Szlakiem Tatrzańskiego żurku
Kilka lat temu Kuba Terakowski przeszedł Tatry w poszukiwaniu najlepszych szarlotek i moje kilkudniowe wyjście w Tatry było niejako inspiracją jego przejścia Kuby Terakowskiego szlakiem szarlotki.
Podzieliłem trasę na kilka dni, bo moim celem były zdjęcia z całej trasy, a to wiązało się z zapasami w niemałym plecaku. Tak naprawdę ten żurek był tylko pretekstem, bo zdecydowanie lepiej się idzie mając jakiś cel. Pretekst pretekstem ale przy okazji jednak sprawdziłem jak smakują żurki. I nie tylko - bo nie wszędzie na takowy trafiłem. Czy to będzie bigos, czy kwaśnica, czy pieczątka w schronisku to jednak warto ruszyć się z domu i pobyć trochę w tym innym świecie jakim są nasze piękne Tatry.
Mam nadzieję, że zebrane informacje pomogą w zaplanowaniu podobnej trasy lub jakiegoś jej odcinka. Należy jednak pamiętać, że warunki w Tatrach zmieniają się jak w kalejdoskopie i przejście przez Świnicę, Zawrat czy Szpiglasową Przełęcz bywa niebezpieczne nawet przy ładnej pogodzie.
Na terenie TPN dozwolone jest chodzenie tylko znakowanymi szlakami.
Kolor szlaku NIE jest związany ze stopniem trudności.
Dolina Chochołowska
Dzień pierwszy
Tramwaje i samochody za oknem działają jak najlepszy budzik i o godzinie 5.00 jestem już na nogach. Poranna kawa i spakowanie tego co rozrzuciłem wieczorem. Sprawdzony sposób na uniknięcie pakowania niepotrzebnych rzeczy.
Niestety i tak o kilka kilogramów za dużo...
Jak zawsze niezawodny "Szwagropol" i już o 8.50 jestem w Zakopcu. Na dworcu jak zawsze po wyjściu z autobusu mam przed oczami gościa z tabliczką "wolne pokoje" nagabującego po kolei każdego pasażera.
Omijam jegomościa łagodnym łukiem i wsiadam do busa jakich przed dworcem cała masa. I już jadę z dala od zgiełku mając nadzieję że tak będzie przez kilka najbliższych dni.
Start na Siwej Polanie (ok. 900 m n.p.m.) w Dolinie Chochołowskiej i po pokonaniu 2 godzinnej trasy asfaltem docieram do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Nie muszę chyba pisać że osoby jadące "pociągiem" komentowały, że zapewne żałowałem pięciu złotych i muszę iść tyle kilometrów z takim wielkim plecakiem...
Na wysokości Merkusiej Polany zaczyna się szlak zielony i prowadzi do samego schroniska, a dalej na Rakoń. Tyle że niestety najpierw po drodze asfaltowej, a na dalszym odcinku - kamiennej.
Na całej trasie sporo rowerzystów, jako że przy wejściu na teren TPN działa wypożyczalnia rowerów, a także kursuje traktor udający pociąg.
Zamówiony pierwszy żurek okazał się dobrze przyprawiony, z połówką jajka i dwoma plasterkami kiełbasy. Bez pieczywa kosztował 7 zł.
Zaplecze jak i cały obiekt czyste i schludne. Mimo że było trochę ludzi na jadalni i tarasie, to jednak cisza i spokój były tym czego się szuka w górach i tego typu schroniskach.
Uzupełniłem zapasy płynów i ruszyłem dalej. Wybrałem szlak czerwony więc musiałem nieco się cofnąć i skręcić w prawo przed Niżną Jarząbczą Polaną. Przez około 50 minut szedłem więc szlakiem Papieskim (żółtym) i przez Jarząbcze Szałasiska dotarłem na Trzydniowiański Wierch (1758 m). Na szczycie szlak czerwony zawraca w stronę Doliny Chochołowskiej obok Kopieńców Wielkiego i Małego (tak jak w okolicach Nosala - a więc mamy 2 pary Kopieńców w Tatrach!) fotorelacja.
Ja wybrałem szlak zielony wiodący w prawo przez Czubik (1846 m) na Kończysty Wierch (2003 m) i dalej już czerwonym szlakiem przez Wielkie Jamy (1938 m) i Gaborową Przełęcz (1963 m) do przecięcia szlaków z zielonym. Ruszyłem w lewo i dalej przez Siwe Turnie, Siwą Przełęcz (1812 m), Kotłową Czubkę (1840 m), Zadni Ornak (1867 m), Ornaczańską Przełęcz (1795 m), Ornak (1856 m), Suchy Wierch Ornaczański (1835 m). Tu zaczyna się zejście przez kosówkę w stronę Iwanickiej Przełęczy (1459 m). Skręciłem w prawo żółtym szlakiem i wieczorem dotarłem do schroniska Ornak (1100 m).
W schronisku oczywiście zamówiłem żurek ale... takowy gotowany jest co drugi dzień i miałem pecha bo trafiłem na zupę grzybową. Zupa smaczna ale jednak to nie ona jest celem mojej wędrówki.
Wieczór i długa męcząca trasa w piekącym słońcu oraz wizja dnia następnego szybko nakierowały mnie na łóżko.
Miłym zaskoczeniem okazała się ciepła jednak woda pod prysznicem. Należy tylko zwracać uwagę na zegarek bo o 22:00 wyłączany jest agregat prądotwórczy więc kończy się woda (ciepła) i światło w łazience, a także zamykana jest cała jadalnia.
Okazuje się to niestety problemem dla zabłąkanych turystów, bo nie ma na zewnątrz żadnego światła pomagającego dotrzeć do schroniska.
Kilka informacji praktycznych: ładowanie telefonu oraz wrzątek bezpłatne, nocleg w pok. 3 osobowym bez zniżek 38 zł, miła obsługa i ogólnie przyjemnie.
Niestety i tak o kilka kilogramów za dużo...
Jak zawsze niezawodny "Szwagropol" i już o 8.50 jestem w Zakopcu. Na dworcu jak zawsze po wyjściu z autobusu mam przed oczami gościa z tabliczką "wolne pokoje" nagabującego po kolei każdego pasażera.
Omijam jegomościa łagodnym łukiem i wsiadam do busa jakich przed dworcem cała masa. I już jadę z dala od zgiełku mając nadzieję że tak będzie przez kilka najbliższych dni.
Start na Siwej Polanie (ok. 900 m n.p.m.) w Dolinie Chochołowskiej i po pokonaniu 2 godzinnej trasy asfaltem docieram do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Nie muszę chyba pisać że osoby jadące "pociągiem" komentowały, że zapewne żałowałem pięciu złotych i muszę iść tyle kilometrów z takim wielkim plecakiem...
Na wysokości Merkusiej Polany zaczyna się szlak zielony i prowadzi do samego schroniska, a dalej na Rakoń. Tyle że niestety najpierw po drodze asfaltowej, a na dalszym odcinku - kamiennej.
Na całej trasie sporo rowerzystów, jako że przy wejściu na teren TPN działa wypożyczalnia rowerów, a także kursuje traktor udający pociąg.
Zamówiony pierwszy żurek okazał się dobrze przyprawiony, z połówką jajka i dwoma plasterkami kiełbasy. Bez pieczywa kosztował 7 zł.
Zaplecze jak i cały obiekt czyste i schludne. Mimo że było trochę ludzi na jadalni i tarasie, to jednak cisza i spokój były tym czego się szuka w górach i tego typu schroniskach.
Uzupełniłem zapasy płynów i ruszyłem dalej. Wybrałem szlak czerwony więc musiałem nieco się cofnąć i skręcić w prawo przed Niżną Jarząbczą Polaną. Przez około 50 minut szedłem więc szlakiem Papieskim (żółtym) i przez Jarząbcze Szałasiska dotarłem na Trzydniowiański Wierch (1758 m). Na szczycie szlak czerwony zawraca w stronę Doliny Chochołowskiej obok Kopieńców Wielkiego i Małego (tak jak w okolicach Nosala - a więc mamy 2 pary Kopieńców w Tatrach!) fotorelacja.
Ja wybrałem szlak zielony wiodący w prawo przez Czubik (1846 m) na Kończysty Wierch (2003 m) i dalej już czerwonym szlakiem przez Wielkie Jamy (1938 m) i Gaborową Przełęcz (1963 m) do przecięcia szlaków z zielonym. Ruszyłem w lewo i dalej przez Siwe Turnie, Siwą Przełęcz (1812 m), Kotłową Czubkę (1840 m), Zadni Ornak (1867 m), Ornaczańską Przełęcz (1795 m), Ornak (1856 m), Suchy Wierch Ornaczański (1835 m). Tu zaczyna się zejście przez kosówkę w stronę Iwanickiej Przełęczy (1459 m). Skręciłem w prawo żółtym szlakiem i wieczorem dotarłem do schroniska Ornak (1100 m).
W schronisku oczywiście zamówiłem żurek ale... takowy gotowany jest co drugi dzień i miałem pecha bo trafiłem na zupę grzybową. Zupa smaczna ale jednak to nie ona jest celem mojej wędrówki.
Wieczór i długa męcząca trasa w piekącym słońcu oraz wizja dnia następnego szybko nakierowały mnie na łóżko.
Miłym zaskoczeniem okazała się ciepła jednak woda pod prysznicem. Należy tylko zwracać uwagę na zegarek bo o 22:00 wyłączany jest agregat prądotwórczy więc kończy się woda (ciepła) i światło w łazience, a także zamykana jest cała jadalnia.
Okazuje się to niestety problemem dla zabłąkanych turystów, bo nie ma na zewnątrz żadnego światła pomagającego dotrzeć do schroniska.
Kilka informacji praktycznych: ładowanie telefonu oraz wrzątek bezpłatne, nocleg w pok. 3 osobowym bez zniżek 38 zł, miła obsługa i ogólnie przyjemnie.
Przewyższenia razem:
wejścia 1244 m, zejścia 1044 m, razem 2288 m
wejścia 1244 m, zejścia 1044 m, razem 2288 m
schronisko na Chochołowskiej
Album ze zdjęciami na Google+
Dzień drugi
Schronisko Ornak
Spokojny i rześki poranek i oczekiwanie na otwarcie kuchni o 8:00. W schronisku Ornak kilkanaście osób i było to najspokojniejsze miejsce na całej trasie.
Wyście ze schroniska (1100 m) czerwonym szlakiem wzdłuż Tomanowego Potoku w stronę Tomanowej Przełęczy ale odbijam w lewo na Kamiennym Żlebie i zielonym szlakiem idę do Chudej Turnii (1858 m). Po przejściu przez Twardy Grzbiet (2026 m) docieram czerwonym szlakiem na Ciemniaka (2096 m). Kolejno Mułowa Prezełęcz (2067 m) Krzesanica (2122 m) Litworowa Przełęcz (2037 m) Małołączniak (2096 m) Małołącka Przełęcz (1929 m) docieram na Kopę Kondracką (2004 m).
Pogoda przednia, chmurki dla kontrastu, widoczność niezła, więc stwierdzam że dlaczego by nie... tłumu nie widać to może pójść gładko.
Po zejściu na Kondracką Przełęcz (1725 m) i kilku fotkach ruszam po łańcuchach i po chwili stoję sam na Giewoncie (1894 m). Sam bo jedni jeszcze wchodzili, a inni schodzili i o tej porze dnia robi już się luźno na szlakach.
Krzyż z daleka wydaje się o wiele większy za to 600 metrowa ściana północna robi wrażenie.
Wyście ze schroniska (1100 m) czerwonym szlakiem wzdłuż Tomanowego Potoku w stronę Tomanowej Przełęczy ale odbijam w lewo na Kamiennym Żlebie i zielonym szlakiem idę do Chudej Turnii (1858 m). Po przejściu przez Twardy Grzbiet (2026 m) docieram czerwonym szlakiem na Ciemniaka (2096 m). Kolejno Mułowa Prezełęcz (2067 m) Krzesanica (2122 m) Litworowa Przełęcz (2037 m) Małołączniak (2096 m) Małołącka Przełęcz (1929 m) docieram na Kopę Kondracką (2004 m).
Pogoda przednia, chmurki dla kontrastu, widoczność niezła, więc stwierdzam że dlaczego by nie... tłumu nie widać to może pójść gładko.
Po zejściu na Kondracką Przełęcz (1725 m) i kilku fotkach ruszam po łańcuchach i po chwili stoję sam na Giewoncie (1894 m). Sam bo jedni jeszcze wchodzili, a inni schodzili i o tej porze dnia robi już się luźno na szlakach.
Krzyż z daleka wydaje się o wiele większy za to 600 metrowa ściana północna robi wrażenie.
Oczywiście kilka szybkich fotek i zejście na dół bo na szczyt dotarła "rewia mody". Ponownie na Kondracką Przełęcz (1725 m) i zejście niebieskim szlakiem Doliną Małego Szerokiego do Schroniska na Hali Kondratowej (1333 m)
Po dotarciu do schroniska okazuje się że wiekowy komin już nie wytrzymał i trwa budowa nowego, a bufet jest w okienku na zewnątrz.
Oczywiście chciałem zamówić żurek ale usłyszałem, zadane z uśmiechem pytanie: "Czy z torebki może być?"
W zamian poczęstowano mnie pysznym bobem i skusiłem się na grochówkę.
Niestety nie była to najlepsza grochówka, a po dodatkowym zamówieniu - tym razem bigosu - musiałem przepijać bo był bardzo kwaśny. Miałem fart bo było jeszcze jedno wolne miejsce i - jak mnie "szef" zapewniał - jest tam bardzo sympatyczne towarzystwo. Tym sympatycznym towarzystwem okazał się być Anglik chrapiący tak, że korniki ze ścian wyniosły się bankowo a mnie nie pomogły nawet stopery.
Gdy siedzieliśmy wieczorem razem z kilkoma innymi osobami przed schroniskiem z napojem w dłoni, jeden z nich zauważył sygnały świetlne z połowy podejścia na Kondracką Kopę. Sygnały odebraliśmy jako wzywające pomocy więc ekspresowo zmontowaliśmy trochę sprzętu, buty na nogi i ruszyliśmy. Trasę przewidzianą na ok. 50 minut zrobiliśmy w 15 i... okazało się że ojciec z synkiem po prostu źle wyliczyli czas przejścia, a światło jakoś tak... samo migało jak schodzili trawersem. Fałszywy alarm i powrót do schroniska a tam po 22.00 już tylko cisza obowiązuje i nie ma szans na zakup "środka nasennego".
Oczywiście chciałem zamówić żurek ale usłyszałem, zadane z uśmiechem pytanie: "Czy z torebki może być?"
W zamian poczęstowano mnie pysznym bobem i skusiłem się na grochówkę.
Niestety nie była to najlepsza grochówka, a po dodatkowym zamówieniu - tym razem bigosu - musiałem przepijać bo był bardzo kwaśny. Miałem fart bo było jeszcze jedno wolne miejsce i - jak mnie "szef" zapewniał - jest tam bardzo sympatyczne towarzystwo. Tym sympatycznym towarzystwem okazał się być Anglik chrapiący tak, że korniki ze ścian wyniosły się bankowo a mnie nie pomogły nawet stopery.
Gdy siedzieliśmy wieczorem razem z kilkoma innymi osobami przed schroniskiem z napojem w dłoni, jeden z nich zauważył sygnały świetlne z połowy podejścia na Kondracką Kopę. Sygnały odebraliśmy jako wzywające pomocy więc ekspresowo zmontowaliśmy trochę sprzętu, buty na nogi i ruszyliśmy. Trasę przewidzianą na ok. 50 minut zrobiliśmy w 15 i... okazało się że ojciec z synkiem po prostu źle wyliczyli czas przejścia, a światło jakoś tak... samo migało jak schodzili trawersem. Fałszywy alarm i powrót do schroniska a tam po 22.00 już tylko cisza obowiązuje i nie ma szans na zakup "środka nasennego".
Uwaga na żmije bo jest ich dużo a ta siedziała nawet na ścieżce w cieniu
Przewyższenia razem:
wejścia 1354 m, zejścia 921 m, razem 2275 m
wejścia 1354 m, zejścia 921 m, razem 2275 m
Dzień 3.
Od rana było bardzo gorąco, a Anglik ciągle chrapał...
Szybie pakowanie, zapas wody do plecaka no i kawa bo bez niej nie ruszę. Znowu miałem szczęście i całą dolinę do podejścia szedłem sam.
Pachniało łąką...
Szybie pakowanie, zapas wody do plecaka no i kawa bo bez niej nie ruszę. Znowu miałem szczęście i całą dolinę do podejścia szedłem sam.
Pachniało łąką...
Po wejściu na szlak graniowy, zaatakowały mnie tłumy bo to trasa Kasprowy - Giewont. Rodzinki z płaczącymi dziećmi, pięciolatek ledwo nadążający za ojcem rozmawiającym przez komórkę i tym podobne widoczki.
Po pokonaniu tłumu turystów maści wszelakiej - czyli Kasprowego Wierchu - i niesamowitemu doznaniu jakim była wizyta w restauracji na żurku, z wielką ulgą ruszyłem dalej. Do szczytu Liliowe było jeszcze tłoczno ale z każdym wzniesieniem ubywało klapkowiczów aż do Świnickiej Przełęczy gdzie kilka osób wybierało trasę.
Już na podejściu pod grań szytową gdzie przechodzi się na drugą stronę grzbietu, nad moją głową zawisł na chwilę śmigłowiec TOPR-u. Zążyłem wejść wyżej i podchodziłem już przedostatnim odcinkiem kiedy z góry ktoś krzyknął do mnie:
- Zaczekaj tam bo leci śmigło!
Spojrzałem wyżej i zobaczyłem dwóch ratowników pakujących kogoś na nosze. Po chwili od strony Pustej Dolinki nadleciał śmigłowiec, i po załadowaniu poszkodowanego oraz ratowników odleciał.
Po pokonaniu tłumu turystów maści wszelakiej - czyli Kasprowego Wierchu - i niesamowitemu doznaniu jakim była wizyta w restauracji na żurku, z wielką ulgą ruszyłem dalej. Do szczytu Liliowe było jeszcze tłoczno ale z każdym wzniesieniem ubywało klapkowiczów aż do Świnickiej Przełęczy gdzie kilka osób wybierało trasę.
Już na podejściu pod grań szytową gdzie przechodzi się na drugą stronę grzbietu, nad moją głową zawisł na chwilę śmigłowiec TOPR-u. Zążyłem wejść wyżej i podchodziłem już przedostatnim odcinkiem kiedy z góry ktoś krzyknął do mnie:
- Zaczekaj tam bo leci śmigło!
Spojrzałem wyżej i zobaczyłem dwóch ratowników pakujących kogoś na nosze. Po chwili od strony Pustej Dolinki nadleciał śmigłowiec, i po załadowaniu poszkodowanego oraz ratowników odleciał.
Po całym incydencie wśród pozostałych osób podążających na szczyt Świnicy zapanował rygor i pełne skupienie - choć może nie dla wszystkich.
Było już popołudnie i być może ktoś z młodzieńców będących wówczas na szczycie miał inne plany bo następnego dnia nad ranem, nieco dalej - w rejonie Zmarzłej Przełęczy słowaccy wspinacze znaleźli 250 m niżej ciało 18-latka z Zakopanego.
Ze szczytu schodziłem sam i po zejściu do przełęczy pod Zawratem, a następnie do schroniska w Pięciu Stawach, nie mijałem się z nikim.
W schronisku jak zawsze sielankowa atmosfera bo tragedie miały się rozegrać dopiero dnia następnego. Dzień był upalny i taka zapowiadała się też noc więc czym prędzej rozłożyłem karimatę i położyłem plecak w moim ulubionym załomie na zewnątrz schroniska.
Tu słońce budzi najdelikatniej na świecie. Szum wody Przedniego Stawu jest jak kołysanka...
Problem w tym, że na zewnątrz było nas wielu i znowu znalazł się chrapiący.
Schronisko na Hali Kondratowej (1333 m), Przełęcz pod Kondracką Czubą (1863 m), Suchy Wierch Kondracki (1890 m), Goryczkowa Czuba (1913 m), Goryczkowa Przełęcz Świńska (1806 m), Pośredni Wierch Goryczkowy (1874 m), Goryczkowa Przełęcz nad Zakosy (1816 m), Kasprowy Wierch (1987 m), Sucha Przełęcz (1955 m), Beskid (2012 m), Liliowe (1952 m), Skrajna Turnia (2097 m), Skrajna Przełęcz (2071 m), Pośrednia Turnia (2128 m), Świnicka Przełęcz (2050 m), Świnica (2301 m), Zawrat (2159 m), Dolinka Pod Kołem, Schronisko w Pięciu Stawach Polskich (1670 m).
Było już popołudnie i być może ktoś z młodzieńców będących wówczas na szczycie miał inne plany bo następnego dnia nad ranem, nieco dalej - w rejonie Zmarzłej Przełęczy słowaccy wspinacze znaleźli 250 m niżej ciało 18-latka z Zakopanego.
Ze szczytu schodziłem sam i po zejściu do przełęczy pod Zawratem, a następnie do schroniska w Pięciu Stawach, nie mijałem się z nikim.
W schronisku jak zawsze sielankowa atmosfera bo tragedie miały się rozegrać dopiero dnia następnego. Dzień był upalny i taka zapowiadała się też noc więc czym prędzej rozłożyłem karimatę i położyłem plecak w moim ulubionym załomie na zewnątrz schroniska.
Tu słońce budzi najdelikatniej na świecie. Szum wody Przedniego Stawu jest jak kołysanka...
Problem w tym, że na zewnątrz było nas wielu i znowu znalazł się chrapiący.
Schronisko na Hali Kondratowej (1333 m), Przełęcz pod Kondracką Czubą (1863 m), Suchy Wierch Kondracki (1890 m), Goryczkowa Czuba (1913 m), Goryczkowa Przełęcz Świńska (1806 m), Pośredni Wierch Goryczkowy (1874 m), Goryczkowa Przełęcz nad Zakosy (1816 m), Kasprowy Wierch (1987 m), Sucha Przełęcz (1955 m), Beskid (2012 m), Liliowe (1952 m), Skrajna Turnia (2097 m), Skrajna Przełęcz (2071 m), Pośrednia Turnia (2128 m), Świnicka Przełęcz (2050 m), Świnica (2301 m), Zawrat (2159 m), Dolinka Pod Kołem, Schronisko w Pięciu Stawach Polskich (1670 m).
Dzień 4.
Słowacy wstali najwcześniej (znaleźli zwłoki) i to w zasadzie oni zbudzili mnie dzwonieniem "szpejów".
Czyste niebo nie zapowiadało załamania pogody więc plan był prosty: zrobić pętlę i zjeść żurek w Moku i Starej Roztoce.
Powoli spakowałem sprzęt i zawiesiłem plecak na wieszaku przy ekranie pogodowym w korytarzu, a że kuchnia jeszcze była zamknięta a do łazienki długa kolejka poszedłem zmoczyć twarz do stawu. Zmoczyć, a nie kąpać się - jak to ktoś przede mną zrobił zostawiając po sobie kłęby pływającej piany z jakiegoś chemicznego badziewia.
Dziewczyny otworzyły okienko i ja także, jak wiele osób na jadalni, podążyłem z kubkiem po wrzątek - no bo bez kawy się nie ruszam.
Z dołu, od Roztoki zaczęli przychodzić pierwsi turyści więc stwierdziłem, że czas się ewakuować z nadciągającego mrowiska. Nie brałem ze sobą plecaka więc wziąłem tylko niezbędne rzeczy i ruszyłem w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Po odbiciu na żółty szlak, przy pierwszym strumieniu zatrzymałem się na dłuższą chwilę bo cisza i magia tego miejsca były niesamowite. Zdjąłem buty, chodziłem po gorącym mokrym mchu i cieszyłem się jak niemowlak. Stopy zapadały się, a woda wypływała i zakrywała stopy... Cudowne uczucie. W oddali słychać było odgłosy nadchodzących ludzi od strony przełęczy więc czas był i na mnie.
Chwilę jednak szedłem po gładkich kamieniach niosąc buty w rękach bo to jest zbyt przyjemne. Miałem pewien cel więc po dojściu do ścieżki z ostrym piaskiem założylem buty i ruszyłem ostro do przodu. Podejście i łańcuchy bez obciążenia plecakiem okazały się tym razem drobiazgiem i po około 95 minutach od wyjścia ze schroniska, stałem na przełęczy.
Od strony Tatr Bielskich nadciągała burza i to zdecydowało o tym, że nie wchodziłem już na szczyt Szpiglasowego Wierchu tylko szlakiem zółtym podążyłem w stronę Morskiego Oka. Oczywiście po drodze mijałem wielu "niedzielnych" klapkowiczów podążających w przeciwną stronę, wielu z nich zdziwonych że ja już schodzę. Zszedłem do Moka - a jakże - ale wybaczcie że nie opiszę Wam jak smakował żurek w najpopularniejszej knajpie w Tatrach bo Grunwald i Oblężenie Malborka przy tym to pikuś (przepraszam Pana Pikusia). Z przerażeniem w oczach i brakiem woli walki o przejście i miejsca w osobnych kolejkach, machnąłem tylko kilka fotek i pospiesznie ruszyłem ceprostradą w dół Doliny Rybiego Potoku.
Idąc pospiesznie miałem wciąż przed oczami nadciągające chmury, błyski i grzmoty ale tłum napierający z dołu, roznegliżowany przynajmniej do połowy nic sobie z tego nie robił. Dotarłem do Wodogrzmotów i stwierdziłem, że bezpiecznie będzie to przeczekać w Starej Roztoce, tym bardziej że czekał tam na mnie kolejny żurek.
Żurek okazał się najlepszy ze wszystkich jakie jadłem w ciągu ostatnich dni w Tatrach, a naleśniki z borówkami dopełniły całości rozkoszy podniebienia.
Burza kłębiła sięnad Tatrami Bielskimi i powoli przenosiła się nad rejon Rysów więc zaryzykowałem i ruszyłem Roztoką do "Piątki".
Przechodząc ponownie obok Wodogrzmotów, wpadłem we wciąż napierający do góry tłum, który jakby ślepy i głuchy nie widział co nad nimi i przed nimi się szykuje.
Na trasie Roztoki było jeszcze dosyć tłumnie ale zdecydowaną większość stanowiły osoby schodzące. Dosyć szybko minęła mi trasa i dotarłem do dolnej platformy wyciągu technicznego schroniska.
Tu popełniłem błąd bo ruszyłem w stronę Śiklawy zamiast szybszym szlakiem czarnym do schroniska.
Na głazach przy wodospadzie spadły pierwsze ciężkie krople deszczu jednak nie uszedłem kilkunastu kroków kiedy rozpętała się nawałnica przechodząca w gruby grad. Rozwinąłem folię NRC ale ona chroni przed utratą ciepła, a nie przed żywiołem atakującym w każdej płaszczyźnie. Nie dowiedziałem się czy ta folia ściąga pioruny bo dobiegłem do przewieszonej skały w poszukiwaniu iluzorycznego schronienia. Iluzorycznemu - bo woda spływała ze skały strumieniem i zaatakowała mnie od tyłu wlewając się do butów od góry. W każdym razie przynajmniej nie stałem na otwartej przestrzeni. Z ciekiem wodnym w trakcie burzy może nie zachowałem ostrożności ale przynajmniej nie łapałem już piorunów 3 metrami kwadratowymi folii aluminiowej.
Po ok. pół godzinie istnego szaleństwa na niebie, burza nieco zelżała i stwierdziłem że bardziej mokry już i tak nie będę więc nie ma co czekać na ciepłą wodę i masaż więc ruszyłem do schroniska. Ruszyłem i doszedłem ale to nie znaczy że wszedłem...
Już przed budynkiem, pod dachem, na każdy metr przypadało ze 4 osoby, a w środku zagęszczenie było 2 razy większe. Dopchałem się do swojego plecaka w korytarzu i najprzyjemniejszą chwilą było zdjęcie butów i założenie sandałów. Po kolejnych 20 minutach stałem się szczęśliwym posiadaczem 2 zielonych, aluminiowych puszek i dołączyłem do obserwatorów tarasowych.
Od tego momentu jakikolwiek ton żartu byłby juz nie na miejscu bo na grani Orlej Perci a dokładnie w rejonie Zamarłej Turni rozgrywały się tragedie.
Piszę tragedie bo dotyczyło to większej grupy ludzi. Pisząc to wiem o 2 ofiarach i 4 rannych w tym 2 poważnie ale jak to w górach bywa, o kolejnych możemy dowiedzieć się znacznie później przypadkiem lub wcale bo są rejony gdzie nikt nie dociera i nie wiadomo co tam leży.
Czyste niebo nie zapowiadało załamania pogody więc plan był prosty: zrobić pętlę i zjeść żurek w Moku i Starej Roztoce.
Powoli spakowałem sprzęt i zawiesiłem plecak na wieszaku przy ekranie pogodowym w korytarzu, a że kuchnia jeszcze była zamknięta a do łazienki długa kolejka poszedłem zmoczyć twarz do stawu. Zmoczyć, a nie kąpać się - jak to ktoś przede mną zrobił zostawiając po sobie kłęby pływającej piany z jakiegoś chemicznego badziewia.
Dziewczyny otworzyły okienko i ja także, jak wiele osób na jadalni, podążyłem z kubkiem po wrzątek - no bo bez kawy się nie ruszam.
Z dołu, od Roztoki zaczęli przychodzić pierwsi turyści więc stwierdziłem, że czas się ewakuować z nadciągającego mrowiska. Nie brałem ze sobą plecaka więc wziąłem tylko niezbędne rzeczy i ruszyłem w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Po odbiciu na żółty szlak, przy pierwszym strumieniu zatrzymałem się na dłuższą chwilę bo cisza i magia tego miejsca były niesamowite. Zdjąłem buty, chodziłem po gorącym mokrym mchu i cieszyłem się jak niemowlak. Stopy zapadały się, a woda wypływała i zakrywała stopy... Cudowne uczucie. W oddali słychać było odgłosy nadchodzących ludzi od strony przełęczy więc czas był i na mnie.
Chwilę jednak szedłem po gładkich kamieniach niosąc buty w rękach bo to jest zbyt przyjemne. Miałem pewien cel więc po dojściu do ścieżki z ostrym piaskiem założylem buty i ruszyłem ostro do przodu. Podejście i łańcuchy bez obciążenia plecakiem okazały się tym razem drobiazgiem i po około 95 minutach od wyjścia ze schroniska, stałem na przełęczy.
Od strony Tatr Bielskich nadciągała burza i to zdecydowało o tym, że nie wchodziłem już na szczyt Szpiglasowego Wierchu tylko szlakiem zółtym podążyłem w stronę Morskiego Oka. Oczywiście po drodze mijałem wielu "niedzielnych" klapkowiczów podążających w przeciwną stronę, wielu z nich zdziwonych że ja już schodzę. Zszedłem do Moka - a jakże - ale wybaczcie że nie opiszę Wam jak smakował żurek w najpopularniejszej knajpie w Tatrach bo Grunwald i Oblężenie Malborka przy tym to pikuś (przepraszam Pana Pikusia). Z przerażeniem w oczach i brakiem woli walki o przejście i miejsca w osobnych kolejkach, machnąłem tylko kilka fotek i pospiesznie ruszyłem ceprostradą w dół Doliny Rybiego Potoku.
Idąc pospiesznie miałem wciąż przed oczami nadciągające chmury, błyski i grzmoty ale tłum napierający z dołu, roznegliżowany przynajmniej do połowy nic sobie z tego nie robił. Dotarłem do Wodogrzmotów i stwierdziłem, że bezpiecznie będzie to przeczekać w Starej Roztoce, tym bardziej że czekał tam na mnie kolejny żurek.
Żurek okazał się najlepszy ze wszystkich jakie jadłem w ciągu ostatnich dni w Tatrach, a naleśniki z borówkami dopełniły całości rozkoszy podniebienia.
Burza kłębiła sięnad Tatrami Bielskimi i powoli przenosiła się nad rejon Rysów więc zaryzykowałem i ruszyłem Roztoką do "Piątki".
Przechodząc ponownie obok Wodogrzmotów, wpadłem we wciąż napierający do góry tłum, który jakby ślepy i głuchy nie widział co nad nimi i przed nimi się szykuje.
Na trasie Roztoki było jeszcze dosyć tłumnie ale zdecydowaną większość stanowiły osoby schodzące. Dosyć szybko minęła mi trasa i dotarłem do dolnej platformy wyciągu technicznego schroniska.
Tu popełniłem błąd bo ruszyłem w stronę Śiklawy zamiast szybszym szlakiem czarnym do schroniska.
Na głazach przy wodospadzie spadły pierwsze ciężkie krople deszczu jednak nie uszedłem kilkunastu kroków kiedy rozpętała się nawałnica przechodząca w gruby grad. Rozwinąłem folię NRC ale ona chroni przed utratą ciepła, a nie przed żywiołem atakującym w każdej płaszczyźnie. Nie dowiedziałem się czy ta folia ściąga pioruny bo dobiegłem do przewieszonej skały w poszukiwaniu iluzorycznego schronienia. Iluzorycznemu - bo woda spływała ze skały strumieniem i zaatakowała mnie od tyłu wlewając się do butów od góry. W każdym razie przynajmniej nie stałem na otwartej przestrzeni. Z ciekiem wodnym w trakcie burzy może nie zachowałem ostrożności ale przynajmniej nie łapałem już piorunów 3 metrami kwadratowymi folii aluminiowej.
Po ok. pół godzinie istnego szaleństwa na niebie, burza nieco zelżała i stwierdziłem że bardziej mokry już i tak nie będę więc nie ma co czekać na ciepłą wodę i masaż więc ruszyłem do schroniska. Ruszyłem i doszedłem ale to nie znaczy że wszedłem...
Już przed budynkiem, pod dachem, na każdy metr przypadało ze 4 osoby, a w środku zagęszczenie było 2 razy większe. Dopchałem się do swojego plecaka w korytarzu i najprzyjemniejszą chwilą było zdjęcie butów i założenie sandałów. Po kolejnych 20 minutach stałem się szczęśliwym posiadaczem 2 zielonych, aluminiowych puszek i dołączyłem do obserwatorów tarasowych.
Od tego momentu jakikolwiek ton żartu byłby juz nie na miejscu bo na grani Orlej Perci a dokładnie w rejonie Zamarłej Turni rozgrywały się tragedie.
Piszę tragedie bo dotyczyło to większej grupy ludzi. Pisząc to wiem o 2 ofiarach i 4 rannych w tym 2 poważnie ale jak to w górach bywa, o kolejnych możemy dowiedzieć się znacznie później przypadkiem lub wcale bo są rejony gdzie nikt nie dociera i nie wiadomo co tam leży.
Schronisko 5 Stawów (1670 m), Szpiglasowa Przełęcz (2114 m), Hala Za Mnichem, Morskie Oko (1393 m), Wodogrzmoty Mickiewicza, Schronisko w Roztoce (1031 m), Wodogrzmoty, Schronisko 5 Stawów (1670 m).
Przewyższenia razem:
wejścia 1083m , zejścia 1083 m, razem 2166 m
Przewyższenia razem:
wejścia 1083m , zejścia 1083 m, razem 2166 m
Powrót
Od rana ze zmienną intensywnościa padał deszcz.
Wiedząc że dzisiaj nie ma sensu atakować ostatniej zaplanowanej trasy przez Krzyżne i Murowaniec do Kuźnic, zdecydowałem że z poparzonymi i opuchniętymi nogami w deszczu i z kolejną nadciągającą burzą na horyzoncie, zejdę jednak Roztoką na Palenicę i wrócę do Krakowa.
Ale... ja zawsze wracam w moje Tatry.
Do zobaczenia na szlaku i w schroniskach.
Wybierając się w Tatry zawsze zabierajcie ze sobą - bez względu na wielkość plecaka - duuużo rozwagi i pokory dla gór, a gwarantuję Wam, że pokornym Tatry odwdzięczają się zawsze powrotem do domu.
Przewyższenia :
zejścia 680m,
Po 5 dniach:
przewyższenia razem:
wejścia 5230m , zejścia 4722m, razem 9952 m
Wiedząc że dzisiaj nie ma sensu atakować ostatniej zaplanowanej trasy przez Krzyżne i Murowaniec do Kuźnic, zdecydowałem że z poparzonymi i opuchniętymi nogami w deszczu i z kolejną nadciągającą burzą na horyzoncie, zejdę jednak Roztoką na Palenicę i wrócę do Krakowa.
Ale... ja zawsze wracam w moje Tatry.
Do zobaczenia na szlaku i w schroniskach.
Wybierając się w Tatry zawsze zabierajcie ze sobą - bez względu na wielkość plecaka - duuużo rozwagi i pokory dla gór, a gwarantuję Wam, że pokornym Tatry odwdzięczają się zawsze powrotem do domu.
Przewyższenia :
zejścia 680m,
Po 5 dniach:
przewyższenia razem:
wejścia 5230m , zejścia 4722m, razem 9952 m