6 lutego późną nocą ja, Mateusz, Waldek i Rychu spotkaliśmy się na dworcu w Krakowie, aby ruszyć razem na dwa dni do Lwowa. Żaden z nas jeszcze na Ukrainie nie był, a że naszym zamiłowaniem jest poznawanie nowych miejsc, długo nie zastanawialiśmy się nad tym wyjazdem.
W sobotę mieliśmy ze sobą również grupę z Łodzi, która jednak w sobotni wieczór, ruszyła na dalsze zwiedzanie Ukrainy (Chocim, Kamieniec Podolski, Kijów).
W 8 osób zatem o 3 w nocy wsiedliśmy w pociąg do Przemyśla (Bilet podróżnika 65zł w obie strony). Na miejscu byliśmy przed 8 rano, zatem szybko wsiedliśmy w bus do Medyki(2 zł), i po 20 minutach czekaliśmy już w kolejce na granicy.
Byliśmy dosyć zaskoczeni, ponieważ kolejka była bardzo krótka, a przed wyjazdem wiele nasłuchaliśmy się o ogromnych kolejkach na granicy( może akurat mieliśmy szczęście...?).
Na granicy jedyną formalnością (oczywiście oprócz paszportu), było wypełnienie karty pobytu, w której wypisujemy podstawowe dane, oraz cel podróży.
W sobotę mieliśmy ze sobą również grupę z Łodzi, która jednak w sobotni wieczór, ruszyła na dalsze zwiedzanie Ukrainy (Chocim, Kamieniec Podolski, Kijów).
W 8 osób zatem o 3 w nocy wsiedliśmy w pociąg do Przemyśla (Bilet podróżnika 65zł w obie strony). Na miejscu byliśmy przed 8 rano, zatem szybko wsiedliśmy w bus do Medyki(2 zł), i po 20 minutach czekaliśmy już w kolejce na granicy.
Byliśmy dosyć zaskoczeni, ponieważ kolejka była bardzo krótka, a przed wyjazdem wiele nasłuchaliśmy się o ogromnych kolejkach na granicy( może akurat mieliśmy szczęście...?).
Na granicy jedyną formalnością (oczywiście oprócz paszportu), było wypełnienie karty pobytu, w której wypisujemy podstawowe dane, oraz cel podróży.
Po stronie ukraińskiej, czyli w Szegini byliśmy około godziny 9. Szybko zjedliśmy śniadanie w przygranicznym barze, i wsiedliśmy do marszrutki do Lwowa(15 hrywien).
Powiem szczerze, że luksusów się nie spodziewałem, ale przejazd na pewno nie można nazwać przyjemnym. Na szczęście mieliśmy czas na wspólną integracje i degustacje pierwszych piw ukraińskich.
We Lwowie byliśmy około 13 czasu ukraińskiego (godzina do przodu).
Powiem szczerze, że luksusów się nie spodziewałem, ale przejazd na pewno nie można nazwać przyjemnym. Na szczęście mieliśmy czas na wspólną integracje i degustacje pierwszych piw ukraińskich.
We Lwowie byliśmy około 13 czasu ukraińskiego (godzina do przodu).
Nasza czwórka, jako że miała zarezerwowany nocleg poszła poszukać tego miejsca. Okazało się, że nocleg znalazłem w samym centrum, na przeciwko Katedry u przemiłej staruszki z Polski- pani Stefanii( gorąco polecamy!!!). Nocleg kosztował nas 30 zł od osoby, ale opowieści pani Steafnii- bezcenne.
Po przywitaniu i pozostawieniu bagażów w domu, wyszliśmy w końcu zwiedzać Lwów. Nie mieliśmy jakiegoś konkretnego planu, ale jak się okazało to chyba było najlepsze rozwiązanie.
Jako że większość zabytków Lwowa, jest w samym centrum nie musieliśmy na początku korzystać, z komunikacji miejskiej.
Spacer rozpoczęliśmy od pomnika Mickiewicza, przejścia Prospektem Swobody, oraz rzutu oka na Opere Lwowską i Muzeum Narodowe.
Pierwszą wesołą historią był nasz pierwszy obiad.
Tak jak napisałem na początku nikt z naszej czwórki, nie był nigdy na Ukrainie, i praktycznie nie znaliśmy w ogóle języka. Ja tylko trochę przypominałem sobie naukę ruskiego w podstawówce.
Weszliśmy więc do jednego z barów w centrum i naszym oczom ukazało się menu....
Hmm...no że tak powiem za dużo z tego nie wiedzieliśmy.
Pewnie gdybyśmy powiedzieli po polsku,że chcemy to czy to pani też by zrozumiała, my jednak na to nie wpadliśmy.
Sytuacja została rozwiązana tak, że pewna Ukrainka przed nami coś zamówiła, i my skorzystaliśmy z tego i powiedzieliśmy:
- To samo prosimy.
Okazało się że nie trafiliśmy tak źle, bo później się okazało że pani rozumie po polsku i powiedziała nam że to jest kotlet po kijowsku. Cena też całkiem niezła, bo razem z piwkiem za cały zestaw zapłaciliśmy po 30 hrywien.
Po przywitaniu i pozostawieniu bagażów w domu, wyszliśmy w końcu zwiedzać Lwów. Nie mieliśmy jakiegoś konkretnego planu, ale jak się okazało to chyba było najlepsze rozwiązanie.
Jako że większość zabytków Lwowa, jest w samym centrum nie musieliśmy na początku korzystać, z komunikacji miejskiej.
Spacer rozpoczęliśmy od pomnika Mickiewicza, przejścia Prospektem Swobody, oraz rzutu oka na Opere Lwowską i Muzeum Narodowe.
Pierwszą wesołą historią był nasz pierwszy obiad.
Tak jak napisałem na początku nikt z naszej czwórki, nie był nigdy na Ukrainie, i praktycznie nie znaliśmy w ogóle języka. Ja tylko trochę przypominałem sobie naukę ruskiego w podstawówce.
Weszliśmy więc do jednego z barów w centrum i naszym oczom ukazało się menu....
Hmm...no że tak powiem za dużo z tego nie wiedzieliśmy.
Pewnie gdybyśmy powiedzieli po polsku,że chcemy to czy to pani też by zrozumiała, my jednak na to nie wpadliśmy.
Sytuacja została rozwiązana tak, że pewna Ukrainka przed nami coś zamówiła, i my skorzystaliśmy z tego i powiedzieliśmy:
- To samo prosimy.
Okazało się że nie trafiliśmy tak źle, bo później się okazało że pani rozumie po polsku i powiedziała nam że to jest kotlet po kijowsku. Cena też całkiem niezła, bo razem z piwkiem za cały zestaw zapłaciliśmy po 30 hrywien.
W porze zachodu słońca postanowiliśmy podjechać tramwajem (bilet 1 hrywna), na Cmentarz Łyczakowski.
Wstęp na cmentarz był płatny ((2 hrywny studencki, 5 normalny)ale na pewno było warto. O ile C.Łyczakowski wywarł na mnie średnie wrażenie, to jak doszliśmy do Cmentarza Orląt Lwowskich- po prostu nas zamurowało. Wśród nas zapanowała zupełna cisza. Byliśmy jedynymi osobami na cmentarzu, a więc wrażenie było jeszcze większe.
Myślę, że to co zobaczyliśmy na Cmentarzu Orląt Lwowskich nie da się przekazać w słowach, to trzeba po prostu zobaczyć...
Pierwszy dzień wyjazdu zakończyliśmy na piwku w jednym z lwowskich lokali. Jak się okazało, była tam akurat impreza z muzyką na żywo, i co godne odnotowania zostaliśmy powitani tam jak goście honorowi. Bardzo miła obsługa, szukanie wolnych miejsc dla nas, i dodatkowo kilka polskich hitów specjalnie dla :"...gości z Polszy...", tj: "Wódka musi być", lub "Niech żyje wolność".
Wieczorem ekipa z Łodzi pojechała w dalszą podróż, a my integrowaliśmy się przy miejscowych trunkach.
Rano zostaliśmy powitani kawką od pani Stefanii, i opowieści o piesku- kamikadze naszej gospodyni.
Piesek ten bowiem był wyjątkowy. Był to chyba jamnik-miniaturka (takiego przypominał). Jak to pani Stefania mówiła, piesek ten:"...bardzo lubi dziewuszki, chłopców już mniej".
Pewnego wieczora, pani Stefania usłyszała jak skrada się przed pokojem gości, a że drzwi były przymknięte jamnik wziął rozpęd i rzucając się na drzwi, je otworzył. Jakież było zdziwienie gości jak zobaczyli w ten sposób otwierającego sobie drzwi jamnika.
Wstęp na cmentarz był płatny ((2 hrywny studencki, 5 normalny)ale na pewno było warto. O ile C.Łyczakowski wywarł na mnie średnie wrażenie, to jak doszliśmy do Cmentarza Orląt Lwowskich- po prostu nas zamurowało. Wśród nas zapanowała zupełna cisza. Byliśmy jedynymi osobami na cmentarzu, a więc wrażenie było jeszcze większe.
Myślę, że to co zobaczyliśmy na Cmentarzu Orląt Lwowskich nie da się przekazać w słowach, to trzeba po prostu zobaczyć...
Pierwszy dzień wyjazdu zakończyliśmy na piwku w jednym z lwowskich lokali. Jak się okazało, była tam akurat impreza z muzyką na żywo, i co godne odnotowania zostaliśmy powitani tam jak goście honorowi. Bardzo miła obsługa, szukanie wolnych miejsc dla nas, i dodatkowo kilka polskich hitów specjalnie dla :"...gości z Polszy...", tj: "Wódka musi być", lub "Niech żyje wolność".
Wieczorem ekipa z Łodzi pojechała w dalszą podróż, a my integrowaliśmy się przy miejscowych trunkach.
Rano zostaliśmy powitani kawką od pani Stefanii, i opowieści o piesku- kamikadze naszej gospodyni.
Piesek ten bowiem był wyjątkowy. Był to chyba jamnik-miniaturka (takiego przypominał). Jak to pani Stefania mówiła, piesek ten:"...bardzo lubi dziewuszki, chłopców już mniej".
Pewnego wieczora, pani Stefania usłyszała jak skrada się przed pokojem gości, a że drzwi były przymknięte jamnik wziął rozpęd i rzucając się na drzwi, je otworzył. Jakież było zdziwienie gości jak zobaczyli w ten sposób otwierającego sobie drzwi jamnika.
Po porannej opowieści ruszyliśmy w miasto. Pierwszym naszym przystankiem była wieża widokowa, tuż obok Katedry (wstęp 5 hrywien), z którym roztaczał się przepiękny widok na cały Lwów. Następnie ruszyliśmy w stronę Wysokiego Zamku a raczej, jak my to stwierdziliśmy wzgórza z którego również można zobaczyć przepiękną panoramę Lwowa.
Po drodze zwiedziliśmy jeszcze Arsenał Miejski i Cerkiew Ormiańską. Po zejściu ze wzgórza, chcieliśmy przejechać się jakąś taksówką pamiętającą jeszcze lata 70te. Wbiliśmy się więc w jeden z takich pojazdów i za śmieszną kwotę 20 hrywien kierowca zawiózł nas do parku im.Franki, tuż przy Uniwersytecie Lwowskim.
W parku zrobiliśmy sobie chwile odpoczynku i powoli wracaliśmy w stronę naszej kwatery, aby powoli zbierać się do odjazdu.
Oczywiście nie obyło by się bez pamiątek. Każdy z nas miał tutaj inne wymagania.
Mateusz najbardziej chyba ucieszył się z na prawdę tanich płyt CD i zakupił takie dwie (jedna z ukraińskim hh ).
Ja natomiast zadowoliłem się ceramicznym kubkiem i skarbonką również za na prawdę śmieszne pieniądze.
Po zaopatrzeniu się w pamiątki i to co bez czego się z Ukrainy nie wraca (), a przede wszystkim po pożegnaniu ze wspaniałą panią Stefanią ruszyliśmy w stronie dworca, gdzie dojechaliśmy również taksówką za 30 hrywien.
Udało nam się trafić od razu na marszrutkę jadącą do granicy.
Po drodze delektowaliśmy się oczywiście miejscowymi browarkami i jak to w takich przypadkach bywa, tuż po wyjściu złapała nas potrzeba załatwienia potrzeby fizjologicznej. Długo się nie zastanawialiśmy i poszliśmy pod bramę najbliższego budynku. W tym momencie zaczął iść w naszą stronę strażnik celny. Chłopaki zbytnio się tym nie przejęli i robili co mieli robić.
Po chwili strażnik zawołał nas do nas i zakomunikował nam że ten budynek, jest budynkiem...straży granicznej.
Po krótkiej wymianie zdań doszliśmy do wniosku, ze bez łapówki nas nie puści, a jako że nam kaska się kończyła wręczyliśmy panu....20 hrywien i ku naszemu zdziwieniu puścił nas z uśmiechem na ustach. Po drodze jeszcze zapytał nas ile byśmy w Polsce za taki występek zapłacili.
Odpowiedzieliśmy że 50-100 zł- zobaczyć jego minę jak to usłyszał- bezcenne.
Po skonsumowaniu ostatniego posiłku na Ukrainie, ruszyliśmy do granicy(każdy z nas pewnie to wie, ale przypomnę że można przewieźć litr wódki i 2 paczki papierosów).
Przy przeszukiwaniu naszych bagaży doszło do kolejnej komicznej sytuacji.
Pani strażniczka pytała bowiem każdego z nas jakie pamiątki wieziemy ze Lwowa. No i Mateusz np powiedział że jakieś tam płyty, ja kubek i skarbonkę, natomiast Waldek z pełną powagą odpowiedział:
- 2 kubki, pół litra i 2 piwa.
-Wódka chyba nie jest pamiątką z Ukrainy - odpowiedziała strażniczka.
Wywołało to na prawdę salwę śmiechu u wszystkich w kolejce.
Taką wesołą sytuacją zakończyła się nasza krótka ale jakże piękna wycieczka.
Lwów jest miastem które każdy Polak, powinien chociaż raz w życiu zobaczyć. Piękne zabytki, robiący niesamowite wrażenie Cmentarz Orląt, czy bardzo niskie ceny na pewno zachęcają do odwiedzenia tego miejsca.
Po drodze zwiedziliśmy jeszcze Arsenał Miejski i Cerkiew Ormiańską. Po zejściu ze wzgórza, chcieliśmy przejechać się jakąś taksówką pamiętającą jeszcze lata 70te. Wbiliśmy się więc w jeden z takich pojazdów i za śmieszną kwotę 20 hrywien kierowca zawiózł nas do parku im.Franki, tuż przy Uniwersytecie Lwowskim.
W parku zrobiliśmy sobie chwile odpoczynku i powoli wracaliśmy w stronę naszej kwatery, aby powoli zbierać się do odjazdu.
Oczywiście nie obyło by się bez pamiątek. Każdy z nas miał tutaj inne wymagania.
Mateusz najbardziej chyba ucieszył się z na prawdę tanich płyt CD i zakupił takie dwie (jedna z ukraińskim hh ).
Ja natomiast zadowoliłem się ceramicznym kubkiem i skarbonką również za na prawdę śmieszne pieniądze.
Po zaopatrzeniu się w pamiątki i to co bez czego się z Ukrainy nie wraca (), a przede wszystkim po pożegnaniu ze wspaniałą panią Stefanią ruszyliśmy w stronie dworca, gdzie dojechaliśmy również taksówką za 30 hrywien.
Udało nam się trafić od razu na marszrutkę jadącą do granicy.
Po drodze delektowaliśmy się oczywiście miejscowymi browarkami i jak to w takich przypadkach bywa, tuż po wyjściu złapała nas potrzeba załatwienia potrzeby fizjologicznej. Długo się nie zastanawialiśmy i poszliśmy pod bramę najbliższego budynku. W tym momencie zaczął iść w naszą stronę strażnik celny. Chłopaki zbytnio się tym nie przejęli i robili co mieli robić.
Po chwili strażnik zawołał nas do nas i zakomunikował nam że ten budynek, jest budynkiem...straży granicznej.
Po krótkiej wymianie zdań doszliśmy do wniosku, ze bez łapówki nas nie puści, a jako że nam kaska się kończyła wręczyliśmy panu....20 hrywien i ku naszemu zdziwieniu puścił nas z uśmiechem na ustach. Po drodze jeszcze zapytał nas ile byśmy w Polsce za taki występek zapłacili.
Odpowiedzieliśmy że 50-100 zł- zobaczyć jego minę jak to usłyszał- bezcenne.
Po skonsumowaniu ostatniego posiłku na Ukrainie, ruszyliśmy do granicy(każdy z nas pewnie to wie, ale przypomnę że można przewieźć litr wódki i 2 paczki papierosów).
Przy przeszukiwaniu naszych bagaży doszło do kolejnej komicznej sytuacji.
Pani strażniczka pytała bowiem każdego z nas jakie pamiątki wieziemy ze Lwowa. No i Mateusz np powiedział że jakieś tam płyty, ja kubek i skarbonkę, natomiast Waldek z pełną powagą odpowiedział:
- 2 kubki, pół litra i 2 piwa.
-Wódka chyba nie jest pamiątką z Ukrainy - odpowiedziała strażniczka.
Wywołało to na prawdę salwę śmiechu u wszystkich w kolejce.
Taką wesołą sytuacją zakończyła się nasza krótka ale jakże piękna wycieczka.
Lwów jest miastem które każdy Polak, powinien chociaż raz w życiu zobaczyć. Piękne zabytki, robiący niesamowite wrażenie Cmentarz Orląt, czy bardzo niskie ceny na pewno zachęcają do odwiedzenia tego miejsca.
A oto kilka przykładowych cen z lutego 2009 i kosztorys naszego wyjazdu:
PRZEJAZD: 65 zł (bilet na odcinek Kraków-Przemyśl i z powrotem z tą uwagą że obowiązuje tylko w weekend)- pociąg.
2zł- bus z Przemyśla do Medyki
15 hrywien (około 7zł)- przejazd z Szegini do Lwowa (około 2 godzin)
CENY:
Piwo- od 3,50 hrywny (1,60zł)- ceny piw w barze, na prawdę niewiele się różnią od tych w sklepie (przynajmniej w tych w których byliśmy)
Wódka- 0,5 l od 16 hrywien (7 zł, Nemiroff 9 zł)
Obiad(oczywiście w zależności od dań) około 8-10zł
Sok z granata- 25 hrywien(uważajcie bo my się właśnie na tym nabrali, bo nie zauważyliśmy ceny i zapłaciliśmy za litr soku tyle samo co za 0,7 wódki)
Przejazd tramwajem- 1 hrywna (0,15zł
Bilety wstępu do zabytków: 5 hrywien
PRZEJAZD: 65 zł (bilet na odcinek Kraków-Przemyśl i z powrotem z tą uwagą że obowiązuje tylko w weekend)- pociąg.
2zł- bus z Przemyśla do Medyki
15 hrywien (około 7zł)- przejazd z Szegini do Lwowa (około 2 godzin)
CENY:
Piwo- od 3,50 hrywny (1,60zł)- ceny piw w barze, na prawdę niewiele się różnią od tych w sklepie (przynajmniej w tych w których byliśmy)
Wódka- 0,5 l od 16 hrywien (7 zł, Nemiroff 9 zł)
Obiad(oczywiście w zależności od dań) około 8-10zł
Sok z granata- 25 hrywien(uważajcie bo my się właśnie na tym nabrali, bo nie zauważyliśmy ceny i zapłaciliśmy za litr soku tyle samo co za 0,7 wódki)
Przejazd tramwajem- 1 hrywna (0,15zł
Bilety wstępu do zabytków: 5 hrywien
ceny z 1 maja 2013r. podane na forum klubu:
http://www.klubpodroznikow.com/forum/59-praktyczne-informacje-i-porady/8303-lwow-dojazd-pobyt-i-powrot-ceny
fotorelacja z weekendu majowego 2013r.
http://www.klubpodroznikow.com/forum/59-praktyczne-informacje-i-porady/8303-lwow-dojazd-pobyt-i-powrot-ceny
fotorelacja z weekendu majowego 2013r.