Klub Podróżników Śródziemie portal podróżniczy

Wielkie serce bijące tysiącami mniejszych



Wielkie serce bijące tysiącami mniejszych


Pod koniec ubiegłego roku wsiadł do samolotu i poleciał tam, gdzie od wielu
miesięcy, niezwykle zdeterminowani ludzie walczą o wolność i lepszy byt. Pilot
wycieczek – Łukasz Bejster wspomina chwile spędzone wśród demonstrantów,
na Placu Tahrir w Kairze. Dni, które mogą być prawdziwą lekcją życia dla
młodego Polaka.

Karolina Gołda: Dlaczego ludzie wciąż demonstrują na Placu Wyzwolenia?

Łukasz Bejster: Bo tak naprawdę wiele się nie zmieniło od czasu obalenia Mubaraka. Ci
ludzie nadal nie czują się wolni, są biedni, mają utrudnione wyjazdy z kraju. Walczą o swoją
wolność, chcą tak jak my, normalnie pracować, studiować i cieszyć się życiem. Warto ich
sytuację porównać do tej, którą mieliśmy w latach 80-tych w naszym kraju. Polacy też o to
walczyli.

Nam się udało, myślisz, że im też się uda?

Myślę, że tak, ale w mniejszym stopniu niż nam. Wydaje mi się, że ktoś musi stać na czele
tych ludzi. Oni potrzebują kogoś, kto będzie ich trzymał otwartą ręką, ale nie w tak brutalny
sposób jak teraz. Ich przywódca musi dbać głównie o to, by mieli za co żyć, a nie o swój
majątek.

Dlaczego potrzebują takiej jednej, konkretnej osoby?

Wydaje mi się, że chodzi tutaj o kwestie kulturowe. Przede wszystkim ich wiara warunkuje
pewne rzeczy. Poza tym przez lata przyzwyczaili się do tego, że zawsze ktoś stał nad nimi z
batem. Ciężko im będzie, z trzymania w mocnych ryzach, przejść do całkowitej wolności. Do
tej demokracji, w której każdy robi co mu się podoba. Dla nich to może być zbyt duży szok,
chociaż nie wykluczam, że za kilkanaście lat, zaczną żyć tak samo jak Europejczycy.

Miałeś okazję zobaczyć życie ludzi, którzy walczą o to wszystko. Co musi zrobić taki
zwykły turysta, żeby znaleźć się w miejscach, które są niedostępne?

Musi mieć dużo szczęścia, umieć się zakręcić wśród pewnych ludzi i wykorzystać to, co
daje mu los. To, gdzie ja się dostałem, to tak naprawdę przypadek. Gdybym wcześniej zrobił
dwie rzeczy inaczej, prawdopodobnie nie doszłoby do jednego czy drugiego spotkania i nie
znalazłbym się w tych niedostępnych miejscach.

Łatwo było zakręcić się wokół tych ludzi?

W moim przypadku to chyba oni zakręcili się wokół mnie. Siedzieliśmy razem
i rozmawialiśmy. Na tym wyjeździe nikogo o nic nie prosiłem, to mieszkańcy zaproponowali
mi zobaczenie czegoś więcej. Zgodziłem się, ale na to trzeba uważać, bo czasem chcą po
prostu wyłudzić pieniądze.

Niektórzy odradzali Ci wizytę na Tahrir, jednak mimo ostrzeżeń, postanowiłeś go

zobaczyć. Miałeś jakieś zahamowania przed wejściem na plac?

Miałem spore obawy. Nie wiedziałem jak to wszystko się skończy. Gdy patrzyłem na to z
daleka, przeczuwałem, że odbędzie jakaś demonstracja. Chciałem znaleźć temat na reportaż,
ale nie spodziewałem się, że uda mi się zobaczyć rzeczy, które mało kto widział.

Co czułeś, kiedy już znalazłeś się w środku jednej z demonstracji?

Czułem, że mam ogromne szczęście. A skoro udało mi się to zobaczyć, fajnie byłoby wrócić
stamtąd i to pokazać innym.

Jak wygląda to „Serce Kairu”?

Niesamowicie. Jest tam mnóstwo ludzi, namiotów, transparentów, budek z jedzeniem.
Większość ulic wokół placu wygląda jak w każdym większym mieście, ale oczywiście
są wyjątki. Ulica Mohammed Mahmoud jest zamknięta dla ludzi. Chodzą tam wybiórcze
jednostki, które nikogo nie wpuszczają. Na jej końcu wojsko postawiło mur, który miał
zakończyć krwawe potyczki. Ten mur to dla Egipcjan symbol walki o wolność. Z kolei ulicę
przy parlamencie zajmują demonstranci, którzy tam koczują, śpią, jedzą, śpiewają, po prostu
żyją.

A jak wygląda typowy dzień demonstrantów?

Zazwyczaj idą spać o późnych porach, dlatego wstają koło godziny 9–10. Jedzą śniadanie,
następnie część z nich idzie do pracy a część zostaje cały dzień na placu. Godziny mijają na
rozmowach i demonstracjach. Najwięcej ludzi gromadzi się tam wieczorem, kiedy mają już
wolne. Za coś muszą żyć, dlatego pracują normalnie. Niektórzy prowadzą interesy na placu,
tam zarabiają i tam toczy się całe ich życie.

Kiedy idą do pracy, zostawiają dobytek w swoich namiotach?

Ciężko mówić o jakimś dobytku, to są głównie ubrania i jedzenie. Nie sądzę, żeby chcieli
okradać siebie nawzajem, bo między nimi jest taka więź, stworzona z myśli, że walczą o to
samo. Nie wykluczam, że zdarzają się kradzieże, bo zawsze w stadzie znajdzie się czarna
owca, ale myślę, że takie wypadki nie mają skali masowej, tym bardziej, że zawsze jest ktoś
w pobliżu.

Co myślałeś, kiedy widziałeś kilkunastoletnich chłopców, żyjących na placu od miesięcy?

Pomyślałem, że ci ludzie są bardzo zdeterminowani do walki. Nasze pokolenie już tego nie
docenia. Od zawsze żyjemy w wolnej Polsce, nie mamy większych problemów, przejmujemy
się głównie tym, czy nam dobrze pójdzie na studiach, czy poznamy fajną dziewczynę albo
chłopaka. Uciekamy od tych prawdziwych problemów, takich jak walka o życie czy o
wolność. Oni muszą to wszystko przerabiać dodatkowo, bo takie zwykłe kłopoty jak nasze,
też mają…

Po tym wszystkim, co zobaczyłeś w Kairze, słowo „patriotyzm” nabrało dla Ciebie,
młodego Polaka, innego, głębszego znaczenia?

Może tu nie chodzi o sam patriotyzm, bo to słowo zawsze miało dla mnie duże znaczenie.

Staram się być patriotą. Zawsze podkreślam, że jestem Polakiem i nie zamierzam się tego
wypierać. Nie podoba mi się na przykład to, że coraz więcej osób tworzy zapożyczenia
z języków obcych. Jesteśmy w Polsce - mówmy polsku, jak wyjeżdżamy za granicę -
dostosujmy się do innych języków. Pamiętajmy, że jesteśmy Polakami a nie biegnijmy za tym
Zachodem i za innymi kulturami.

Skoro nie o patriotyzm, to o co chodzi?
Dzięki wizycie na Midan Tahrir w końcu zrozumiałem to, co działo się w Polsce, w czasie
stanu wojennego. Opowieści mojego ojca, który działał w Solidarności czy filmy, które
oglądałem na ten temat, nie docierały do mnie. Wiedziałem o co chodziło, ale nic poza tym.

Co Cię najbardziej zszokowało w Egipcie?

Na pewno zszokowała mnie organizacja ludzi na placu. Spodziewałem się, że zobaczę tam
taki chaos, jaki widziałem na początku wizyty w Kairze. A tu przede mną stał niezwykle
zorganizowany naród. Wcześniej nie znałem żadnych Arabów a miałem do nich trochę
negatywny stosunek. Teraz wiem, że to są normalni, fajni ludzie. Wiadomo, że wszędzie
znajdą się oszuści, ale nie powinniśmy od razu wszystkich traktować jak terrorystów.

A co wywarło na Tobie największe wrażenie?

Chyba sam fakt, że mogłem być na tym placu i zobaczyć na żywo to, co kilka miesięcy
wcześniej widziałem jedynie z perspektywy siedzącego przed telewizorem. Dzięki temu
przekonałem się jaka jest prawda i że to, co przekazują nam media, nieco odbiega od
rzeczywistości.

Dlaczego media kreują fałszywy obraz tego miejsca?

Bo nie mają w tym żadnego interesu, żeby pokazywać prawdę. A niestety często pokazują
prawdę wtedy, kiedy mają z tego korzyści. Egipt nie ma nic do zaoferowania, poza turystyką.
Przykładowo, Libia miała ropę, więc wszyscy się nią interesowali. Egipt czegoś takiego
nie ma. Dla jego władz to nawet lepiej. Im mniej ofiar, tym mniej strachu. Dane na których
opierają się agencje zagraniczne, pochodzą głównie ze szpitali. Media na tej podstawie nie są
w stanie przeliczyć ile osób naprawdę tam zginęło. Nie wierzę, że wszystko pokazują tak, jak
jest w rzeczywistości.

Nauczyłeś się czegoś w ciągu dwóch dni spędzonych wśród demonstrantów?

Trzeba uważać komu się ufa i być pozytywnie nastawionym do ludzi, a wszelkie problemy
rozwiązywać z uśmiechem.

Zacząłeś bardziej doceniać nasz kraj?

Tak, chociaż doceniałem go od pewnego czasu. Polacy mówią, że u nas wszystko jest złe, ale
wystarczy wyjechać do kilku innych krajów, żeby się przekonać, że wcale tak źle nie mamy.
To narzekanie chyba wynika z naszej natury. Wiem, że każdy chce mieć jak najwięcej, jak
najlepiej, ale zacznijmy od siebie i przestańmy narzekać, bo inni mają gorzej…






Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]