Peter Hamor
Albin Marciniak: 14 stycznia w Prokuraturze Okręgowej w Krakowie zostało wszczęte śledztwo w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego, którzy zginęli w czasie zejścia po zdobyciu Broad Peak w marcu 2013 roku. Postępowanie ma na celu wyjaśnienie czy wspinaczom zapewniono bezpieczeństwo, a więc jak przebiegało przygotowanie i organizacja wyprawy. Zaplanowane są przesłuchania świadków. Prokurator musi w tym postępowaniu poznać przepisy prawa Pakistanu. Co o tym sądzisz jako himalaista?
Peter Hámor: Boję się. To absolutny precedens. Inaczej na góry patrzy się zza biurka, inaczej - stojąc tam wysoko. Boję się, że padną oskarżenia na ludzi, których nie powinno to dotknąć, a po każdej kolejnej wyprawie, będzie „ekspedycja” sędziów i prokuratorów szukających błędów.
Może powstanie nowy zawód prokurator-himalaista.
Tak, tak, będą szkolenia prokuratorów wysokogórskich (śmiech). Wydaje mi się, że komisja PZA złożona z doświadczonych himalaistów wykonała już wystarczającą pracę i dalsze działania nie są potrzebne.
Jak oceniasz postawę Krzysztofa Wielickiego?
Z mojego punktu widzenia zrobił wszystko, co mógł. Ekspedycje zmieniły się od czasów Gálfy’ego (Ivan Gálfy, ur. 1933, zm. 2011, słowacki ratownik, taternik i himalaista, w latach 70. Był kierownikiem większości czechosłowackich wypraw wysokogórskich, zdobył Makalu i Nanga Parbat – przyp. red.) i Zawady. Są mniejsze, szybsze, wspinacze są większymi indywidualistami, a kierownicy raczej doradcami. Nie ma już wojskowego drylu.
Jesteś blisko polskiego środowiska alpinistycznego. Jaką widzisz przyszłość dla Polskiego Himalaizmu Zimowego bez Artura Hajzera?
Myślę, że Polacy będą jeździć zimą w Himalaje, dopóki nie zdobędą K2.
Chciałbyś być uczestnikiem jednej z tych wypraw?
Nie lubię zimna, więc nie wiem (śmiech). Wspinałem się wielokrotnie zimą w Tatrach, ale nigdy nie byłem o tej porze roku w Himalajach. Może kiedyś spróbuję.
Mieszkasz po drugiej stronie Tatr; czy poznałeś nasz kraj?
Spędzam w Polsce dużo czasu. Lubię i Polskę, i Polaków. Często odwiedzam Kraków, do Zakopanego wyskakuję w weekend na herbatkę i gofra, byliśmy z Marią na Babiej Górze, chodzimy po Tatrach. Dwa lata temu weszliśmy na Giewont, teraz chcemy przejść Orlą Perć.
Jaki był Twój pierwszy kontakt z górami?
Urodziłem się w Tatrach (śmiech). Gdy miałem 17 lat, wszedłem na Koprowy Wierch (Kôprovský štít). To było moje pierwsze, poważne doświadczenie. Rzuciłem piłkę i hokej dla gór.
Co było po Tatrach?
Wspinałem się u nas kilka lat, po czym przeskoczyłem od razu w góry wysokie. W 1986 r. pojechałem w Pamir na Pik Korżeniewskiej. Alpy przerzuciłem do trzeciej rundy (śmiech). Północna Eigeru, północna ściana Matterhornu, Grandes Jorasses przyszły dopiero po pierwszym siedmiotysięczniku.
Po Piku Korżeniewskiej poznałeś Marię.
Tak, wróciłem z Pamiru i okazało się, że mamy nową dziewczynę w klubie alpinistycznym. I jest teraz moją żoną (śmiech).
Połączyła Was górska pasja i jesteście już razem 26 lat.
Razem weszliśmy nawet na Aconcaguę. Himalaje są inne, tam się cierpi. Realnie i metaforycznie. A ja nie chcę, żeby Maria cierpiała.
Masz jeszcze alpinistyczne marzenie?
Móc wspinać się jak najdłużej. Chciałbym wejść na Gerlach, gdy będę miał 100 lat.