Jarosław Kret i Danuta Sztuba - wywiad

Danuta Sztuba rozmawia z  Jarosławem Kretem

Specjalnie dla Klubu Podróżników Śródziemie

 

kret



,,Świat to nie tylko przyroda i ludzie, od tak po postu. To jest aż przyroda i aż ludzie…”



D. Sz.: Jadąc w podróż, dokądkolwiek, jedzie Pan z nastawieniem dziennikarskim? Znaleźć coś niesamowitego w danym miejscu, czy raczej podróżniczym: opisując wszystko co Pan napotkał, nie zmieniając niczego, nie ingerując w rzeczywistość tego miejsca?

J. Kret.: Jeżeli jadę w podróż to przede wszystkim jako dziennikarz. Dawno już nie zdarzyło mi się jechać gdzieś tylko dla odpoczynku, bo dla mnie to żadna podróż. Jestem reporterem, tak przynajmniej uważam. Jestem dziennikarzem, który opisuje świat. Jeżeli mam go opisywać to nie mogę w niego ingerować – to jest podstawa. Jadę opisać jakieś fenomeny, zachowania ludzi, czasem także jakieś ciekawostki przyrodnicze. W podróż jeżdżę z różnymi narzędziami: czasem z kamerą, bardzo często z aparatem fotograficznym i oczywiście z notesem. To wszystko zależy, czy mam zamiar zrobić z tego program telewizyjny czy napisać książkę, reportaż czy też fotoreportaż. Raz zdarzyło mi się pracować tylko i wyłącznie nad albumem fotograficznym. Kilka razy oczywiście zdarzyło mi się ,,popełnić” jakiś album, ale tylko jeden raz taki przyzwoity – moim zdaniem. Był to album o Ziemi Świętej. To jest tak, że jadę z nastawieniem by opisywać ten świat, Staram się zawsze wiedzieć coś o tym miejscu w które jadę. Chyba, że coś się nagle zmieniło. Całkiem niedawno byłem na krótkim reporterskim wyjeździe do Tunezji, żeby zobaczyć co się tam dzieje w rok po rewolucji. To oczywiście było aranżowane. Jeśli się jedzie w takie miejsce trzeba skorzystać z pewnych organizacji, które pomogą się dostać w pewne miejsca, jeśli jesteśmy ograniczeni z czasem. Wiedziałem jednak po co tam jadę, ale nie wiedziałem, co zobaczę i na co się natknę. Reporter, dziennikarz jadąc gdzieś powinien mieć świadomość dokąd jedzie, ale nigdy nie ma do końca świadomości tego co tam zobaczy, spotka. Na tym też polega nasza praca, żebyśmy przyglądali się temu światu, a potem w refleksyjny i analityczny sposób przekazali dalej.

D. Sz.: Stwierdził Pan kiedyś w jednym z wywiadów, że świat już został odkryty. Dlaczego więc jeździ Pan np. na Madagaskar tyle razy? Nie nudzi to miejsce? Przecież jest już zdobyty.

J. Kret: Salman Rushdie kiedyś powiedział: „Jak można było odkryć Indie, skoro nikt ich wcześniej nie przykrył” – to było powiedziane o Brytyjczykach. Dość sarkastyczne powiedzenie, ale tak to wygląda, że Brytyjczycy myśleli, że odkryli Indie – A oni tylko odnaleźli drogę do nich. Natomiast jest to tak stara cywilizacja, że mogłaby powiedzieć, że to ona odnalazła Brytyjczyków. Dlaczego ja jeżdżę tyle razy na Madagaskar? Ponieważ chcę go opisać. Muszę mieć jakieś ciekawe wątki do opisania, też i ciekawe przygody. Moje pisanie polega na tym, że pod taką lekką, cienką kołderką faktów, czy przygód można znaleźć poważniejsze problemy, analizę tego co się dzieje wokół nas. Jeżeli pojechałbym raz na Madagaskar, spędził tam 3 tygodnie i napisał książkę o tym – nie chciałbym, żeby ktokolwiek ją kupił. Człowiek opisujący takie miejsce po tak krótkim pobycie tam jest niewiarygodny.
Jeśli napisałem książkę o Indiach czy Egipcie to jest efekt moich kilkunastu lat obcowania z tymi miejscami . Wtedy to można dopiero skłonić się do wielu refleksji i wielu porównań, ponieważ widzę ten świat z perspektywy czasowej. Takie pisanie traktuję jako odrobinę głębsze niż prowadzenie blogu z podróży. Teraz każdego stać na napisanie blogu i każdy może to zrobić. Jeżeli chcę zaistnieć z książką i opatruję ją swoim nazwiskiem i zdjęciem to musi być to odrobinę "głębsze" niż blog.

D. Sz.: Można wiec odkrywać świat, dane miejsce na nowo, co rusz odnajdywać jego inne piękne elementy?

J. Kret: Nie chcę iść z uporem maniaka za Salmanem Rushdie i mówić o odkrywaniu świata, wolę mówić o jego poznawaniu . Jasne, że tak ! Cały czas na nowo poznaje Madagaskar - różne jego aspekty i to będę opisywał. Świat to nie tylko przyroda i ludzie, to tak po postu. To jest aż przyroda i aż ludzie, bo za tym stoi mnóstwo elementów tej rzeczywistości, w której to wszystko się znajduje. To jest, to moje opisywanie świata.

D. Sz.: Czym jest dla pana pojecie pięknego miejsca na świecie, bo dla każdego to pojęcie ma inne znaczenie. Ale jakie to miejsce musi być.. Jakie cechy posiadać?

J. Kret: Miejsca są piękne na dwa sposoby: piękna naturalnego, gdy nosi w sobie piękno, które my możemy bardzo indywidualnie odebrać i opisać. Jedni kochają morze inni pustynie i oni odnajdują tam swoje piękno. W miejscu naturalnym, nienaruszonym przez cywilizację możemy odnaleźć piękno indywidualnie, każdy na swój sposób. Nie narzucam nikomu tej interpretacji piękna, bo każdy odbiera je na swój sposób. Jeśli natomiast mamy miejsca stworzone przez ludzi, są już ,,muśnięte pędzlem cywilizacji” to myślę, że piękno tych miejsc zasadza się w ludziach, którzy to miejsce tworzą. Jest takie pojęcie: genius loci – geniusz miejsca, duch, który jest duchem miejsca. Były przecież duchy domowe w różnych starożytnych wierzeniach – rzymskich, greckich – np. lary, penaty, które siedziały w domu i pilnowały go. Myślę, że ten duch miejsca, genius loci, siedzi w ludziach, którzy to miejsce tworzą. Są miejsca, które oczarowują nas architekturą, położeniem (np. w górach), ale jeśli to miejsce będzie puste to zabraknie atmosfery, którą tworzą ludzie, bo wygnała ich np. zaraza albo po prostu wyjechali, to wtedy to miejsce traci swój urok i piękno. Tak jest właśnie z Paryżem. Kiedy pojedziemy tam latem, możemy się nim zachwycać podczas wakacji: jego architekturą, Sekwaną, łódkami. Tak naprawdę widzimy tam jedynie ludzi, którzy zajmują się obsługą turystów. Paryż jest wtedy nudny!
Do niczego. Pojedźmy tam jesienią, wiosną kiedy budzi się do życia, a nawet zimą, żeby spędzić tam Nowy Rok. To jest zupełnie inne miasto, inne ponieważ w lipcu i sierpniu wszyscy Paryżanie wyjeżdżają z miasta. Też nie można tego tak generalizować, ale to tak jest, mniej więcej. Dlatego też twierdzę, że o pięknie miejsc stanowią ludzie, którzy należą do niego. Natomiast, żeby trafić do tych ludzi należy otworzyć się na nich i oczywiście: uśmiech za przewodnika !

D. Sz.: Tytuły Pana książek: ,,Moje Indie”, ,,Mój Egipt” czy tytuł albumu ze zdjęciami ,,Moja Ziemia Święta” sugerują na pierwszy rzut oka, że zdobyła Pan te państwa, zdobył w sensie poznania. Czuje Pan, że poznał Orient dogłębnie?

J. Kret: ,,Moje Indie” czy ,,Mój Egipt” to jest tylko i wyłącznie moja asekuracja. To jest tylko i wyłącznie moje spojrzenie, bardzo ograniczone do mojej osoby. Niewiele przecież wiem na temat Indii, czy Egiptu. Jeśli napisałbym książkę po prostu: ,,Egipt” to byłoby to straszne rozpasanie ! Jeśli chciałbym taką książkę popełnić, to musiałbym napisać ze 150 tomów. Jeśli piszę książkę ,,Mój Egipt” to ogranicza się ona do mojego indywidualnego spojrzenia, refleksji i przeżyć. Pokazuję czytelnikowi istotę tego miejsca tak, jak ja to widzę. To jest więc tylko i wyłącznie moje spojrzenie, ale z drugiej strony nie ograniczam nikogo, by patrzył tylko moimi oczyma. Wręcz przeciwnie: zobaczcie jak ja to wiedzę, otwórzcie oczy, budujcie sobie refleksje na temat tego miejsca, powiedzcie czy się z tym zgadzacie czy też nie.

D. Sz.: Skoro jesteśmy przy Egipcie…. Jak on smakuje? Ma pan może jakiś charakterystyczny smak, który kojarzy się z nim, z jakimiś wspomnieniami z tamtego miejsca?

J. Kret: Tak, w ogóle wspomnienia, które zapisują się w naszej świadomości związane są ze smakiem i zapachem. Mój smak, podstawowy z Egiptu, to są dwie potrawy: koshari - to potrwa dla biedoty – makaron z ryżem, soczewicą, ostrym sosem shastą i prażoną cebulą. Ma to tak niezwykły i niepowtarzalny smak, że za każdym razem gdy jestem w Egipcie jem ją. Przypomina mi ona czasy studenckie – wtedy też ją jadałem. Kiedy ją jem wracają wspomnienia i świat od razu nabiera różowych kolorów. Na drugim miejscu są słodycze arabskie – o rany, tutaj można zapomnieć o odchudzaniu! ( śmiech )

D. Sz.: Orient z dziennikarskiego punktu widzenia to jaki świat? Zatłoczony, biedny, brudny? Czy kolorowy, bogaty w smaki?

J. Kret: Może zdefiniujmy najpierw Orient: to nie tylko Syria, Jordania, Turcja, to także Indie, Persja, Afganistan. Jeśli patrzymy w ten sposób to można powiedzieć, że Orient to jest pół świata i pół jego historii. On właśnie ze swoja tradycją, wielkością, historią i różnorodnością jest równoważny Europie, czy może nawet Europie i całemu światu zachodniemu. Nie możemy wyszczególniać jego aspektów, bo jest to gigantyczny konglomerat: kultur, tradycji, religii, różnych grup etnicznych. Jest to tak szerokie pojęcie niosące ze sobą także refleksje, nie jest tak jednolity religijnie jak świat zachodni. Ścierają się tam bardzo różne religie i tradycje – np. religie "księgi" z religiami azjatyckimi, prastarymi opierającymi się na zupełnie innych zasadach niż Islam, Judaizm czy Chrześcijaństwo. To jest właśnie ścieranie się tych religii: z jednej strony umiejętność współżycia, z drugiej zaś potworne konflikty na
bazie tej różnorodności religijnej. To jest wielki kawał świata.

D. Sz.: Przebywając w Indiach mieszkał Pan u rodziny hinduskiej. Jak się żyje katolikowi wśród tak odmiennej wiary? Nie czuł się Pan zagrożony? Nie pojawiały się dyskusje na temat wiary?

J. Kret: Tam nie ma to znaczenia. Indie to kraj, w którym tolerancja religijna jest na wysokim poziomie. Jeśli słyszeliśmy, że np. ktoś spalił tam kościół to, wcale nie znaczy , że codziennie odgrywają się tam pogromy Chrześcijan . Na boga, przecież to jest miliardowy kraj, może się wszystko zdarzyć. Nie raz zdarzyło się, że hindusi spalili meczet, a muzułmanie – hinduską świątynię. Z drugiej strony w tak dużym kraju, gdzie ściera się tak dużo prądów religijnych, poglądów ludzie często nie zwracają na to uwagi. Częściej zdarza się, że hindusi zwracają między sobą uwagę na różnice kastowe, niż na mnie, jako chrześcijanina. W Indiach w wielu przypadkach można zauważyć, że np. żyje rodzina, wyznaje swoją religię, ale w ogóle się z tym nie afiszują. Czasem nawet nie wiemy czy są oni bardzo religijni, bo nigdy nie wymagają od nas byśmy się religijnie zachowywali. Kiedy mieszkałem w Indiach, u indyjskiej rodzinie, w naszych relacjach nigdy nie było kwestii religijnych. To jest piękne, bo świadczy o ogromnej dojrzałości. Ta dojrzałość wypracowywała się tam przez tysiące lat.

D. Sz.: Nieodłącznym przedmiotem, który zabiera Pan w każdą wyprawę jest?

J. Kret: …..ale mnie pani zaskoczyła! Zazwyczaj mam aparat fotograficzny. Jeżeli, tak naprawdę, jadę w świat to podstawową rzeczą dla mnie są okulary przeciwsłoneczne, dobre!

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]