Strona 4 z 5
Dzień 4.
Słowacy wstali najwcześniej (znaleźli zwłoki) i to w zasadzie oni zbudzili mnie dzwonieniem "szpejów".
Czyste niebo nie zapowiadało załamania pogody więc plan był prosty: zrobić pętlę i zjeść żurek w Moku i Starej Roztoce.
Powoli spakowałem sprzęt i zawiesiłem plecak na wieszaku przy ekranie pogodowym w korytarzu, a że kuchnia jeszcze była zamknięta a do łazienki długa kolejka poszedłem zmoczyć twarz do stawu. Zmoczyć, a nie kąpać się - jak to ktoś przede mną zrobił zostawiając po sobie kłęby pływającej piany z jakiegoś chemicznego badziewia.
Dziewczyny otworzyły okienko i ja także, jak wiele osób na jadalni, podążyłem z kubkiem po wrzątek - no bo bez kawy się nie ruszam.
Z dołu, od Roztoki zaczęli przychodzić pierwsi turyści więc stwierdziłem, że czas się ewakuować z nadciągającego mrowiska. Nie brałem ze sobą plecaka więc wziąłem tylko niezbędne rzeczy i ruszyłem w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Po odbiciu na żółty szlak, przy pierwszym strumieniu zatrzymałem się na dłuższą chwilę bo cisza i magia tego miejsca były niesamowite. Zdjąłem buty, chodziłem po gorącym mokrym mchu i cieszyłem się jak niemowlak. Stopy zapadały się, a woda wypływała i zakrywała stopy... Cudowne uczucie. W oddali słychać było odgłosy nadchodzących ludzi od strony przełęczy więc czas był i na mnie.
Chwilę jednak szedłem po gładkich kamieniach niosąc buty w rękach bo to jest zbyt przyjemne. Miałem pewien cel więc po dojściu do ścieżki z ostrym piaskiem założylem buty i ruszyłem ostro do przodu. Podejście i łańcuchy bez obciążenia plecakiem okazały się tym razem drobiazgiem i po około 95 minutach od wyjścia ze schroniska, stałem na przełęczy.
Od strony Tatr Bielskich nadciągała burza i to zdecydowało o tym, że nie wchodziłem już na szczyt Szpiglasowego Wierchu tylko szlakiem zółtym podążyłem w stronę Morskiego Oka. Oczywiście po drodze mijałem wielu "niedzielnych" klapkowiczów podążających w przeciwną stronę, wielu z nich zdziwonych że ja już schodzę. Zszedłem do Moka - a jakże - ale wybaczcie że nie opiszę Wam jak smakował żurek w najpopularniejszej knajpie w Tatrach bo Grunwald i Oblężenie Malborka przy tym to pikuś (przepraszam Pana Pikusia). Z przerażeniem w oczach i brakiem woli walki o przejście i miejsca w osobnych kolejkach, machnąłem tylko kilka fotek i pospiesznie ruszyłem ceprostradą w dół Doliny Rybiego Potoku.
Idąc pospiesznie miałem wciąż przed oczami nadciągające chmury, błyski i grzmoty ale tłum napierający z dołu, roznegliżowany przynajmniej do połowy nic sobie z tego nie robił. Dotarłem do Wodogrzmotów i stwierdziłem, że bezpiecznie będzie to przeczekać w Starej Roztoce, tym bardziej że czekał tam na mnie kolejny żurek.
Żurek okazał się najlepszy ze wszystkich jakie jadłem w ciągu ostatnich dni w Tatrach, a naleśniki z borówkami dopełniły całości rozkoszy podniebienia.
Burza kłębiła sięnad Tatrami Bielskimi i powoli przenosiła się nad rejon Rysów więc zaryzykowałem i ruszyłem Roztoką do "Piątki".
Przechodząc ponownie obok Wodogrzmotów, wpadłem we wciąż napierający do góry tłum, który jakby ślepy i głuchy nie widział co nad nimi i przed nimi się szykuje.
Na trasie Roztoki było jeszcze dosyć tłumnie ale zdecydowaną większość stanowiły osoby schodzące. Dosyć szybko minęła mi trasa i dotarłem do dolnej platformy wyciągu technicznego schroniska.
Tu popełniłem błąd bo ruszyłem w stronę Śiklawy zamiast szybszym szlakiem czarnym do schroniska.
Na głazach przy wodospadzie spadły pierwsze ciężkie krople deszczu jednak nie uszedłem kilkunastu kroków kiedy rozpętała się nawałnica przechodząca w gruby grad. Rozwinąłem folię NRC ale ona chroni przed utratą ciepła, a nie przed żywiołem atakującym w każdej płaszczyźnie. Nie dowiedziałem się czy ta folia ściąga pioruny bo dobiegłem do przewieszonej skały w poszukiwaniu iluzorycznego schronienia. Iluzorycznemu - bo woda spływała ze skały strumieniem i zaatakowała mnie od tyłu wlewając się do butów od góry. W każdym razie przynajmniej nie stałem na otwartej przestrzeni. Z ciekiem wodnym w trakcie burzy może nie zachowałem ostrożności ale przynajmniej nie łapałem już piorunów 3 metrami kwadratowymi folii aluminiowej.
Po ok. pół godzinie istnego szaleństwa na niebie, burza nieco zelżała i stwierdziłem że bardziej mokry już i tak nie będę więc nie ma co czekać na ciepłą wodę i masaż więc ruszyłem do schroniska. Ruszyłem i doszedłem ale to nie znaczy że wszedłem...
Już przed budynkiem, pod dachem, na każdy metr przypadało ze 4 osoby, a w środku zagęszczenie było 2 razy większe. Dopchałem się do swojego plecaka w korytarzu i najprzyjemniejszą chwilą było zdjęcie butów i założenie sandałów. Po kolejnych 20 minutach stałem się szczęśliwym posiadaczem 2 zielonych, aluminiowych puszek i dołączyłem do obserwatorów tarasowych.
Od tego momentu jakikolwiek ton żartu byłby juz nie na miejscu bo na grani Orlej Perci a dokładnie w rejonie Zamarłej Turni rozgrywały się tragedie.
Piszę tragedie bo dotyczyło to większej grupy ludzi. Pisząc to wiem o 2 ofiarach i 4 rannych w tym 2 poważnie ale jak to w górach bywa, o kolejnych możemy dowiedzieć się znacznie później przypadkiem lub wcale bo są rejony gdzie nikt nie dociera i nie wiadomo co tam leży.
Czyste niebo nie zapowiadało załamania pogody więc plan był prosty: zrobić pętlę i zjeść żurek w Moku i Starej Roztoce.
Powoli spakowałem sprzęt i zawiesiłem plecak na wieszaku przy ekranie pogodowym w korytarzu, a że kuchnia jeszcze była zamknięta a do łazienki długa kolejka poszedłem zmoczyć twarz do stawu. Zmoczyć, a nie kąpać się - jak to ktoś przede mną zrobił zostawiając po sobie kłęby pływającej piany z jakiegoś chemicznego badziewia.
Dziewczyny otworzyły okienko i ja także, jak wiele osób na jadalni, podążyłem z kubkiem po wrzątek - no bo bez kawy się nie ruszam.
Z dołu, od Roztoki zaczęli przychodzić pierwsi turyści więc stwierdziłem, że czas się ewakuować z nadciągającego mrowiska. Nie brałem ze sobą plecaka więc wziąłem tylko niezbędne rzeczy i ruszyłem w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Po odbiciu na żółty szlak, przy pierwszym strumieniu zatrzymałem się na dłuższą chwilę bo cisza i magia tego miejsca były niesamowite. Zdjąłem buty, chodziłem po gorącym mokrym mchu i cieszyłem się jak niemowlak. Stopy zapadały się, a woda wypływała i zakrywała stopy... Cudowne uczucie. W oddali słychać było odgłosy nadchodzących ludzi od strony przełęczy więc czas był i na mnie.
Chwilę jednak szedłem po gładkich kamieniach niosąc buty w rękach bo to jest zbyt przyjemne. Miałem pewien cel więc po dojściu do ścieżki z ostrym piaskiem założylem buty i ruszyłem ostro do przodu. Podejście i łańcuchy bez obciążenia plecakiem okazały się tym razem drobiazgiem i po około 95 minutach od wyjścia ze schroniska, stałem na przełęczy.
Od strony Tatr Bielskich nadciągała burza i to zdecydowało o tym, że nie wchodziłem już na szczyt Szpiglasowego Wierchu tylko szlakiem zółtym podążyłem w stronę Morskiego Oka. Oczywiście po drodze mijałem wielu "niedzielnych" klapkowiczów podążających w przeciwną stronę, wielu z nich zdziwonych że ja już schodzę. Zszedłem do Moka - a jakże - ale wybaczcie że nie opiszę Wam jak smakował żurek w najpopularniejszej knajpie w Tatrach bo Grunwald i Oblężenie Malborka przy tym to pikuś (przepraszam Pana Pikusia). Z przerażeniem w oczach i brakiem woli walki o przejście i miejsca w osobnych kolejkach, machnąłem tylko kilka fotek i pospiesznie ruszyłem ceprostradą w dół Doliny Rybiego Potoku.
Idąc pospiesznie miałem wciąż przed oczami nadciągające chmury, błyski i grzmoty ale tłum napierający z dołu, roznegliżowany przynajmniej do połowy nic sobie z tego nie robił. Dotarłem do Wodogrzmotów i stwierdziłem, że bezpiecznie będzie to przeczekać w Starej Roztoce, tym bardziej że czekał tam na mnie kolejny żurek.
Żurek okazał się najlepszy ze wszystkich jakie jadłem w ciągu ostatnich dni w Tatrach, a naleśniki z borówkami dopełniły całości rozkoszy podniebienia.
Burza kłębiła sięnad Tatrami Bielskimi i powoli przenosiła się nad rejon Rysów więc zaryzykowałem i ruszyłem Roztoką do "Piątki".
Przechodząc ponownie obok Wodogrzmotów, wpadłem we wciąż napierający do góry tłum, który jakby ślepy i głuchy nie widział co nad nimi i przed nimi się szykuje.
Na trasie Roztoki było jeszcze dosyć tłumnie ale zdecydowaną większość stanowiły osoby schodzące. Dosyć szybko minęła mi trasa i dotarłem do dolnej platformy wyciągu technicznego schroniska.
Tu popełniłem błąd bo ruszyłem w stronę Śiklawy zamiast szybszym szlakiem czarnym do schroniska.
Na głazach przy wodospadzie spadły pierwsze ciężkie krople deszczu jednak nie uszedłem kilkunastu kroków kiedy rozpętała się nawałnica przechodząca w gruby grad. Rozwinąłem folię NRC ale ona chroni przed utratą ciepła, a nie przed żywiołem atakującym w każdej płaszczyźnie. Nie dowiedziałem się czy ta folia ściąga pioruny bo dobiegłem do przewieszonej skały w poszukiwaniu iluzorycznego schronienia. Iluzorycznemu - bo woda spływała ze skały strumieniem i zaatakowała mnie od tyłu wlewając się do butów od góry. W każdym razie przynajmniej nie stałem na otwartej przestrzeni. Z ciekiem wodnym w trakcie burzy może nie zachowałem ostrożności ale przynajmniej nie łapałem już piorunów 3 metrami kwadratowymi folii aluminiowej.
Po ok. pół godzinie istnego szaleństwa na niebie, burza nieco zelżała i stwierdziłem że bardziej mokry już i tak nie będę więc nie ma co czekać na ciepłą wodę i masaż więc ruszyłem do schroniska. Ruszyłem i doszedłem ale to nie znaczy że wszedłem...
Już przed budynkiem, pod dachem, na każdy metr przypadało ze 4 osoby, a w środku zagęszczenie było 2 razy większe. Dopchałem się do swojego plecaka w korytarzu i najprzyjemniejszą chwilą było zdjęcie butów i założenie sandałów. Po kolejnych 20 minutach stałem się szczęśliwym posiadaczem 2 zielonych, aluminiowych puszek i dołączyłem do obserwatorów tarasowych.
Od tego momentu jakikolwiek ton żartu byłby juz nie na miejscu bo na grani Orlej Perci a dokładnie w rejonie Zamarłej Turni rozgrywały się tragedie.
Piszę tragedie bo dotyczyło to większej grupy ludzi. Pisząc to wiem o 2 ofiarach i 4 rannych w tym 2 poważnie ale jak to w górach bywa, o kolejnych możemy dowiedzieć się znacznie później przypadkiem lub wcale bo są rejony gdzie nikt nie dociera i nie wiadomo co tam leży.
Schronisko 5 Stawów (1670 m), Szpiglasowa Przełęcz (2114 m), Hala Za Mnichem, Morskie Oko (1393 m), Wodogrzmoty Mickiewicza, Schronisko w Roztoce (1031 m), Wodogrzmoty, Schronisko 5 Stawów (1670 m).
Przewyższenia razem:
wejścia 1083m , zejścia 1083 m, razem 2166 m
Przewyższenia razem:
wejścia 1083m , zejścia 1083 m, razem 2166 m