Tymczasem, na Północy...
Paulina Kanska
... noc była ciemniejsza, niż to sobie biały człowiek z miasta potrafi wyobrazić. Niby dwadzieścia stopni mrozu, ale gdy usłyszeliśmy wilki wyjące w oddali, od razu zrobiło się ciepłej. Wracamy do igloo. Dzisiaj już się nie uda. Jutro przecież też jest dzień...
Z tym dniem to nie do końca prawda. W wiosce Kakslauttanen, 250 kilometrów na północ od granicy koła podbiegunowego, przez 6 tygodni panuje noc. Słońce nie wychodzi wtedy ponad horyzont. Ale noc polarna jest dużo widniejsza, niż nasze wyobrażenia o niej. Taką noc to my właściwie mamy w Warszawie od października do marca, w każdy pochmurny dzień. Na początku stycznia w Kakslauttanen, od 9 rano do 3-ciej popołudniu, przy naturalnym świetle odbijanym przez śnieg, można spokojnie poruszać się bez latarki. W pozostałe godziny panuje jednak diabelska ciemność. Długi zmrok, małe zachmurzenie i niskie zanieczyszczenie świetlne prawie niezamieszkałej okolicy (2 osoby na 1 kilometr kwadratowy) sprawiają, że polarna noc daje najlepsze warunki w roku na podziwianie gwiazd i polowania na zorzę polarną.
- Będzie kupa!
Krzyczy mój pasażer, leżąc wygodnie pod futrem renifera w saniach zaprzągu. Z trudem hamuję próbując z całych sił przerzucić swój ciężar ciała na jedną belkę. Okazuje się, że nocne wycie zawdzięczamy nie wilkom, a pobliskiej farmie Husky. Oglądając psie zaprzęgi w filmach dokumentalnych jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że trzeba przewidzieć przymusowe przerwy na wypróżnienie piesków, inaczej cały ' rozładunek' wylatuje na moich butach (lub twarzy pasażera). Ten drobiazg nie przeszkadza jednak w czerpaniu przyjemności z jazdy. Kierowanie saniami w skrócie sprowadza się do trzech czynności. Po pierwsze 'uruchamiamy silnik' podając głośno odpowiednią komendę. Najlepiej 3 razy, bo szczekające, pełne werwy psiaki mogą się nawzajem zagłuszyć.
Po drugie za kierownicę służy nam ciężar ciała, którym balansujemy odpowiednio do nadchodzących zakrętów, trochę tak jak na snowboardzie (albo, zależnie od życiowych preferencji, na nartach). Po trzecie, jak każdy szanujący się kierowca musimy obserwować drogę. Dodatkowo musimy też obserwować zwierzęta i reagować odpowiednio do sytuacji – od subtelnego muśnięcia hamulca, koniecznego czasami, żeby wyrównać bieg par, do drastycznego wskakiwania obiema nogami na pedał, jeśli np. zgubiliśmy pasażera na zakręcie. Dodam, że zaprzęgi rozwijają prędkość do 60 km/h. Po godzinie prowadzenia pojazdu, kiedy moje pieski dopiero się rozgrzewały, ja spociłam się bardziej niż w poprzedni wieczór na fińskiej saunie. Jednak największą niespodzianką okazali się hodowcy. Na północy Laponii, w leśnym krajobrazie przeciętym pojedynczą linią ośnieżonej drogi, nie spodziewałam się zastać nikogo poza niskimi i krzepkimi Lapończykami. Tymczasem mój zaprzęg przygotowywali (też krzepcy, ale całkiem regularnej postury) Damian i Łukasz, chłopaki znad Bałtyku, którzy przeprowadzili się na stałe na odludzia Finlandii, gdzie trenują swoją sforę do światowych mistrzostw.
Jeśli istnieje przeciwieństwo dla psa Husky, to musi nim być renifer. Podczas gdy psi pyszczek obszczeka namiętnie każdą nie głaszczącą go kończynę człowieka, dużym sukcesem będzie jeśli renifer w ogóle pozwoli łaskawie dotknąć swojego dostojnego futerka. Renifery z północnej Laponii to zwierzęta pół-dzikie. Każde lato spędzają przemieszczając się pomiędzy łąkami Rosji, Finlandii,Szwecji i Norwegii, za to na zimę schodzą spowrotem dobrowolnie do lapońskich zagród. Wiedzą, że w zamian za rzetelną pracę czeka ich wikt i opierunek, o który ciężko zimową porą. Dwa pokolenia temu, za czasów babci mojego przewodnika, miejscowi zawdzięczali reniferom swój styl życia. Lapończycy mieszkali wtedy w mobilnych, lekkich namiotach i przemieszczali się podążając za reniferami. Dziś potomkowie ludów Sami przeprowadzili się do dużo wygodniejszej zabudowy, a tym samym osiedlili się na stałe, ale jak widać, ich symbioza z reniferami trwa nadal. Jak opowiada mój przewodnik, Sami z renifera czerpią wszystko: mięso, futro, poroże (gubione naturalnie przez zwierzęta), a nawet inspirację do lokalnych pieśni (chociaż mi lapońskie przyśpieweki przypominają bardziej to nocne psie wycie). Wiśta wio! Ruszyliśmy. Tym razem siedzę wygodnie zawinięta w futro, bo sanie renifera prowadzą się właściwie same. Pierwsze zaskoczenie to dziwny klekoczący dźwięk, który wydobywa się z kolan. I to nie moich! Charakterystyczna budowa reniferów sprawia, że ich stawy wydają dźwięki, dzięki którym stado będzie w stanie trzymać się razem nawet podczas zimowych zamieci.
Drugie zaskoczenie to siła, z jaką ciągną nas te niepozorne zwierzęta. Jak twierdzi nasz przewodnik zdrowy renifer, pomimo wątło wyglądających, klekoczących nóżek, może śmiało pociągnąć 500kg. Pół tony. Dla zobrazowania podam, ze obok mnie mogłoby na tych na saniach leżeć pół słonia afrykańskiego, krowa rasy holsztyńskiej lub dwa Kawasaki Ninja. Na szczęście, zamiast tego, leży koło mnie mój chłopak, Daniel, bez którego pewnie bym zamarzła. Podczas dwugodzinnej przejażdżki czuję jak, jeden po drugim, moje palce u stóp przestają reagować na wydane odgórnie polecenia, tymczasem renifery to zwierzęta wykorzystywane na długie, czasem kilkudniowe podróże. Jak Sami radzą sobie z zimnymi stopami? I tu znów przychodzi z pomocą renifer. Tradycyjne buty z reniferowej skóry, wypełnione dodatkowo ususzoną trawą, to ich sekret na ciepło.
Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego igloo. Zrobiliśmy go we dwójkę z bratem na naszym warszawskim podwórko i byliśmy z siebie bardzo dumni, bo nawet tato się zmieścił. Szklane igloo w Kaksauttanen to zupełnie co innego. Na dzieńdobry taka forma zakwaterowania zaskakuje wyjątkowym komfortem termicznym. 21 stopni Celsjusza to stała temperatura wnętrza igloo, nawet jeśli wychodzimy i wchodzimy milion razy (tzw. ‘brexiting’) po zapomniane telefony i rękawiczki. W środku jest wystarczająco dużo miejsca żeby rozpakować walizkę i zrobić sobie herbatę (jest czajnik, gniazdka i prąd). Jednocześnie do igloo warto zabrać ze sobą osobę, z którą dzielimy się wszystkim, nawet odgłosami z toalety, bo malutka ubikacja(z umywalką i lustrem) wewnątrz igloo nie zapewni zbyt wiele prywatności.
Dużym minusem mieszkania w igloo jest brak prysznica. Ogólnodostępny prysznic, oddzielny dla kobiet i mężczyzn, jest oczywiście nieopodal. Pomimo tak niewielkiego dystansu wyprawa pod prysznic jest bardzo czasochłonna. Pamiętajmy ze każdorazowo zakładamy (i zdejmujemy z siebie) 3 warstwy ubrań, co potrafi być niezwykle uciążliwe jeśli na końcu okaże się, ze zapomnieliśmy klapek albo szamponu. Nasz wysiłek nagrodzi natomiast relaks w rozgrzewającej saunie, której nie może zabraknąć w fińskiej łazience (szacuje się ze na terenie Finlandii istnieje około 2 milionów saun).
Największym minusem szklanego igloo jest oczywiście jego cena. Tym bardziej, ze podczas zorzy każdy poszukiwacz i tak wyskoczy na zewnątrz, aby chłonąć tak niesamowite zjawisko całym sobą wraz z wszechobecnym zimnem i odgłosami lasu. Jednak zasypianie w komfortowym cieple z widokiem miliona gwiazd jakby na wyciągnięcie ręki wskakuje na szczyt listy najcudowniejszych przeżyć na tym globie. Spektakularna zorza może trwać godzinami i wierzcie mi, nie chcecie uronić ani chwili z takiego widowiska, poczas gdy nos zamarza już po pierwszym kwadransie. Dodatkowo szklane igloo wyposażone jest w alarm informujący o zorzy polarnej. Nie wiem czy działa, (my wybiegliśmy na zewnątrz przy pierwszych oznakach przejaśniającego się nieba) ale jest. A jak powstaje zorza?
Dawno, dawno temu, w odległości 149 600 000 km od Ziemi, silny wybuch Słońca powoduje wiatr słoneczny. Wiatr przedmuchuje naładowane ogromną energią elektrony i protony w naszą stronę. W jonosferze zderzają się z obecnymi tam atomami, co powoduje ich rozświetlenie. Jeżeli zostaną wzbudzone cząsteczki tlenu wówczas na niebie można zaobserwować czerwone lub zielone światło, jeśli azot to światło będzie purpurowe, a hel i wodór powodują, że świetliste refleksy przyjmują niebieską barwę. Z naszej perspektywy wygląda to tak, jakby magiczny pył rozsypywał się po niebie taneczną spiralą , zmieniając powoli swój kolor. Każdy, kto miał przyjemność podziwiać ten cud natury przyzna, że zorza polarna powinna być czasownikiem. Jej piękno kryje się w nieustannym ruchu. Zorza nie jest wcale zjawiskiem rzadkim. Tej zimy zdarza się w Kakslauttanen średnio raz na dwa tygodnie. Jest jednak ogromnie nieprzewidywalna. Pomimo daleko idącej technologii i aplikacji prognozujacych gdzie dojdzie do tego zjawiska, nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, czy nie przysłonią jej chmury ani tez na jaki kolor rozbłyśnie. Tylko jedno jest pewne: zachwyca.
W co się ubrać? - znany dylemat każdej kobiety, podczas zimowych wypraw na podziwianie zorzy do Laponii nabiera jeszcze większego znaczenia. Podczas polarnej zimy warto wzorem Shreka mieć warstwy, a dokładnie ubierać się na cebulkę. Po pierwsze długa bielizna termiczna. Na to najlepiej nałożyć materiały wełniane lub polar. Wisienką na torcie będzie zestaw składający się ze spodni narciarskich i cieplej kurtki, przeciwdeszczowej i nie przepuszczającej wiatru. Ubrani powinniśmy być od stóp do głów, z drobną przerwą na oczy. Warto też dbać, aby odzież nie zamokła. Oprócz tego co spakować, ważne jest również jak to zrobić. Większość lini lotniczych w przypadku zagubienia głównego bagażu pokrywa koszty podstawowych produktów. Pamiętajmy jednak, że północne lotniska to nie Singapur, ani nawet Okęcie, i o ile znajdziemy tu jeden sklep z pamiątkami, w którym będzie czapka, to jest duża szansa, że będzie akurat zamknięty. Zanim zgłosimy zaginięcie plecaków łamane przez walizek, odjedzie też zapewne jedyny miejscowy autobus, którego rozkład pokrywa się z godzinami przylotów. Dlatego jeden zestaw bielizny termicznej, szalik, czapkę, rękawiczki i ciepłe skarpetki warto wozić w bagażu podręcznym. Odpowiednia kreacja na noc polarną to nie wszystko.
Na koniec załączam moją listę Top Fajw polarnych niezbędników:
Miejsce #1: dobry krem na wiatr i mróz (który może zająć w walizce miejsce zarezerwowane zazwyczaj na krem przeciwsłoneczny);
Miejsce #2: czekolada;
Miejsce #3: latarka (na wypadek, gdyby zdażyło się nam rozładować telefon robiąc bez przerwy zdjęcia);
Miejsce #4: statyw, jeśli pragniemy uwiecznić zorzę na ostrym zdjęciu;
Miejsce #5: Wiele ośrodków poleca zabrać ze sobą do Laponii dobra książkę na długie godziny po zapadnięciu zmroku. Jako alternatywę mogę śmiało polecić czytanie opinii wystawionych przez gości luksusowych polarnych resortów. Turyści, którzy pragną wymienić swój zaprzęg Husky na mniej szczekający, to tylko wierzchołek góry lodowej arktycznych opowieści.