Boliwia El Dorado - relacja cz.2

Boliwia El Dorado - relacja cz.2

Kolejny fantastyczny zachód. Uroku dodawał fakt, że miejsce to obfitowało w słodkowodne delfiny. Pływały tam jak w stawie rybnym raz po raz się tylko wynurzając by zaczerpnąć powietrza. 

Grzesiek (Loluniu) z kolejnym surubi na nocnej zasiadce. 

Potem wróciliśmy do Santa Cruz, gdzie kiblowaliśmy 5 dni czekając na zgodę na wylot do Parku Narodowego Tipnis. 

Lotnisko w Oromomo 

Pierwsze spojrzenie na rzekę Isiboro 

Wioska Indian Tsimane 

Młoda Indianka łowiąca ryby z ręki 

A wyglądało to tak. 

Z trzepiącą boconą w łodzi 


Dla dzieci Tsimane to po prostu posiłek. 

Drugi rzut! Pierwsza złota dorada - 6kg. 

Ryba ta słynie ze sposobu walki i faktycznie walczy chyba więcej w powietrzu niż w wodzie! 

W wolniejszych partiach rzeki nie było co spodziewać się skaczących dorad ale zawsze mogliśmy liczyć na niezawodne surubi. 

Jedenastka! Ja wyciągnąłem. Loluniu niestety nie miał tyle szczęścia - w tym samym czasie z tego samego miejsca wyskoczyła mu podobna jeśli nie większa. Niestety nie założył stalki i zemściło się to szybko. 

Po to właśnie przybyliśmy! Yeah! 

W Wenezueli nazywa się je morocoto w Boliwii to po prostu pacu. Świetnie walczące długimi zrywami przebywają na wolnej wodzie tuż przy przeszkodach. 

Loluniu z doradką 

I kolejna moja. To był pierwszy dzień, woda na tej wysokości ponoć jeszcze nie doradowa a ja zaliczyłem wtedy chyba 15 tych wspaniałych, złotych ryb! 

W takim labiryncie podwodnych przeszkód byliśmy pewni, że siedzą pacu. 

Instynkt nas nie zawiódł. 

W szybszych partiach rzeki wciąż brały dorady. 

Ta pacu miała 10kg! Porządna patelacha! Namęczył się Grzesiu strasznie ale warto było. 

Coś takiego zmiata woblera w toni jak mknąca lokomotywa, tyle że łomocze jeszcze głową na boki. 

I wtedy Grzesiek dziabnął tego suma! To się nazywa Surubi przez duże "S"! 

Spójrzcie jaki gruby! 

Wagę mieliśmy do 17kg - przy ważeniu tej ryby się skończyła:) Ryba w trakcie holu władowała się jeszcze w kołek i wędkarz owinął plecionkę na łapkę po czym rybka wypłynęła i zaciągnęła pętelkę - dłoń cudem uratowana. 

Niestety nasi Indianie nie byli zbyt przychylni - prawdopodobnie przez Argentyńczyków, którzy w górze rzeki mają swoją ekskluzywną bazę wędkarską. 7200USD za tydzień łowienia jednego wędkarza musi pociągać pranie mózgu okolicznym indiańcom. Zatem zostaliśmy porzuceni w dżungli bez żadnego transportu. Po dwóch dniach cudem dorwaliśmy "okazję" i dalej zabraliśmy się na stopa ze zbieraczami dzikich bananów, którzy płynęli z góry rzeki do San Jose. 

Martin Pescador - czyli rybaczek obrożny (Megaceryle Torquata). 

Capibary (Hydrochoerus hydrochaeris) - spokrewnione ze świnką morską największe gryzonie z rodziny marowatych. 

Czapla 

Kolejny zimorodek czatujący na ryby 

A my wciąż podążamy w dół rzeki, która za każdym zakrętem zmienia się jak w kalejdoskopie. 


Kilkaset metrów wyżej była płytka i rozlana na kilkukilometrowej szerokości koryto a tu zwężyła się znacznie przyspieszając. 

No i za każdym zakrętem mijamy kolejne dzikie zwierzęta - najczęściej kajmany. 


Pewnie czują się tu tak dobrze również z uwagi na spore ilości capibar, które są kajmanim przysmakiem 

Pokrewne artykuły

Administratorem Twoich danych osobowych jest Fundacja Klubu Podróżników Śródziemie Aleja Podróżników KRS: 0000556344 na podstawie art. 6 ust. 1 lit. b RODO. Skontaktować się z nami możesz mailowo [email protected]

Jeżeli chcesz wykorzystać materiały naszego autorstwa zamieszone na portalu skontaktuj się z nami: [email protected]