2012
Kupujemy bilety do Buenos Aires w firmie Pluma za 219 BRL(417zł) na następny dzień na 17:30.
Znajdujemy wypożyczalnię aut i pożyczamy auto o godzinie 14:00 na 24 godziny.Jedziemy w góry do parku narodowego Aparados da Serra zobaczyć głęboki na 700 m i wąski kanion Itaimbezinho,oraz lasy araukarii brazylijskiej,występujące tylko tutaj.Nocujemy nieopodal wejścia do parku(otwarte od 7:00) w namiocie rozbitym obok opuszczonego kościoła.
6/3/2012
Rano wchodzimy do parku.Początkowo idziemy przez las araukariowy.Araukarie mają goły pień i na jego szczycie koronę z gałęzi wygiętych w łuki ,skierowane wypukłością ku ziemi,odwrotnie jak w przypadku palmy.Na końcach gałęzi znajdują się skupiska grubych stożkowatych igieł.Po 30 min marszu dochodzimy do brzegu kanionu .Ma on kształt litery T.Po jego ścianach spada wodospad,na krawędziach rosną parasolowate araukarie.Całość wywołuje niesamowite wrażenie,jest on głęboki na ok. 700m i dość wąski.Obchodzimy szlakiem jedno z ramion i z przeciwległego brzegu obserwujemy dwa spadające obok siebie na dno kanionu malownicze wodospady.
Mamy jeszcze trochę czasu i jedziemy do parku Estadual do Caracol,leżącego 8 km od Caneli,zobaczyć imponujący130 metrowy wodospad Caracol.Spada on z przewieszonego urwiska prosto w próżnię.Można po schodach zejść do jego podstawy.
Teraz już tylko powrót do Porto Alegre,oddajemy auto po 16:30(liczą nam tylko za dobę,bo uprzedziliśmy wcześniej,że spóźnimy się o 2-3 godziny),biegniemy na dworzec i jedziemy autobusem do Buenos Aires.
7/3/2012
Autobus ma opóznienie i do stolicy Argentyny docieramy po 14:00. Droga i krajobrazy były monotonne.Jedyną ciekawostką była sawanna palmowa w Parku El Palmar przy granicy z Urugwajem.Zbieramy informacje jak najlepiej dostać się do Patagonii.Wynajęcie auta nie wchodzi w grę,gdyż aby przekraczać granicę z Chile trzeba wykupić bardzo drogie ubezpieczenie miedzynarodowe.Jazda autobusem potrwa zbyt długo,a na dodatek bilety wcale nie sa tanie.W końcu decydujemy się na samolot do El Calafate za 330 USD.Nie zastanawiamy się zbyt długo,bo na jutro rano są tylko 2 bilety-chyba czekały na nas.
8/6/2012
Wylatujemy o świcie,lot trwa 1h40min i lądujemy w sercu Patagonii.Pogoda jest
wyśmienita,bezchmurne niebo.Na lotnisku wynajmujemy auto na 3 dni i jedziemy do parku Los Glecieros zobaczyć lodowiec Perito Moreno spływający szerokokim na 5 km jęzorem do wód jeziora Argentino.
Czoło lodowca ma 60 metrów wysokości.Z parkingu prowadzą drewniane chodniki do różnych punktów widokowych.Widoki są bajkowe-biel lodowca,turkus wód jeziora i jesienne kolory otaczających gór składają się na wyjątkowy urok tego zakątka.Po nakarmieniu oczu i ducha cudownymi widokami jedziemy do El Chalten u stóp Fitz Roya.Docieramy tam o zmierzchu i nocujemy w hostelu La Comarca.
9/3/2012
Rano cudowne zjawisko "zapalania" gór przez wschodzące słońce.Ognista purpura skał Fitz Roya i Cerro Torre robi niesamowite wrażenie.Cały spektakl trwa ok.30 min a potem granit przyjmuje swój normalny szarawy odcień.Wyruszamy na całodzienny trekking w góry.Na pierwszy ogień idzie szlak do laguny Torre u stóp Cerro torre.Prowadzi przez lasy buka południowego.Buk południowy różni się od naszego- ma małe liście wielkości paznokcia zmieniające jesienią kolor na czerwony. Do laguny wpada jęzor niewielkiego lodowca.Iglica skalna Cerro torre(najtrudniejszej wspinaczkowo góry swiata) robi niesamowite wrażenie.Następnie idziemy do laguny Los Tres,nazwanej tak na pamiątke spotkania trzech podróżników,leżacej u podstawy ściany Fitz Roya.Szlak prowadzi wzdłuż licznych jeziorek o ślicznej turkusowej barwie.Do hostelu wracam o 23:00 po 14 godzinach marszu.Jestem wykończony,ale warto było.Cały dzień utrzymała się cudowna pogoda.
10/3/2012
Rano jedziemy obejrzeć kilkunastometrowy wodospad i wracamy do El Calafate.Oddajemy auto i nocujemy w mieście w hostelu Del glaciar.Kupujemy na jutro bilety do Puerto Natales w Chile
11/32012
Jedziemy kilka godzin i po południu docieramy do Puerto Natales.Znajdujemy nocleg za 6000 pesos w hostelu,których w miasteczku jest pełno.Puerto Natales leży nad Pacyfikiem i jest bazą wypadową do parku Torres del Paine,odległym o 150 km.Pogoda się pogorszyła,pada deszcz
12/3/2012
Pogoda barowa,cały dzień leje.Znajdujemy wypożyczalnię Avisa i pożyczamy auto z ubezpieczeniem międzynarodowym na 3 dni za 232.676,00 CLP(1578 zł)i kupujemy bilety z Puerto Natales do Puerto Montt za 69.300,00 CLP(473 zł)na 16 marca i z Santiago do Buenos Aires za 135.762,00 CLP(920 zł) na 27 marca.Transport mamy rozplanowany i nastawiamy się na wyjazd do Torres del Paine na jutro o swicie,tylko że nadal pada.
13/3/2012
Rano cudowna niespodzianka,mamy błękitne niebo.Pędzimy w kierunku parku Torres del Paine.Po drodze mijamy stada guanako i strusi nandu.Po 2 godz. jazdy dojeżdżamy do granic parku i po uiszczeniu opłaty za wstęp w wysokości 18000 pesos, wjeżdżamy na drogę gruntową przecinającą park. Kierujemy się za znakami do początku szlaku do punktu widokowego na wieże Paine.Martwimy się bo nad górami zalega niski pułap chmur.Na szczęście nie pada,wiec ruszamy na szlak.Po chwili marszu zagłębiamy się w mgłę w której idziemy wytrwale przez 2 godziny.Po drodze mijają nas jadący na koniach gauchos,dostarczający towary do znajdującego się na szlaku schroniska.Ale opłaca się bo w końcu wychodzimy ponad chmury i naszym oczom ukazują się skalne szaro-brązowe wieże,wznoszące się ponad mleczno-turkusowym jeziorkiem,na tle błękitnego nieba.Kolorytu dopełniają jeszcze leżące poniżej lasy lenga,których liście zaczynają zmieniać barwę na czerwonawą-w końcu mamy tutejsze babie lato.
Wracamy do auta i jedziemy drogą przez park mijając po drodze licznie pasące się guanako.Jedziemy wzdłuż jeziora Lago Nordenskjold,za którym widać drugą po wieżach Paine charakterystyczną dla parku Torres del Paine grupę szczytów Cuerno.Dojeżdżamy do wodospadu Salto Grande-kilkunastometrowej kaskady spienionej turkusowej wody.Jedziemy dalej wzdłuż jeziora Pehoe do mniejszego wodospadu Salto Chico i po kilku kilometrach wyjeżdżamy z parku i wracamy do Puerto Natales do hostelu.
14/3/2012
Rano jedziemy na Ziemię Ognistą ,początkowo drogą w kierunku Punta Arenas.Krajobrazy są ciekawe,widzimy drzewa buka południowego o dziwacznych ukształtowanych przez wiatry kształtach,z konarów których zwisają mchy i porosty.Jakieś 40 km przed miastem skręcamy w lewo i jedziemy wzdłuż cieśniny Magellana do przeprawy promowej w Punta Delgada.Przeprawa trwa ok. 30 min. Towarzyszą nam biało-czarne delfiny,wyskakujące z wody koło burty promu.Po chwili jedziemy przez równinne stepy północnej cześci Ziemii Ognistej.Mijamy stada strusi nandu i guanako.Jakieś 70 km za miastem Rio Grande znajdujemy miejsce na nocleg.Mamy fajne auto ,po rozłożeniu tylnych foteli śpimy jak w łóżku.

15/3/2012
Rano wita nas cudowny wschód słońca,obłoki płoną czerwienią.Tuż przed jeziorem Fagnano krajobraz się zmienia.Kończą się płaskie stepy.Na horyzoncie pojawiają się góry i zmienia się roślinność na lasy złożone z buka południowego.Zaczyna się jesień,więc drzewa mienią się kolorami. Ostatnie 100 km drogi do Ushuaia jest wyjątkowo malownicze.Krajobrazy zmieniają się za każdym zakrętem,obok gór pokrytych kolorowymi bukami, po nagie skaliste turnie w kolorach szarym,beżowym i brunatnym.Pogoda jest słoneczna,dzięki czemu przez nasycenie światłem,widoki są jeszcze piękniejsze.W końcu dojeżdzamy do Ushuaia.Chwilę spacerujemy po mieście,odwiedzamy centrum informacji turystycznej.Potem jedziemy do Parku narodowego Tierra del Fuego-wjazd jakieś 20 km na zachód od miasta,wstęp 20 pesos od osoby.Naszym celem jest Cerro Guanako.Szlak na szczyt zaczyna się przy pięknym turkusowym jeziorze.Początkowo prowadzi przez bukowy las,cudownie kolorowy o tej porze roku.Zwracamy uwagę na jasnozieloną jemiołę,licznie pasożytująca na drzewach buka.Po około godzinnnym marszu wychodzimy ponad linię lasu.Zaczynają się piękne widoki na powyższe jezioro i błękitną cieśninę Beagla .Mijamy bobra stojącego przy żeremii.Tu Krzysiu wymięka i postanawia odpocząć,a ja idę dalej sam na szczyt.Docieram tam po kolejnej godzinie marszu.Na szczycie poza mną jest Anglik.Konwersujemy i robimy sobie nawzajem zdjęcia.Widoki są oszałamiające.Widzę cały kanał Beagla i miasteczko Ushuaia w dole.Za kanałem z licznymi wysepkami widać pasmo kordyliery Darwina.Siedzę na szczycie prawie godzinę i chłonę cudowne krajobrazy.Potem szybkie zejście,kapiel w zimnym jeziorze i wyjeżdżamy z parku.Tuż przed zachodem słońca wjeżdżamy jeszcze na parking przed początkiem ścieżki do czoła lodowca Martiala.Oglądamy widoki i po kolacji żegnamy się z górami Ziemii Ognistej.Jedziemy z powrotem do Puerto Natales.Chcemy przed północą przekroczyć granicę z Chile,żeby nie płacić ubezpieczenia międzynarodowego za kolejną dobę.Na granicy sprawdzają to bardzo skrupulatnie.Nie ma szans na wjechanie do Argentyny autem wynajętym w Chile lub odwrotnie,jeśli nie ma się wykupionego międzynarodowego ubezpieczenia OC,a to niestety podnosi znacznie koszty wynajmu.Ale auto opłaca się wynająć,bo zaoszczędzamy na czasie i noclegach.Śpimy w aucie już po stronie chilijskiej w stepie.
16/3/2012
Po wstaniu witamy kolejny obłędnie czerwony wschód słońca
O 16:00 mamy samolot z Puerto Natales a jeszcze prawie 300 km przed nami,więc ruszamy w drogę.Na lotnisku miał czekać na nas pracownik z Avisa,żeby odebrać auto.Nie ma go,więc dzwonimy do biura.Odpowiada,żeby zostawić klucz na lotnisku na stoliku z tabliczką"Avis".Trochę obawiam się zostawić klucz tak na wierzchu,więc zamykam go w aucie na parkingu-wrzucam na siedzenie przez minimalnie pozostawiona uchyloną przednią szybę.Teraz juz spokojni wsiadamy do samolotu i za niecałe 2 godziny lotu lądujemy w Puerto Montt.
Pożyczamy kolejne auto na 5 dni za 216.943 CLP(1445 zł) w firmie BUDGET i znajdujemy nocleg w hostelu za 6000 pesos.
17/3/2012
Jedziemy do parku Alerce Andino gdzie rosną fitzroye(andyjski modrzew, odpowiednik północnoamerykańskiej sekwoji).Do parku są 2 wejścia oddalone znacznie od siebie,sektor Chaicas i Correntoso.Wybieramy wjazd do sektora Chaicas-w Lenca od Camino Austral odchodzi boczna szutrowa droga w głąb doliny Chaica.Wstęp kosztuje 2000 pesos.Z parkingu maszerujemy przez las deszczowy strefy podzwrotnikowej.Mijamy typowe dla tego rejonu drzewa arrayan tree-z brązową korą i pachnącymi białymi kwiatami,Zwracamy uwagę na wyrastające z ziemi olbrzymie liscie z kolczastymi łodygami i olbrzymie paprocie.Trochę dalej znajduje się malowniczy wodospad na rzece Chaicas i rosnąca w pobliżu 1000 letnia olbrzymia fitzroya(Alerce Milenario).Fitzroye rosną pojedyńczo, wtopione w tło innych drzew.Spotyka mnie tutaj niemiła przygoda,wchodzę prosto w znajdujące się w ziemi gniazdo os.Atakują broniąc swego terytorium,ratuje mnie tylko refleks.W trakcie ucieczki dopada mnie i żądli niegroźnie kilka z nich-dobrze że nie cały rój i że nie mam alergii na jad os.Traktuję to jako sygnał do odwrotu i wracamy,zobaczyliśmy co mielismy zobaczyć i nie ma sensu pchać się dalej szlakiem,który prowadzi do jakiegoś jeziorka(laguna Triangulo).
Pod wieczór zdążamy dojechać nad jezioro Lanquihue,pod wulkan Osorno,gdzie nocujemy w prywatnym pensjonacie za 10 000 pesos
18/3/2012
Następnego dnia jedziemy nad jezioro Todos los Santos(wszystkich swiętych) o cudownym turkusowym kolorze.Po tym jeziorze kursują łodzie do granicy z Argentyną i dalej do Bariloche.
Z brzegu jeziora podziwiamy wznoszący się za plecami idealny stożek wulkanu Osorno, z lodowcem przykrywającym jak czapka jego wierzchołek i stoki aż do połowy.Znajdujemy na mapie odchodzącą boczną drogę prowadzącą na stoki wulkanu.Tuż przed zjazdem na nią znajdujemy cudownie zielone oczko wodne(laguna Verde).Droga oznaczona "Osorno "wspina się serpentynami na stok wulkanu do znajdującego się tam ośrodka narciarskiego.Z góry podziwiamy kolory skał i lodowiec pokrywający szczyt wulkanu oraz widok na talę jeziora Lanquihue w dole.Jedziemy dalej do Pucon u stóp wulkanu Villarica.Znajdujemy nocleg w hostelu za 6000 pesos od osoby.
19/3/2012
Krzysiu zostaje w Pucon,gdzie chce pojeżdzić na rowerze i odpocząć,ja pędzę dalej,bo chcę zobaczyć lasy araukarii chilijskiej-relikt z czasów Gondwany,gdy żyły tu dinozaury.Jadę w kierunku Panamericany,na którą wyjeżdżam przed Temuco.Po ok 150 km zjeżdżam na miejscowość Angol,skąd za znakami jakieś 40 km szutrową drogą na park narodowy Nahuelbuta,gdzie rośnie największe poza Andami,ostatnie skupisko araukarii chilijskiej.Jestem zauroczony roślinnością tego parku.Szlak prowadzi przez las potężnych wielowiekowych araukarii-najstarsze drzewo ma 2000 lat,jest oznaczone tabliczką.Miedzy araukariamii rosną buki południowe.Drzewa są oblepione wiszącymi porostami co wzmaga magię tego miejsca.Jestem na szlaku zupełnie sam i czuję się jakbym przeniósł sie 50 milionów lat wstecz do czasów Gondwany.Po godzinie marszu szlak wyprowadza na granitowe kopuły skalne,z których roztacza sie po horyzont widok na połacie parasolowatych araukariowych lasów.Wyjątkowo widowiskowo wygląda kopulasta granitowa góra w całości porośnięta przez araukarie.Poza tym jeszcze to popołudniowe światło dopełnia niesamowitego uroku tego miejsca.Jest to jedno z tych nielicznych miejsc na świecie o wyjątkowej faunie występującej tylko w tym konkretnym miejscu.Na nocleg zjeżdżam do Angol,muszę się wreszcie wykąpać i uprać bieliznę.Nocuję w hotelu za prawie 30 USD,ale kiedyś trzeba, a tanich hosteli tu nie ma.
20/3/2012
Jadę do chilijskiej Niagary,wodospadu del Laja,kilkanaście kilometrów za Los Angeles,przy Panamericanie.Jest chyba jakaś fiesta,bo przy wodospadzie tłum ludzi i liczne stragany z pamiątkami.Sam wodospad ma ponad 20 m wysokości i szeroki na ok. 100 metrów,dość malowniczy.Kolejnym etapem jest park narodowy Conguillo z wulkanem Llaima o wys.3124 m.n.p.m.Kiedy dojeżdżam do parku jest wieczór i szczyt wulkanu tonie w chmurach.Krajobraz mnie zachwyca.Znów lasy araukariowe,cudowne kolory skał wulkanicznych i przepiękne kwiaty przypominające gerbery o 10 pomarańczowych płatkach ,jak również żółte podobne do storczyka o 5 płatkach.Jestem tak urzeczony krajobrazem i cudownym światłem,że zostaję na nocleg w lesie araukariowym.Chcę rano zobaczyć wulkan Llaima w całej krasie.
21/3/2012
Nie zawodzę sie, o świcie widoczność jest doskonała,i co ciekawe wulkan mimo ze wyższy niż poprzednie,to czapę lodową ma bardzo malutką.Postanawiam iść na szczyt.Idę kilka godzin,prawie udaje mi się na niego wejść jednak brakło 100 może 200m.Powstrzymał mnie 10 metrowy odcinek śliskiego lodu a nie miałem raków,zaś lawa po której szedłem była swieża i bardzo ostra,wpadnięcie na nią przy poślizgnięciu groziło poważnymi ranami,musiałem więc zrezygnować.Następnego dnia okazało się ze wchodziłem od niewłaściwej strony.Od północy nie było lodu,ale z kolei wiatr wiał od południa i zdmuchiwał wyziewy z krateru na stoki bez lodu.W każdym razie widoki i tak były niesamowite,różne kolory jęzorów lawy wpadające do zielonych lasów araukariowych leżacych poniżej,biel lodowca i widok na kilka stożków wulkanicznych w sąsiedztwie,warte było tego wysilku.
22/3/2012
Jestem tak zauroczony krajobrazem parku Conguillo,że wjeżdżam jeszcze do niego autem.Można przejechać przez cały park i wyjechać z drugiej strony.Wczoraj szedłem na wulkan od strony zachodniej,dziś jeżdżę po stronie wschodniej.Z tej strony wulkan jest jeszcze bardziej kolorowy,znajduje się tu też też kilka jeziorek z krystalicznie czystą wodą,w tym jedno turkusowe.I oczywiście araukariowe lasy,te drzewa fascynują mnie wyjątkowo,są niesamowite. Po objechaniu parku i przejściu paru krótkich szlaków jadę z powrotem do Puerto Montt, aby oddać auto.Po drodze zatrzymuję się na kąpiel w jeziorze Villarica.Woda jest czyściutka i ciepła,a kąpiel umila widok na wulkan Villarica po drugiej stronie jeziora.Na nocleg zatrzymuję się w schronisku młodzieżowym za 8000 pesos w miejscowości Puerto Varas nad jeziorem Llanquihue.
23/3/2012
Po południu o 17:00 mam autobus do Santiago.Czekając jadę ponownie do parku Alerce Andino tym razem od strony Correntoso.Idę szlakiem ok. 1,5 godziny do skupiska fitzroyi,zwanego Catedral,dalej szlak prowadzi do laguna Fria,ale brak mi już czasu, a poza tym nie wygląda,aby dalej było coś szczególnego.Wracam do Puerto Montt,oddaję auto i przez pracownika firmy zostaję podrzucony na dworzec aotobusowy.Kupuję bilet za 9000 pesos i jadę do Santiago.
24/3/2012
W stolicy jestem ok.7:00 rano,nie za bardzo wiem gdzie jest wypożyczalnia aut.Wchodzę do pierwszego hotelu obok dworca i tam z recepcjonistą załatwiam wynajem auta.Dzwoni do firmy i za godzinę podstawiają auto.W czasie oczekiwania korzystam bezpłatnie z internetu i używam skypa w Polsce.Umawiam się że za niewielka dopłatą oddam auto na lotnisku międzynarodowym.Wyjeżdżam z miasta na północ i jadę wybrzeżem Pacyfiku.Pojawia się inna roślinność,półpustynia porośnięta wysokimi kaktusami,niektóre kwitną na czerwono.W miejscowości La Serena skręcam w kierunku passo Negra odległej jak wskazują drogowskazy o 270 km.Droga początkowo biegnie przez dolinę Eloui słynną z produkcji wina,otoczoną przez nagie brązowe góry porośnięte kaktusami,potem zagłębia się w Andy.Na skraju gór znajduję miejsce nad strumieniem i nocuje w aucie.
25/3/2012
O swicie jadę dalej.Ostatnie 80 km drogi przed przełęczą jest szutrowe.Jakieś 100 km przed przełeczą znajduje się punkt graniczny Chile.Jeśli nie ma się ubezpieczenia międzynarodowego,można jechać tylko do przełęczy i paszport trzeba zostawić pogranicznikom.Droga do przełęczy prowadzi serpentynami przez niezwykle kolorowe góry,z paletą barw od różnych odcieniach brązu,przez różowy,pomarańczowy po ceglasty,z wstążkami zieleni wzdłuż strumieni i bielą jęzorów lodowców na tle nieskazitelnego błekitu nieba.Przełęcz znajduje się na wysokości 4753 m.n.p.m,Stąd droga opada już w dół w kierunku Argentyny.W pobliżu przełęczy widać skupiska penitentów(pokutujących śniegów).Powstają one w wyniku topnienia lodu w ciągu dnia w promieniach słońca i zamarzania w godzinach nocnych.Wyglądają jak stojący obok siebie i modlący sie mnisi-stąd nazwa.
Czas zjeżdżać na dół bo ciężko oddychać na tej wysokości bez uprzedniej stopniowej aklimatyzacji
Wracam do La Sereny i kieruję się w kierunku parku narodowego Fray Jorge,słynacego z wilgotnych lasów waldiwijskich rosnących w terenie półpustynnym dzięki skraplającej się zimnej mgły znad Pacyfiku w zetknięciu z gorącym powietrzem znad lądu.Nocuję w wioscce 2 km przed wjazdem do parku w skromnym domku należącym do jednej z nielicznych tu mieszkanek,ale tanim-płacę 4000 pesos.W domku są 2 pokoje nie ma bieżącej wody,ale razem z sympatyczną właścicielką przynosimy plastikową bańkę z wodą.
26/3/2012
Rano oddaję klucze od domku i od męża właścicielki dostaję reklamówkę gruszek.Jadę przez półpustynię do parku Fray Jorge.Wokół pełno kwitnących na czerwono ogromnych kaktusów i aloesów.Nektarem kwiatów kaktusów odżywiają sie kolibry.Podjeżdżam serpentynami szutrową drogą do widocznego z daleka obłoku mgły.Tuż przed nim krajobraz się zmienia.Zaczynają się kilkumetrowe powyginane drzewa z błyszczacymi zielonymi liściami oblepione porostami ,a w poszyciu paprocie i kwiaty o różnych kolorach-fioletowe o żółtych środkach,różowe,żółte i czerwone.Przez las prowadzi szlak spacerowy po drewnianych scieżkach,tworzący pętlę.Znad oceanu napełzają jęzory mgły,przysłaniając widok.W oddali słychać tylko szum fal.Po przejściu szlaku wracam do Panamericany i jadę w kierunku Santiago.Przed zachodem słońca zjężdżam jeszcze w kierunku widocznego na horyzoncie masywu Aconcagui i patrzę jak zmienia się jej kolor wraz z zachodzącym słońcem.I to już koniec podróży,jadę na lotnisko.Rano o 7:00 mam samolot do Buenos Aires a o 12:00 dalej do Madrytu.
27/3/2012
Dzień spędzony w samolotach.Fajny widok po starcie z Santiago,samolot przelatuje nad Andami obok Aconcagui
28/3/2012
Rano przesiadka w Madrycie i po 12:00 jesteśmy w Berlinie.Jedziemy pociągiem do Poznania,widać kwitnące drzewa,wiosna już w pełni.Potem jeszcze nocny autobus do Krynicy
29/3/2012
Rankiem jestem w Krynicy,ciepło 12 stopni,dobrze że już zima odeszła.Nie wiem jeszcze, że za 3 dni spadnie 30 cm śniegu.
Ostatnia11 lata 1 miesiąc temu edycja: tramp203 od.

Proszę Logowanie lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Czas generowania strony: 0.892 s.

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo alejapodroznikow@gmail.com

Jeżeli chcesz wykorzystać materiały naszego autorstwa zamieszone na portalu skontaktuj się z nami: alejapodroznikow@gmail.com