Drugie oblicze Krainy Uśmiechu
Przez długi czas walczył o odzyskanie wolności wyboru. W nieludzkich warunkach przyszło
mu dbać o to, by nie zatracić siebie. Ponad dwa lata temu wyrwał się z piekła, do którego
trafił na własne życzenie. Wtedy za swoje cierpienie winił nie tylko siebie, ale wielu innych
ludzi. Dziś, artysta plastyk - Michał Pauli patrzy na historię pobytu w tajskim więzieniu nieco inaczej…
mu dbać o to, by nie zatracić siebie. Ponad dwa lata temu wyrwał się z piekła, do którego
trafił na własne życzenie. Wtedy za swoje cierpienie winił nie tylko siebie, ale wielu innych
ludzi. Dziś, artysta plastyk - Michał Pauli patrzy na historię pobytu w tajskim więzieniu nieco inaczej…
Michał Pauli w Piwnicy pod Baranami
Rozmawiają: Karolina Gołda i Michał Pauli
Karolina Gołda: Dlaczego to właśnie Azja Południowo-Wschodnia była krainą, która pociągała Cię w
każdy możliwy sposób?
Michał Pauli: Pociągała mnie jej odmienność. Do Polski, zwłaszcza takiej jesiennej, smutnej,
szarej, wręcz depresyjnej, porównywałem tę gorącą krainę, w której żyją przyjacielsko
nastawieni ludzie, wytwarzający pozytywną atmosferę. W to wszystko wplątane było
jeszcze coś, co mnie zawsze fascynowało. Buddyzm. To stanowiło ten odmienny świat, w
którym można poczuć się niezwykle dobrze. Z punktu widzenia Europejczyka, który żyje w
chłodnym i nieco ponurym kraju, Tajlandia była niczym raj na ziemi.
A z punktu widzenia Europejczyka, który trafił tam do więzienia?
Wszystko diametralnie się zmieniło. Nagle raj stał piekłem. Trzymano nas w strasznych
warunkach. Kiedy patrzyłem, jak traktują tam ludzi, tęskniłem za naszym systemem
prawnym, który wydawał się wręcz idylliczny w stosunku do tajskiego. Do tego wszystkiego
dochodziło tak zwane przemęczenie materiału.
Co przez to rozumiesz?
Świadomość, że ten ich, na pozór fajny, uśmiech, tak naprawdę nic nie znaczy, albo znaczy,
tylko coś odwrotnego niż powinien. Jako turysta czujesz się pewnie i miło w środowisku,
w którym, gdy idziesz ulicą, wszyscy uśmiechają się do ciebie i kłaniają w pas. Natomiast
trafiając do więzienia, gdzie każdy walczy o wszystko, a nadal ma gdzieś zachowawczo ten
uśmiech, zdajesz sobie sprawę z tego, jak przewartościowuje się znaczenie samego gestu.
Uśmiech to zachowanie, którego Tajowie uczą się od dziecka. To pewnego rodzaju maska,
za którą kryją się prawdziwe uczucia.
Gdybyś wiedział, że przekraczając granicę Tajlandii, nie zamkną Cię z powrotem,
pojechałbyś tam jeszcze?
Pojechałbym. Powrót na pewno wywołałby we mnie jakiś ból, ponieważ ten tajski system
za bardzo się nie zmienia. Wiem jak to wygląda i że ci ludzie ciągle tam są. Z drugiej strony
poznałem tę kulturę i ludzi tak dobrze, że zacząłem się z nimi asymilować. Po sześciu latach
w jakimś miejscu, nawet złym, człowiek w pewnym sensie zaczyna się identyfikować z tym
innym światem. Dawniej nie wiedziałem jak tych ludzi się je, a teraz z każdym Tajem mogę
znaleźć wspólny język.
Niektórzy ludzie krytykowali Cię za to, że nazywałeś Tajów zwierzętami. Dlaczego to
robiłeś?
To była sytuacja, w której wszyscy byliśmy uzwierzęceni. Poza tym ta masa ludzka różniła
się ode mnie nie tylko językiem, ale też podejściem do świata, więc odbierałem ją trochę jako
taką złowrogą kulturę. Przede wszystkim za dużo rzeczy winiłem Tajów. Za to, co się stało i
za to, że mnie namówili. Oczywiście mogłem nie przyjeżdżać do Tajlandii i nie dać się skusić
na pieniądze, ale stało się. Może w książce przesadziłem w pewnych kwestiach, ale tak to
czułem wtedy, kiedy ją pisałem. To jak odbierałem tych ludzi, wiązało się z tym, że moje
przeżycia były świeże i musiałem je odreagować. Poza tym widziałem dużo rzeczy, których
nie widzi turysta, który patrzy na uśmiechających się Tajów…
Normalny turysta pewnie nie zna też głębszego znaczenia słów „This is Thailand”? Tej,
jak to napisałeś, prostej odpowiedzi, wyjaśniającej przyczynę wszelkich przeciwności
losu…
Po tajsku mówiło się „prate Taj” – to inaczej „kraj Tajlandia”. W moim przypadku miało to
taki oddźwięk nacjonalistyczny - „Ty, biały, co ty sobie myślisz? Tutaj jest Tajlandia. Teraz
ty się masz do wszystkiego dostosować”. Patrząc na te dziwne, głupie, często nieprzemyślane
zjawiska, które miały tam miejsce, śmialiśmy się, mówiąc: „prate Taj”. Nie rozumiesz?
Nie musisz – to jest Tajlandia. Używaliśmy też hasła reklamowego „Amazing Thailand”,
które często można znaleźć m.in. w folderach turystycznych. „Amazing” w znaczeniu
cudowny kraj, który cię zachwyci i zauroczy. My mówiliśmy to słowo w troszeczkę innym,
sarkastycznym znaczeniu, określając coś, co było dla nas niezrozumiałe. Dobitnie opisując,
jednym epitetem, smutniejszą stronę Krainy Uśmiechu.
Dlaczego tę historię, o ciemnej stronie medalu tego pięknego państwa, opowiadasz na
wesoło?
Opowiadam o tym z uśmiechem, bo to naprawdę szczęśliwa historia. To opowieść o trudzie
życia, głupocie, złym systemie, ludzkiej ignorancji i złych rzeczach. Takie jest życie, takie
są nawet bajki, które kończą się happy endem. I tutaj też jest ten happy end. Patrzę na siebie
nie tylko jak na faceta, który wpakował się w dealerstwo, zmarnował kawałek swojego życia
i przeżył 12 kar śmierci, ale też jak na człowieka, z którego w pewnym sensie mogę być
dumny. Chciałbym aby moja książka, „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”, była
przestrogą dla ludzi, którzy dziś myślą podobnie, jak ja kiedyś.
Tę ciekawą lekturę rzeczywiście można traktować jako ostrzeżenie. Brakuje w niej
jednak paru rzeczy. Co jest tego powodem?
Kiedy ją pisałem, miałem blokadę psychiczną. Później dostałem mnóstwo listów, z których
wynikało, że niektóre historie w tej książce, są dla ludzi nie do końca jasne.
Kończysz pisać jej rozszerzenie. Jakie nowe elementy pojawią się w niej?
W rozszerzeniu fabuła rozwinie się w formie listów. Z Tajlandii udało mi się zabrać ich
mnóstwo, dlatego stwierdziłem, że fajnie byłoby dać czytelnikowi możliwość spojrzenia na
tę całą sytuację z perspektywy dwóch światów. Mam na myśli przede wszystkim Ewę, czyli
ten romans, którego zabrakło w pierwszej wersji książki. Postanowiłem też napisać więcej o
samej Tajlandii, a tematem przewodnim stał się dla mnie świat spirytystyczny Tajów. Dużo
ludzi zarzucało mi, że za mało stron poświęciłem rodzinie, więc w tej książce znajdą się
również listy od mojej córki.
A jaką rolę w Twoim więziennym życiu odegrała córka?
Miałem wiele momentów załamań, w których twierdziłem, że nie chcę tam żyć i wolę
popełnić samobójstwo. Jednak nagle zdawałem sobie sprawę, że gdzieś tam daleko jest moja
córka. Tu rodziło się pytanie: cóż jej po ojcu, który nie żyje? A skoro żyje, nawet w jakiejś
odległej krainie, to przynajmniej może napisać do niej list i w jakiś sposób pomóc jej w życiu,
dzieląc się swoimi przemyśleniami. Moja córka była osobą, dla której naprawdę chciałem
walczyć.
Walczyć i kierować się radą, którą dał Ci pewien Hindus, byś „idąc w tłumie, zawsze
szukał własnej ścieżki”?
Tak. Gdy wszystkie rzeczy wydawały się nie do przeskoczenia, więźniowie szybko
rezygnowali z własnej drogi i poddawali się z góry narzuconemu systemowi. Ja wymyśliłem
sobie, że będę pisał listy do prezydentów i z uporem kroczyłem tą ścieżką. Wiele razy
brakowało mi przekonania, że to co robię, ma sens. Jednak to zwątpienie miało przebłyski
nadziei. Nadziei, która zaprowadziła mnie do domu.
Dlaczego, odkąd znalazłeś się w tym normalnym świecie, w swojej hierarchii wartości
stawiasz na wolność wyboru?
W momencie, w którym wyszedłem z więzienia, nabrałem bardzo dużego szacunku do
możliwości wyboru. Zacząłem doceniać wiele rzeczy. Przez lata żyłem w miejscu, w którym
mówiono mi dokąd iść i co robić. Dziś mogę stanąć na ulicy i powiedzieć „pójdę tą drogą” –
to taki mój synonim tej wolności wyboru.
Pewnie niewiele osób wie, że ta druga strona Tajlandii, spleciona z Twoim kawałkiem
życia, doczeka się ekranizacji…
Cieszy mnie fakt, że ta historia spodobała się pewnym ludziom i postanowili ją sfilmować.
Filip Bajon, scenarzysta i reżyser takich filmów jak „Śluby Panieńskie”, „Przedwiośnie”
czy „Magnat”, właśnie pisze scenariusz. Produkcją zajmie się Wiesław Łysakowski, który
wyprodukował np. „Prostą historię o miłości”, „Lejdis” i „Wenecji” oraz Wojciech Pałys,
koproducent m.in. „Róży” i „Wojny żeńsko męskiej”. Jeszcze nie wiem, kto zagra w filmie,
ale mogę zdradzić, że będzie to koprodukcja polsko-angielska.
Podczas pobytu w jednym z najgorszych więzień świata, pewnie nawet przez myśl Ci
nie przeszło, że kiedyś ta Twoja historia znajdzie odzwierciedlenie na dużym ekranie.
Zastanawiam się czy po tym wszystkim co przeżyłeś, planujesz życie na przód?
Po tym wszystkim co się stało, nauczyłem się, że planowanie nic nie daje. Jak to mówią na
wschodzie: „opowiedz Buddzie o swoich planach, a będzie się śmiał”. To prawda, bo plany
bardzo rzadko się sprawdzają. Z drugiej strony nauczyłem się wtedy, że warto marzyć i
mieć w życiu jakieś cele. Mam ich bardzo wiele. Przede wszystkim chciałbym, żeby moja
córka była szczęśliwa, żeby ten film powstał, a moje malarstwo dobrze się sprzedawało. Nie
planuję, że w tym roku będzie tak, a w przyszłym przeniosę się do Krakowa, zamieszkam tu
czy tam. To tylko takie moje marzenia - po prostu chciałbym, żeby było dobrze.
Wstajesz rano, patrzysz w lustro i kogo widzisz?
Widzę na pewno inną osobę, niż kiedyś. Zanim napisałem tę książkę, byłem zahukanym
człowiekiem, bojącym się jak odbierze go społeczeństwo. Teraz mogę sobie powiedzieć
jedno. Jestem facetem, który potrafił przyznać się kim jest i co złego w życiu zrobił w życiu.
A co ludzie o mnie myślą to już nie ma znaczenia. Myśleć będą zawsze, czy wyjedziesz na
ulicę czerwonym samochodem, czy założysz żółte kozaki. Możesz się tym przejmować albo
nie zwracać na to uwagi i żyć tak, jak żyjesz. Bo przecież to jest twoje życie...
Michał Pauli był gościem Klubu Podróżników Śródziemie w ramach slajdowisk w Piwnicy pod Baranami.
Zdjęcia z wieczoru:
http://www.klubpodroznikow.com/forum/3-slajdowiska/4708-slajdowisko-12xmier-micha-pauli#4708
każdy możliwy sposób?
Michał Pauli: Pociągała mnie jej odmienność. Do Polski, zwłaszcza takiej jesiennej, smutnej,
szarej, wręcz depresyjnej, porównywałem tę gorącą krainę, w której żyją przyjacielsko
nastawieni ludzie, wytwarzający pozytywną atmosferę. W to wszystko wplątane było
jeszcze coś, co mnie zawsze fascynowało. Buddyzm. To stanowiło ten odmienny świat, w
którym można poczuć się niezwykle dobrze. Z punktu widzenia Europejczyka, który żyje w
chłodnym i nieco ponurym kraju, Tajlandia była niczym raj na ziemi.
A z punktu widzenia Europejczyka, który trafił tam do więzienia?
Wszystko diametralnie się zmieniło. Nagle raj stał piekłem. Trzymano nas w strasznych
warunkach. Kiedy patrzyłem, jak traktują tam ludzi, tęskniłem za naszym systemem
prawnym, który wydawał się wręcz idylliczny w stosunku do tajskiego. Do tego wszystkiego
dochodziło tak zwane przemęczenie materiału.
Co przez to rozumiesz?
Świadomość, że ten ich, na pozór fajny, uśmiech, tak naprawdę nic nie znaczy, albo znaczy,
tylko coś odwrotnego niż powinien. Jako turysta czujesz się pewnie i miło w środowisku,
w którym, gdy idziesz ulicą, wszyscy uśmiechają się do ciebie i kłaniają w pas. Natomiast
trafiając do więzienia, gdzie każdy walczy o wszystko, a nadal ma gdzieś zachowawczo ten
uśmiech, zdajesz sobie sprawę z tego, jak przewartościowuje się znaczenie samego gestu.
Uśmiech to zachowanie, którego Tajowie uczą się od dziecka. To pewnego rodzaju maska,
za którą kryją się prawdziwe uczucia.
Gdybyś wiedział, że przekraczając granicę Tajlandii, nie zamkną Cię z powrotem,
pojechałbyś tam jeszcze?
Pojechałbym. Powrót na pewno wywołałby we mnie jakiś ból, ponieważ ten tajski system
za bardzo się nie zmienia. Wiem jak to wygląda i że ci ludzie ciągle tam są. Z drugiej strony
poznałem tę kulturę i ludzi tak dobrze, że zacząłem się z nimi asymilować. Po sześciu latach
w jakimś miejscu, nawet złym, człowiek w pewnym sensie zaczyna się identyfikować z tym
innym światem. Dawniej nie wiedziałem jak tych ludzi się je, a teraz z każdym Tajem mogę
znaleźć wspólny język.
Niektórzy ludzie krytykowali Cię za to, że nazywałeś Tajów zwierzętami. Dlaczego to
robiłeś?
To była sytuacja, w której wszyscy byliśmy uzwierzęceni. Poza tym ta masa ludzka różniła
się ode mnie nie tylko językiem, ale też podejściem do świata, więc odbierałem ją trochę jako
taką złowrogą kulturę. Przede wszystkim za dużo rzeczy winiłem Tajów. Za to, co się stało i
za to, że mnie namówili. Oczywiście mogłem nie przyjeżdżać do Tajlandii i nie dać się skusić
na pieniądze, ale stało się. Może w książce przesadziłem w pewnych kwestiach, ale tak to
czułem wtedy, kiedy ją pisałem. To jak odbierałem tych ludzi, wiązało się z tym, że moje
przeżycia były świeże i musiałem je odreagować. Poza tym widziałem dużo rzeczy, których
nie widzi turysta, który patrzy na uśmiechających się Tajów…
Normalny turysta pewnie nie zna też głębszego znaczenia słów „This is Thailand”? Tej,
jak to napisałeś, prostej odpowiedzi, wyjaśniającej przyczynę wszelkich przeciwności
losu…
Po tajsku mówiło się „prate Taj” – to inaczej „kraj Tajlandia”. W moim przypadku miało to
taki oddźwięk nacjonalistyczny - „Ty, biały, co ty sobie myślisz? Tutaj jest Tajlandia. Teraz
ty się masz do wszystkiego dostosować”. Patrząc na te dziwne, głupie, często nieprzemyślane
zjawiska, które miały tam miejsce, śmialiśmy się, mówiąc: „prate Taj”. Nie rozumiesz?
Nie musisz – to jest Tajlandia. Używaliśmy też hasła reklamowego „Amazing Thailand”,
które często można znaleźć m.in. w folderach turystycznych. „Amazing” w znaczeniu
cudowny kraj, który cię zachwyci i zauroczy. My mówiliśmy to słowo w troszeczkę innym,
sarkastycznym znaczeniu, określając coś, co było dla nas niezrozumiałe. Dobitnie opisując,
jednym epitetem, smutniejszą stronę Krainy Uśmiechu.
Dlaczego tę historię, o ciemnej stronie medalu tego pięknego państwa, opowiadasz na
wesoło?
Opowiadam o tym z uśmiechem, bo to naprawdę szczęśliwa historia. To opowieść o trudzie
życia, głupocie, złym systemie, ludzkiej ignorancji i złych rzeczach. Takie jest życie, takie
są nawet bajki, które kończą się happy endem. I tutaj też jest ten happy end. Patrzę na siebie
nie tylko jak na faceta, który wpakował się w dealerstwo, zmarnował kawałek swojego życia
i przeżył 12 kar śmierci, ale też jak na człowieka, z którego w pewnym sensie mogę być
dumny. Chciałbym aby moja książka, „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”, była
przestrogą dla ludzi, którzy dziś myślą podobnie, jak ja kiedyś.
Tę ciekawą lekturę rzeczywiście można traktować jako ostrzeżenie. Brakuje w niej
jednak paru rzeczy. Co jest tego powodem?
Kiedy ją pisałem, miałem blokadę psychiczną. Później dostałem mnóstwo listów, z których
wynikało, że niektóre historie w tej książce, są dla ludzi nie do końca jasne.
Kończysz pisać jej rozszerzenie. Jakie nowe elementy pojawią się w niej?
W rozszerzeniu fabuła rozwinie się w formie listów. Z Tajlandii udało mi się zabrać ich
mnóstwo, dlatego stwierdziłem, że fajnie byłoby dać czytelnikowi możliwość spojrzenia na
tę całą sytuację z perspektywy dwóch światów. Mam na myśli przede wszystkim Ewę, czyli
ten romans, którego zabrakło w pierwszej wersji książki. Postanowiłem też napisać więcej o
samej Tajlandii, a tematem przewodnim stał się dla mnie świat spirytystyczny Tajów. Dużo
ludzi zarzucało mi, że za mało stron poświęciłem rodzinie, więc w tej książce znajdą się
również listy od mojej córki.
A jaką rolę w Twoim więziennym życiu odegrała córka?
Miałem wiele momentów załamań, w których twierdziłem, że nie chcę tam żyć i wolę
popełnić samobójstwo. Jednak nagle zdawałem sobie sprawę, że gdzieś tam daleko jest moja
córka. Tu rodziło się pytanie: cóż jej po ojcu, który nie żyje? A skoro żyje, nawet w jakiejś
odległej krainie, to przynajmniej może napisać do niej list i w jakiś sposób pomóc jej w życiu,
dzieląc się swoimi przemyśleniami. Moja córka była osobą, dla której naprawdę chciałem
walczyć.
Walczyć i kierować się radą, którą dał Ci pewien Hindus, byś „idąc w tłumie, zawsze
szukał własnej ścieżki”?
Tak. Gdy wszystkie rzeczy wydawały się nie do przeskoczenia, więźniowie szybko
rezygnowali z własnej drogi i poddawali się z góry narzuconemu systemowi. Ja wymyśliłem
sobie, że będę pisał listy do prezydentów i z uporem kroczyłem tą ścieżką. Wiele razy
brakowało mi przekonania, że to co robię, ma sens. Jednak to zwątpienie miało przebłyski
nadziei. Nadziei, która zaprowadziła mnie do domu.
Dlaczego, odkąd znalazłeś się w tym normalnym świecie, w swojej hierarchii wartości
stawiasz na wolność wyboru?
W momencie, w którym wyszedłem z więzienia, nabrałem bardzo dużego szacunku do
możliwości wyboru. Zacząłem doceniać wiele rzeczy. Przez lata żyłem w miejscu, w którym
mówiono mi dokąd iść i co robić. Dziś mogę stanąć na ulicy i powiedzieć „pójdę tą drogą” –
to taki mój synonim tej wolności wyboru.
Pewnie niewiele osób wie, że ta druga strona Tajlandii, spleciona z Twoim kawałkiem
życia, doczeka się ekranizacji…
Cieszy mnie fakt, że ta historia spodobała się pewnym ludziom i postanowili ją sfilmować.
Filip Bajon, scenarzysta i reżyser takich filmów jak „Śluby Panieńskie”, „Przedwiośnie”
czy „Magnat”, właśnie pisze scenariusz. Produkcją zajmie się Wiesław Łysakowski, który
wyprodukował np. „Prostą historię o miłości”, „Lejdis” i „Wenecji” oraz Wojciech Pałys,
koproducent m.in. „Róży” i „Wojny żeńsko męskiej”. Jeszcze nie wiem, kto zagra w filmie,
ale mogę zdradzić, że będzie to koprodukcja polsko-angielska.
Podczas pobytu w jednym z najgorszych więzień świata, pewnie nawet przez myśl Ci
nie przeszło, że kiedyś ta Twoja historia znajdzie odzwierciedlenie na dużym ekranie.
Zastanawiam się czy po tym wszystkim co przeżyłeś, planujesz życie na przód?
Po tym wszystkim co się stało, nauczyłem się, że planowanie nic nie daje. Jak to mówią na
wschodzie: „opowiedz Buddzie o swoich planach, a będzie się śmiał”. To prawda, bo plany
bardzo rzadko się sprawdzają. Z drugiej strony nauczyłem się wtedy, że warto marzyć i
mieć w życiu jakieś cele. Mam ich bardzo wiele. Przede wszystkim chciałbym, żeby moja
córka była szczęśliwa, żeby ten film powstał, a moje malarstwo dobrze się sprzedawało. Nie
planuję, że w tym roku będzie tak, a w przyszłym przeniosę się do Krakowa, zamieszkam tu
czy tam. To tylko takie moje marzenia - po prostu chciałbym, żeby było dobrze.
Wstajesz rano, patrzysz w lustro i kogo widzisz?
Widzę na pewno inną osobę, niż kiedyś. Zanim napisałem tę książkę, byłem zahukanym
człowiekiem, bojącym się jak odbierze go społeczeństwo. Teraz mogę sobie powiedzieć
jedno. Jestem facetem, który potrafił przyznać się kim jest i co złego w życiu zrobił w życiu.
A co ludzie o mnie myślą to już nie ma znaczenia. Myśleć będą zawsze, czy wyjedziesz na
ulicę czerwonym samochodem, czy założysz żółte kozaki. Możesz się tym przejmować albo
nie zwracać na to uwagi i żyć tak, jak żyjesz. Bo przecież to jest twoje życie...
Tam rozciągał się długi korytarz z umieszczonymi po bokach klatkami.…
Michał Pauli był gościem Klubu Podróżników Śródziemie w ramach slajdowisk w Piwnicy pod Baranami.
Zdjęcia z wieczoru:
http://www.klubpodroznikow.com/forum/3-slajdowiska/4708-slajdowisko-12xmier-micha-pauli#4708
strona Michała