Kazbek - Droga na szczyt
Kazbek 2011
zimowe wejście na Mkinvartsveri
pod patronatem Klubu Podrózników Śródziemie
Celem wyprawy jest zimowe wejście na Mkinvartsveri (po gruzińsku: góra z lodową głową) bardziej znana pod (rosyjską) nazwą Kazbek. Szczyt wznosi się na wysokość 5033 metrów i jest trzecim największym szczytem w Gruzji (po Shkhara – 5193 m i Dzhangi-Tau – 5051 m). Tak jak i Elbrus Kazbek jest nieaktywnym wulkanem, jego ostatnia erupcja miała miejsce około 750 lat p.n.e.
Jako pierwszy szczyt zdobył w 1868 roku Duglas Freshfield, A.W.Moore oraz C.C.Tucker natomiast jedną z ostatnich zakończonych sukcesem wypraw na szczyt była ekspedycja Ormiańskiego Związku Wysokogórskiego.
Bardzo możliwe że to właśnie do tej góry przykuty był mityczny Prometeusz a już na pewno jego gruziński odpowiednik Amirani ;)
Krótka przerwa na ubranie rakiet śnieżnych. W Kaukazie byliśmy kiedy prawdziwa zima się jeszcze nie rozpoczęła a już rakiety bardzo nam się przydały. Bez nich wchodzenie byłoby dużo wolniejsze.
Ostatni rzut oka na kościółek, spod którego rozpoczęła się wędrówka.
Pierwszy obóz rozbity na wysokości około 2600 metrów. W tle widoczny cel wyprawy - Kazbek. Mniej więcej wtedy Tomek zauważył, że pożegnał się na dobre ze swoją porwaną przez wiatr karimatą. Kilkanaście minut później Michał i Maciek dowiedzieli się, że na kuchence, którą mają nie ugotują nic.
Kapliczka nie opodal, której rozbiliśmy obóz pierwszego dnia. Z drugiej (niewidocznej na zdjęciu) strony jest wnęka z obrazkiem świętego patrona oraz kilkoma nie odpalanymi jeszcze świeczkami.
Dalej pierwszy dzień. Powoli dochodzimy do lodowca i zastanawiamy się nad najbardziej optymalnym sposobem przejścia wyznaczonej trasy.
Lodowiec trawersowaliśmy w rakietach. Powinno się to robić w rakach, wtedy łatwiej jest samemu wyjść ze szczeliny oraz łatwiej jest kogoś wyciągnąć ponieważ raki wbite w lód stawiają dużo większy opór niż rakiety.
Obóz II. Wschód słońca dnia trzeciego. Nie udało nam się dojść do stacji meteo tak jak planowaliśmy ponieważ zrobiło się ciemno i musieliśmy rozbijać "awaryjny" obóz.
Zdjęcie zrobione z II obozu. W oddali widać malutką pomarańczową ścianę stacji meteo, od której oddaleni byliśmy o około 40 minut drogi.
Promienie wschodzącego słońca odbijają się miękko od powierzchni lodowca trawersowanego przez nas dnia poprzedniego.
Trzeci dzień wspinaczki. Pogoda była piękna ale było zimno i wiał silny wiatr. Ciężkie, prawie 30kg plecaki nie dawały o sobie zapomnieć.
Chatka Betlejemska - schronisko i stacja meteorologiczna położona na 3563 m. W zimie niestety nieczynna. Po dokonaniu wcześniejszej rezerwacji można w niej spać nawet zimą. Woleliśmy jednak zaoszczędzić i spać pod namiotami.
Wejście do schroniska a obok niego spory kamień - jedyne miejsce, na którym można było złapać sygnał GSM.
W prawym dolnym rogu widać wychodek zbudowany z kamieni. Brak w nim co prawda bieżącej wody i papieru toaletowego ale na takiej wysokości nie spodziewaliśmy się takich wygód.
Tutaj widać pierwszą szczelinę w jaką wpadł Maciek. Na szczęście była wąska i udało mu się z niej wyjść bez większych przeszkód. Atak szczytowy rozpoczęliśmy o godzinie 3:00 ale z powodu panujących wtedy ciemności nie robiliśmy zdjęć.
Okolice plateau, wysokość około 4100 m, godzina 08:46. Większość rzeczy zostawiliśmy przy stacji i z dużo lżejszymi plecakami szybko szliśmy w kierunku szczytu.
Najwyższe miejsce na jakie udało nam się wejść. Około 4600 m n.p.m. Dziura w bucie gwałtownie podniosła ryzyko odmrożenia stóp przez Błażeja oraz ogromna szczelina, która była przed nami skłoniła nas do odwrotu.
Zawiedzeni wracaliśmy z powrotem do stacji meteo gdzie zostawiliśmy namioty i najcięższy sprzęt.
Do końca dnia odpoczywaliśmy i suszyli przemoczone i wilgotne rzeczy. Niedziałająca jedna z kuchenek i brak możliwości topienia śniegu (tylko tak mogliśmy zdobyć wodę na tej wysokości) zmusiły nas do rezygnacji z dalszych prób zdobywania szczytu.
Z powrotem też wyruszyliśmy wcześnie rano. Ciężkie plecaki nie przeszkadzały już tak w poruszaniu się kiedy szło się w dół.
Droga powrotna zajęła nam 3 razy mniej czasu. Więc mieliśmy więcej czasu na robienie zdjęć :)