W krainie gorących strumieni




W krainie gorących strumieni

Siedząc nad talerzem pełnym baraniego mięsa, opieczonego jak nasza golonka, z ziemniakami i gęstym sosem, zastanawiamy się co dalej. Zmęczenie daje się we znaki, a my z jednej strony chcemy jeszcze sporo zobaczyć, ale znajdujemy się po środku gór. Gdziekolwiek nie chcielibyśmy dojechać, to musimy wjechać. Pani w informacji niestety nie okazuje się zbytnio pomocna, wskazując nam kilka atrakcyjnych miejsc nie na naszej drodze, lub też wskazując nocleg w środku miasta, na czym nam nie zależy.  Zdecydowaliśmy się na wieczorne opuszczenie miasta i podjechanie kilka kilometrów nad brzegi jeziora Niebieskiego. Droga oczywiście pnie się do góry, a na naszych licznikach stukają kolejne kilometry powyżej 60km. W końcu wczesnym wieczorem lądujemy nad jeziorem. Niewielkie, dookoła osłonięte górami, wydaje się być jednym z planów filmowych Władcy Pierścieni. Siedzimy nad brzegiem przy namiotach wpatrujemy się w jego taflę, zmąconą niewielką bryzą delikatnego wiatru. Z każdą minutą robi się coraz ciemniej, a w około nas ani jednego namiotu czy campera. Jesteśmy sami i możemy spokojnie udać się spać.

I tym razem w nocy pada, jednak jest cieplej. Zaraz nad ranem śniadoskóry mężczyzna z psem Hasky, patrząc na nas zwijających swoje manatki, rzuca lekko roześmiany.

-         Wariaci. Skąd jesteście?

-         Z Polski.

-         Ale przyjechaliście tutaj z Polski?

-         Nie. Jedziemy od Auckland. A potem dalej na południe.

-         To sporo drogi przed wami. Polska, hmm to kraj na który pierwszy napadł Hitler.

-         Tak dokładnie.

-         Cóż, to powodzenia! Idę pobiegać z psem.

I znika w gęstym lesie przylegającym do plaży. My spokojnie dalej pakujemy się, kiedy po kilkunastu minutach widzimy wracającego mężczyznę.

-         A gdzie teraz jedziecie?

-         Do Rotorua, obejrzeć wiosnę Maoryską, a potem do Wai-o-tapu.

-         Do wioski nie warto jechać. A Wai-o-tapu jest niesamowite. Tak naprawdę nie ma już Maorysów. Sam jestem jednym z nich, ale przebieranie się i tańczenie haka, to nie dala mnie – mówiąc to ustawił swoje ciało tak jak robili to wojownicy, a obecnie zawodnicy rugby, kiedy to przed każdym meczem odtwarzają dawny taniec. – Wymachują językami i tańczą dla turystów. – widać, iż parodiuje taniec idealnie, z ironią w głosie. – ta wioska to tylko dla turystów.

-         Właśnie, a może znasz tutaj kilka ciekawych miejsc w okolicy.

-         Tak, jest tutaj niedaleko mała rzeczka, gdzie często jeżdżę jak chcę odpocząć i rozmasować swoje mięśnie. Jest tam wodospad i gorąca woda.

-         Gdzie dokładnie? – miejsce było położone na naszej drodze zaraz przed Wai-o-tapu, do którego chcemy jechać. Może odpocząć dzisiaj, obejrzeć Rotorua, i zatrzymać się na zasłużony odpoczynek? To jest myśl, i tak też zrobimy.

-         Pewnie nie wiecie, ale jestem sławnym aktorem z Hollywood.

-         Naprawdę? A w jakich filmach grałeś?

-         Ostatnio w Gwiezdnych Wojnach, wcześniej w Speed 2, w Zielonej Latarni. Zawsze gram złe charaktery.

-         A tutaj co robisz?

-         Tutaj żyję, a pracuje tam.

I kto by pomyślał, że nad brzegiem Blue Lake spotkamy sławnego aktora. Chodź nikt z nas nie kojarzy go.

W Rotorua, prócz restauracji, moteli, hoteli i sklepów jedyne co zasługuje na uwagę to parujący brzeg jeziora. Szara i parująca woda, niedostępna jest dla zwiedzających, którzy oglądają ją tylko z brzegu. Za to setki ptaków wygrzewa się na niej, czy też przesiaduje nad brzegiem, nie bacząc na tabliczki. Wysuszone drzewa i krzewy załamują się nad siarczystymi błotami, a ziemia aż parzy jak dotknie się jej ręką.

I rzeczywiście wioska Maoryska, to typowa atrakcja dla turystów. Relikt, niby zachowany oryginalnie, z domami i żyjącymi tu jeszcze ludźmi. Przewodnik oprowadza Cię po miasteczku pokazując jak kiedyś żyli i jak oswajali gorące źródła. Jak dotowali kukurydze, czy jak w garnkach przyrządzają jedzenie wstawiając je do niewielkich kraterów z gorącą parą. Część domów, jednak rozpada się, a reszta to sklepiki z pamiątkami.  Na koniec możesz obejrzeć „performace”, gdzie jedna rodzina w niewielkiej sali śpiewa i tańczy dla widowni w tradycyjnych strojach. A zaraz po spektaklu można zrobić sobie zdjęcie z Morysami. I wszystko było by pięknie gdyby nie to, że po chwili jednego z wielkich umięśnionych wojowników z tatuażami, spotykamy na parkingu w luźnej koszulce, klapkach i modnych okularach, ledwo poznając że to właśnie on przed chwilą odgrywał taniec Haka.

Droga do gorącej rzeki dłuży się, i pnie do góry. Cały czas nie możemy przyzwyczaić się do pędzących koło nas samochodów. Na szczęście, przed dobre 10km zaraz obok drogi wiedzie ścieżka rowerowa i możemy spokojnie wspinać się w stronę Wai-o-tapu. W końcu jest nasza droga w lewo, którą rekomendował nam nasz aktor. Zaraz za zakrętem, za kępą krzaków ukrywa się niewielkie jezioro, którego zielona tafla wody paruje, unosząc się do góry. Schowane, widać ze za często nie odwiedzane, spokojnie paruje sobie. Dosłownie 2 kilometry dalej, natrafiamy na parking i niewielką ścieżkę w głąb lasu. Prowadząc rowery, przedzieramy się przed krzaki i niewielkie błota, by dotrzeć do miejsce, z oddali szumiącego i parującego charakterystycznym zapachem. Niewielka, bo może trzy metrowej szerokości rzeczka, spada metr niżej do wielkiej wanny. Pod wodospadem siedzą ludzie, spokojnie wygrzewając się w wielkim kipiącym jakuzi. Zaraz obok, niewielka polana na kilka namiotów, a dookoła gęsty las iglasty z bujnie wypełniającymi go paprociami i niewielkimi tropikalnymi palmami. Zieleń jest tak soczysta, że nie chce się uwierzyć, że tutaj nie ma tłumu turystów. Widać, iż zaglądają tutaj tylko miejscowi. Przy wodzie pod niewielkim nawisem, dziesiątki małych świeczek porozstawianych i wypalonych. Klimatyczne miejsce, w środku niczego. Rzucamy rowery i wskakujemy do wody. Woda aż parzy, ale nie wiele trzeba żeby przyzwyczaić się do niej. W końcu zasłużyliśmy sobie na dobry odpoczynek.

 

Wai-o-tapu, park setek gejzerów, gorących strumyków i jezior. Miejsce, do którego zagląda każdy, kto pokazuje się na północnej wyspie. Wąskie alejki, wiodą pomiędzy kolejnymi zapadlinami, z których wydobywa się siarka. A na zboczach każdego krateru, widać różnokolorowe minerały. Pomarańczowe, żółte, zielone i brunatne kolory pokazują jakie związki wydobywaj się akurat w tym miejscu. Jedne uzdrowicielskie, inne zabójcze, tworzą piękne struktury. Wielkie jezioro o głębokości ponad 100 metrów z temperaturą na dnie ponad 170 stopni schładza się na powierzchni do ponad 100 stopni Celsjusza. Pomiędzy lazurowym środkiem jeziora, a szarym brzegiem wije się żółto-pomarańczowy stopień z minerałów odkładających się od setek lat. Linia ta odcina tak wyraźnie jezioro od brzegu, iż ma się wrażenie że została przez kogoś namalowana. Aż chce się jej dotknąć jednak temperatura wody nie pozwala na to. Chwilę dalej, przed nami rozciąga się kolejne zielone jezioro, gdzie brzeg kipi aż od gotującego się szarego błota i co chwilę wybucha rozlewając dookoła siebie swoją zawartość.

Siarczyste gorące środowisko wydawałoby się, że bez życia, co jakiś czas odkrywa iż tak niedostępne nie jest. Wszędzie gdzie tylko mogą wdzierają się zielone rośliny, a w strumykach można dostrzec niewielkie rośliny i małe stworzenia pływające jak gdyby nigdy nic.

Główną atrakcją każdego poranka jest gejzer Lady Knox. Strzelający na kilkanaście metrów w górę przyciąga tłumy.  Jeden ze strażników wychodzi z mikrofonem przed zgromadzony tłum siedzący na ławkach jak w amfiteatrze i opowiada historię słynnego gejzera. Jak to więźniowie zatrudnieni do budowania dróg, pewnego dnia piorąc swoje ubrania przy małym gorącym oczku wodnym niechcący wrzucili mydło do środka. Woda zaczęła pienić się i strzelać w górę. By uzyskać lepszy efekt, ułożyli w około niego kamienie by zmniejszyć otwór i tym samym zwiększyć zasięg wystrzału.

Po chwili od wrzucenia przez naszego strażnika mydła, podobno ekologicznego, gejzer też zaczął kipieć, a po paru minutach wystrzelił w górę. Ilość nagranego materiału i zdjęć zrobionych w tym momencie, mógłby równać się bibliotece youtube i facebook-a. Przed dobre kilka minut gejzer wyrzucił z siebie przeszło 25 000 litrów wody.

 

Opuszczamy krainę gorących źródeł udając się w stronę jeziora Taupo i góry Ruapehu w rezerwacie Tongariro. Z map wynika, iż mamy do pokonania 90km. By zaoszczędzić czas i wspiąć się na górę, przyciskamy na pedały, a naszym celem staje się niewielka turystyczna mieścina Turangi.

Zjeżdżamy też z głównej drogi i spokojną boczna szosą gnamy do Taupo, a potem nad brzegiem wielkiego jeziora Taupo do naszego celu. Kilometry stukają na licznikach. Wydawałoby się, że jesteśmy w połowie drogi na liczniku mamy już 67km. Do Turangi jeszcze 43, jak wynika z mapy, jednak przy wyjeździe z miasta na drogowskazie pokazuje się 50. Teraz już trudno wycofać się, mamy opłacony nocleg w Turangi i musimy dzisiaj dojechać.

Każdy kolejny kilometr staje się coraz trudniejszy, a walka z czasem i wyczerpaniem, coraz trudniejsza. Niespodziewanie na naszej drodze pokazuje się długi mozolny podjazd, odbijający do jeziora. Na szczęście kilka kilometrów dalej zjazd rekompensuje nam wysiłek wcześniej poniesiony. Słońce powoli chowa się za górami okalającymi jezioro. W ostatnim momencie, w szarości końcówki dnia docieramy do celu. Sami nie możemy uwierzyć, że zdecydowaliśmy się na takie coś. 120km, tyle pokazuje licznik przy recepcji Motelu.

 

 


https://lh3.googleusercontent.com/-O-k0jUmyI5c/TzS9XjP1s3I/AAAAAAAALhs/MqlXmP2EtYU/s1024/1.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-_6ji5VZdUGg/TzS9Ys2HFSI/AAAAAAAALh0/iWhBm8N56I4/s1024/2.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-y1nnUnbmRxw/TzS9Y26r-DI/AAAAAAAALh4/IZgHXfSyD94/s720/3.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-D71vslBnpkI/TzS9f8pBmnI/AAAAAAAALiM/bBG0XKSa1JY/s1024/4.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-4N0YjtyMsMY/TzS9faknywI/AAAAAAAALiE/7w6Zgj1_Zhg/s1024/5.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-KMQbTDId68s/TzS9flL1AFI/AAAAAAAALiI/NFt2Lsy2bDY/s1024/6.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/-1wmYi4Pxxzg/TzS9o66K0mI/AAAAAAAALik/eh40JryIobI/s1024/7.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-9pm9AELbCS4/TzS9oFRDgjI/AAAAAAAALic/dgE6lg_ZaWA/s1024/8.JPG

https://lh5.googleusercontent.com/-MlFFDSL_47o/TzS9qwWWmjI/AAAAAAAALis/V_66Yvuoon0/s1024/9.JPG

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]