Z pamiętnika podróżnika
Podróż życia Polska – Izrael
Anna Popieko
Nadchodzą Was czasami spontaniczne, szalone pomysły. Znacie to uczucie ekscytacji i nadchodzącej przygody. Ta podróż należała właśnie do tego typu przeżyć. Pomysł na spędzenie ferii w ten sposób narodził się pod wpływem spontanicznego pomysłu i chwili czasu spędzonego przy komputerze. Trochę szukania i naszym oczom ukazał się intrygujący Izrael.
27.01
Dziś nastał oczekiwany dzień wylotu. Odprawa na lotnisku przeszła niespodziewanie szybko i bezpiecznie. Jak na machnięcie różdżką po kilku minutach znaleźliśmy się przy naszym samolocie. W samolocie okazało się, że nie siedzimy z tata obok siebie. No cóż. Ja udałam się do pierwszego rzędu od strony okna. Moim towarzystwem podczas podróży okazali się śmieszni panowie z Polski. Widać, że pili coś procentowego przed wylotem. Opowiadali zabawne żarty i ciekawe historie, więc czas upłynął niespodziewanie szybko. Pozwoliłam sobie jeszcze na odrobinę przyjemności i relaksu przy filmie. Koło 20.00 wylądowaliśmy na lotnisku w Ovdzie. Było ono bardzo przytulne, malutkie i urocze.
W odróżnieniu od Modlina, nie było tam żadnych sklepików, jedynie wygodne, puszyste kanapy i ozdobne wodopoje. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, świeże powietrze owiało nasze twarze, a naszym oczom ukazał się niesamowity widok pal, piasku i wielbłądów. Niebieskim autobusikiem udaliśmy się do naszego miejsca docelowego – Ejlatu. Po dotarciu na dworzec przespacerowaliśmy się jeszcze po malowniczej okolicy i poszliśmy za głosem żołądków, aby spróbować regionalnych specjałów.
Tutejszy kebab to coś wspaniałego. Smaku hummusu i falafeli nie można porównywać do tych u nas, te są o wiele lepsze. Po prostu niebo w gębie. Oprócz tego obsługa uśmiechnięta, żartobliwa i pomocna, mimo późnej godziny. Potem odetchnęliśmy chwilkę siedząc na pięknych drewnianych ławeczkach i ruszyliśmy do hotelu. Pokoik był malutki, ale czysty i dobrze zorganizowany. Z naszego okna rozpościerał się niesamowity widok na morze. Po dość długiej i męczącej podróży poszliśmy spać.
28.01
Dzień dobry kochani. Zaraz, zaraz, ale czy to na pewno jest poranek. Nie, nie to już południe. Czasem wygodne łóżko i promyczki azjatyckiego słoneczka sprawiają, że człowiek zatraca się w odpoczynku. Pełni energii i pozytywnego nastawienia ruszyliśmy w miasto. Pierwszym punktem na naszej dzisiejszej mapie był sklep. Chcieliśmy rozeznać się w lokalnych produktach. Okazało się, że można zauważyć tu spory wkład Amerykanów jak i lokalnej produkcji. Pordukty były zupłnei inne niż w Polsce. Niestety ceny także odbiegały od naszych standardów. Butelka 1,5 l wody kosztowała na przykład 6 zł. Skosztowaliśmy lokalnych pizzo-cebularzy zakupionych w piekarni. Dodane miały śmieszne warzywom, które wyglądało jak chmiel i byłko lekko goszkawe w smaku. Temperatura sięgała 20 stopni. W środku zimy przechadzaliśmy się w samych T-shirtach. Oglądaliśmy przepiękną, kolorową nadmorską roślinność, liczne palmy i drzewka bambusowe. Wypatrywaliśmy słodziutkich kotków, które stanowiły sporą część tutejszych zwierząt. Drogi w miasteczku były bardzo zadbane, a każde rondo inaczej przyozdobione. Na ulicach było niestety trochę śmieci. Miasteczko przemysłowe, na każdym kroku były, więc liczne sklepy i fabryki. Pchani przez powiew nadmorskiej bryzy poszliśmy na plażę. Piękne, ciepłe Morze Czerwone odbijało się o brzeg skalistego wybrzeża. Cos cudownego. Oczywiście nie można zapomnieć o ogromnych, czerwonych górach w tlę. Moczyliśmy stopy w tej przejrzystej, czyściutkiej wodzie, spacerowaliśmy piaskiem wzdłuż złocistego wybrzeża i robiliśmy mnóstwo zdjęć. Nigdzie się nie spieszyliśmy, odpoczywaliśmy i cieszyliśmy się tutejszym klimatem. Okoliczne hotele tętniły życiem bogaczy całego świata. Były wielkie i luksusowe. Skoro są bogaci ludzie, to nie mogło również zabraknąć galerii i sklepów. Bardzo zaskoczyły mnie niewyobrażalnie niskie ceny perfum w drogeriach. Wieczorem odebraliśmy auto z wypożyczalni. Zrobiliśmy sobie tak zwane safari po okolicy. Wieczorkiem pograliśmy jeszcze w karty przy nadmorskim brzegu i spałaszowaliśmy masło orzechowe i hummus (W Izraelu te produkty są naprawdę godne polecenia). Ten wspaniały dzień zakończyliśmy maratonem filmowym w hotelu. Poszliśmy spać dosyć wcześnie, gdyż następnego dnia mieliśmy w planach wczesne wstanie.
29.01
Budzik na 5.00. Dryń, dryń, dryń!!! Wstawaj śpiochu!!! Otwórz oczka, światło zgaś, słońce wstanie jak na znak. Szybko, szybko zbieraj się, bo przygoda czeka cię. Nie mruż oczu, czapkę włóż lub kapelusz pełen róż. Wsiądź do auta, zapnij pas, ruszaj prze pustyni pas. Kilometrów trochę jest do przebycia w urlop ten. Nikt nie płacze, nie marudzi, kiedy kamel głowę sobie studzi. My po drodze oglądamy i zabytków wciąż szukamy. Wprost z Ejlatu ruszyliśmy przez piękne, malownicze drogi. Dookoła nas rozciągały się przepiękne góry o formacji pustynnej. Miały piękny czerwono-złoty kolor. Mijaliśmy liczne oazy palmowe z wielbłądami, pustynne liski. Naszym pierwszym celem podróży był punkt obserwacyjny z widokiem na Crater Ramon. Powiem tak czegoś takiego to ja w życiu na własne oczy nie widziałam. Po prostu cudo. Dolina, przez którą rozciągały się liczne, piaskowe dróżki otoczone górkami i skałami. Cały teren był bezludny i przestronny. Porobiliśmy krajobrazowe zdjęcia, nagrywaliśmy też vloga i kontemplowaliśmy na łonie natury. Następnie krętą serpentyną przedostaliśmy się do plaży położonej przy Morzu Martwym. W kostiumach kąpielowych i klapkach rozłożyliśmy się na brzegu.
Daliśmy nura w morską głębine. Środek zimy, rozumiecie to. Dryfowaliśmy po słonej, oleistej tafli i korzystaliśmy z leczniczej działalności minerałów. Sól zostawała na każdym fragmencie ciała i nie chciała się odczepić. Po kąpieli zajechaliśmy jeszcze do najniżej położonego punktu na kuli ziemskiej. Dalsza część drogi do Jerozolimy przeszła w pełnym skupieniu i spokoju. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko na stacji benzynowej. Uwaga, bo w tym kraju gaz można tankową jedynie przy użyciu karty płatniczej w samoobsługowym terminalu. Do Jerozolimy dotarliśmy w godzinach szczytu i przyznam szczerze, ze kilkadziesiąt dobrych minut postaliśmy w korkach. Roślinność tutaj była już nieco mniej stepowa. Z gleby wyrastały liczne, zielone krzaki. Gdzieniegdzie rozpościerały się tez przestronne baobaby. Samochód zaparkowaliśmy w galerii, gdyż znajdujący się tam parking był najbardziej przestronny i tani. Obeszliśmy mury starówki dookoła. W przelocie zerknęliśmy na bramę Dawida. Potem ruszyliśmy na południe, okrążając dzielnic ormiańską. Na samą starówkę weszliśmy przez wrota bramy Syjońskiej. Cały teren był bardzo zadbany. Wszędzie można było dostrzec rękę ogrodnika. Na murach mających około 3000 lat nie widać było zaniedbania i upływu wieków. Cały teren był zagospodarowany pod turystów. Liczne stragany, sklepiki, restauracje i puby. Każdy zachęcał, aby to właśnie u niego wydać swoje szekle. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od dzielnicy żydowskiej. Poszliśmy wzdłuż urokliwego Bizantyjskiego Cardo – murów, które historia sięgają starożytnego Rzymu. Następnie na północny-wschód poprzez kolorowy targ, na którym niejednokrotnie się zgubiliśmy, aż do Ściany Płaczu. Widok milionów ludzi o licznych wyznaniach modlących się w jednym miejscu był imponujący. Podążaliśmy wielkim placem zakończonym Bramą Gnojną, przez którą wyszliśmy poza mury starówki. Następnie przez spory kawałek spacerowaliśmy przez otaczające ścieżki. Idąc, obserwowaliśmy Górę oliwną, cmentarz żydowski oraz liczne kościoły i cerkwie. Największe wrażenie wywarła na mnie prawosławna świątynia, której kopuła połyskiwała w słońcu. Bramą Lwów weszliśmy do części muzułmańskiej. Wstąpiliśmy do uroczego kościoła św. Anny, aby w ciszy i skupieniu powierzyć swoje intencje Bogu. Po chwili przeszliśmy do dzielnicy chrześcijańskiej. Tutaj widzieliśmy kościół Odkupiciela, Golgotę i liczne katolickie miejsca kultu. Dla uwieńczeni naszego spaceru wstąpiliśmy do Bazyliki Grobu Pańskiego. Nasze zwiedzanie skończyliśmy na bramie Jaffa. Wcześniej udało nam się zakupić jeszcze piękne pamiątki i uliczne jedzonko. Podsumowując Jerozolimę uważam za piękne miejsce, które warto zobaczyć. Jedyne, co mnie zniechęciło to zbyt wielka komercjalizacja i brak strefy sacrum. Mieliśmy jeszcze odrobinę sił, wiem udaliśmy się oświetloną droga w kierunku Betlejem. Bez problemu przekroczyliśmy granice i od razu znaleźliśmy się w Palestynie. Po zaparkowaniu weszliśmy do bazyliki Narodzenia Pańskiego, która była bardzo monumentalna. Obeszliśmy tez ryneczek. Z powodu nawigacji, która nie potrafiła wyprowadzić nas z Betlejem, krążyliśmy przez dobre 30 minut. W drodze powrotnej na granicy czekała nas kontrola. Przebiegła na szczęście szybko i sprawnie. Droga powrotna to był koszmar. Szczerze mówią dbałam się, że w ogóle nie wrócimy do Ejlatu. Nawigacja, co chwilę myliła trasy i gubiła otaczające nas miejsca, po drugie nie mieliśmy paliwa, a terminale nie czytały naszej karty, po trzecie byliśmy już bardzo zmęczeni. Ostatecznie udało nam się bezpiecznie dotrzeć do domu i nie zostaliśmy zaatakowani przez żadne plemię. Weszliśmy do pokoju i od razu poszliśmy spać. Ten dzień był bardzo intensywny, pełen atrakcji i przeżyć, których nie zapomnę do końca życia.
30.01
Odsypianie wczorajszego dnia było bardzo przyjemne, nieco czasochłonne, ale to nic. Dzisiejszy, kolejny, piękny zdjęć w Izraelu był dla mnie całkowita niespodzianką. Nie wiedziałam, co będziemy robić, w jakim kierunku podążać. Nie rozczarowałam się na szczęście. Wręcz przeciwnie to, co zobaczyłam dzisiaj na długo zostanie w moim sercu i głowię. Kręta droga do Czerwonego Kanionu to było coś. Powiem wam szczerze, że takich skał i gór to ja nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Liczne kolory skał. Od czerwonych, przez różowe i fioletowe. Formy skalne, w których każdy mógł odnaleźć cząstkę siebie. Wspaniałe wspinaczki. Miejsce idealne na park linowy, robienie zdjęć oraz kręcenie filmów. Mogłabym tam spędzić cały dzień. Czułam się zachwycona, tym, co widziałam. Na niebie nie było ani jednej chmury, a temperatura na prawdę nas rozpieszczała. To nie było wszystko na dzisiejszy dzień. Po drodze do następnego cudu wstąpiliśmy do piekarni. Kolejne przysmaki, które pieściły dzisiaj nasze podniebienia to calzone z przyprawami na wierzchu nadziewane warzywami oraz smaczne czekoladowe rogaliki. Następnym punktem wyprawy był Timna Park. Nie no, tego to się po prostu nie da opisać. Wielki rezerwat krajobrazowy. Wszystko zrobione troszkę w formie safari. Jeździliśmy samochodem i obserwowaliśmy piękno natury. Co chwile dostrzec można było liczne punkty widokowe. Przepiękne formacje skalne o różnorodnych kolorach oraz kształtach rozpieszczały nasze oczy. Każda z nich miała nazwę. Od Lwiej Głowy, przez Salomonowe Palce, aż po Grzybki. Do każdej atrakcji prowadziły także szlaki rowerowe oraz turystyczne. Fascynujące dla mnie były również elementy z parku linowego umieszczone miedzy skałami. Cała trasa zajęła nam około trzy godziny. Na sam koniec czekała nas przemiła niespodzianka – małe buteleczki, które samodzielnie wypełniało się różnobarwnym piaskiem na pamiątkę. Bardzo ciekawa rzecz. Gdy nasz czas zwiedzania minął, zmęczeni wróciliśmy do Ejlatu. Pojechaliśmy jeszcze na owocowy targ i do żydowskiej restauracji. Po chwilowym odpoczynku i rundzie w makao, ruszyliśmy jeszcze na pożegnalny spacer.
Przechadzaliśmy się wzdłuż oświetlonych alejek z palmami. Dużo rozmawialiśmy i rozmyślaliśmy nad tak udanym wyjazdem. Tak oto zakończył się ten czadowy, emocjonujący dzień.
31.01
Dzisiejszy dzień był naszym ostatnim w płynącej hummusem krainie. Rano obudził nasz koguci śpiew budzika. Spakowanie naszych manatków nie zajęło dużo czasu. Wymeldunek też przebiegł sprawnie. Ostatni dzień postanowiliśmy przeznaczyć na totalny odpoczynek i luz. Na początku spacerowaliśmy po naszej miejscowej plaży. Wszędzie było pusto, brak żywej duszy. Kupiliśmy kilka pamiątek na pobliskich straganach. Nie obyło się także bez kosmetyków z Morza Martwego. Na upiększenie cery. Na pożegnanie pojechaliśmy do naszej ulubionej piekarni na najlepsze calzone ever. Popołudnie spędziliśmy na kąpielach w morzu, graniu w karty i opalaniu się w kolorowych kostiumach. Czas upłynął nam bardzo przyjemnie. Prze odlotem oddaliśmy wypożyczone auto, kupiliśmy przekąski na lot. Niebieskim busikiem ruszyliśmy do Ovdy, nasz samolot był nieco opóźniony, co absolutnie nam nie przeszkadzsło. Lotnisko zaopatrzone było w wygodne kanapy i wifi. Leżeliśmy, więc sobie i gadaliśmy. Sam lot upłynął szybko. Głownie na spaniu i oglądaniu oświetlonych miasteczek prze szyby samolotu. Bezpiecznie wylądowaliśmy na Modlinie i Pankiem wróciliśmy do domku. Ta podróż była jedną z najlepszych w moim życiu. Mam nadzieję, że będę miała jeszcze kiedyś okazje, żeby wrócić do Izraela.