Strona 5 z 8
Boliwia El Dorado - relacja cz .4
Ameryka Południowa
Odsłony: 44772
Spis treści
Zatem już po dwóch miesiącach znów moczyłem się wraz z Wojtkiem (po lewej) i Adamem (po prawej) w basenie zaprzyjaźnionego hotelu. Oczywiście był i Grzesiek, nierozłączny kompan z którym czekało nas podpisanie kilku umów i ustaleń z władzami Boliwii. Ale powoli. Przygoda dopiero miała się zacząć.
Kobieta wyciskająca sok ze świeżych pomarańczy w Villa Tunari. Zapewniam Was - tak wspaniałych pomarańczy nie jedliście nigdy a taki sok za zeta to po prostu boska ambrozja! Oczywiście w cenie dolewka!
Oczywiście gdy nie można dzieciaka zostawić w przedszkolu zabiera się go do pracy;)
A to już pani z obsługi stacji benzynowej. W Boliwii w cenie paliwa wliczone są także soft-drinki, a że ciepło mało kto odmawia. Z resztą takiej pani;)
Grzesia uwagę coś przykuło...
Acha... ;)
Kilka minut za miastem droga zamienia się w coś takiego. Chwila nieuwagi w takim terenie i...
Bolivian highway!
Nim dotarliśmy do celu musieliśmy przejechać przez sześć takich rzek...
... mijając po drodze kolejne wioski Indian Tsimane.
Czasem najpierw trzeba było wyjść i sprawdzić głębokość brodu.
Wielokrotnie mieliśmy wrażenie, że byliśmy pierwszymi którym udało się dotrzeć tak daleko samochodem. Trakt praktycznie zarosła już dżungla. Myliliśmy się jednak - po piętach deptała nam konkurencja;)
W końcu dotarliśmy do wioski o dźwięcznej nazwie "Carmen"...
...a z niej już tylko "rzut beretem" do kolejnej rzeki. Rzeki o bliżej nieokreślonej nazwie, o której zdążył nam powiedzieć syn wodza ze wsi Oromomo. To tu planowaliśmy zbudować bazę - jeśli rzeka się sprawdzi.
Ruszamy na rekonesans.
Miejscowe curriary (łodzie z wydrążonych pni drzew) okazały się znacznie płytsze od tych chociażby z Wenezuelii. Chodzi o inny charakter rzek - by nie przepychać łodzi non stop na mieliznach muszą takie być.
A i tak nie uchroniło to nas od przepychania.
Krystaliczna woda w kamienistym korycie a wszystko w objęciach tropikalnego lasu deszczowego - coś takiego wraz z odgłosami dżungli musi robić wrażenie! A że woda ma ponad 20 stopni Celsjusza takie brodzenie to sama przyjemność.
Pierwsze ryby, z którymi się zmierzyliśmy na Ichoa to bocony
Na obrotówkę brały ich niesłychane ilości!
No i pierwsza złota dorada! Tamtego dnia mieliśmy podobnych po kilkanaście na kiju. Niestety tuż po braniu powstawał kocioł i jednej zapiętej rybie dziesięć innych próbowało wyrwać przynętę z pyska! Ich zęby nawet mimo długich, stalowych przyponów musiały trafiać na plecionkę i było po sprawie. Szalone ryby!
W Boliwii panuje zasada "im wyżej tym lepiej" - im wyżej tym woda szybsza, czystsza, koryto bardziej kamieniste, górskie a przez to dorad coraz więcej.
Obóz w dżungli. Las na tej wysokości jest znacznie bardziej ożywczy - w Wenezueli, gdzie podróżowaliśmy spanie pod samymi moskitierami dusi człowieka niesłychanie - klimat zabija! W Boliwii jest znacznie optymalniej! Wydaje się ona znacznie bardziej przychylna "białasom".
Ichoa o poranku spowita w mglistej pierzynie
Widok z namiotów na rzekę.
Boliwijskie skarabeusze zaginają nawet te z bransoletek w Egipcie.
Któraś z mniejszych dorad posłużyła za obiad.
Indianie byli zauroczeni ostatnim numerem CKM-u a gdy powiedzieliśmy, że zrobimy im zdjęcia a te ukażą się w tym magazynie ustawili się w kolejce by pozować.
Częściej niż singi (indiańskie pagaje) na Ichoa używa się tyczek - zbyt płytka rzeka.
Nad jamką
Jama - pewne miejsce na sumy i pacu.
Najprawdziwszy ślad jaguara! Widzieliśmy tego kota!
A gdy zaczął padać pierwszy deszcz tego lata (największa susza w Boliwii od stu lat) ryby oszalały.
Pacu nie poddaje się do końca.
A gdy się podda potrafi ważyć 9 kg!
Nie zapomnę tego miejsca!
Lolek w tym czasie ćwiczył na suchą muchę sabalo. Ryby do 50cm zgarniały praktycznie każdą muchę, która napłynęła na rynnę. Coś niesłychanego!
Sabalo praktycznie są wszędzie - dorady najczęściej stoją pod przelewami i na końcu płań.
Najpierw zobaczyliśmy bąbelki na powierzchni wody a po chwili się zgarbiliśmy. Każdy myślał, że to pewnie sum a na naszych oczach wynurzył się tapir! Najwyraźniej wyławiał sobie z dna owoce, które wpadły wyżej do wody.
Tapir anta (Tapirus terrestris) - doskonały pływak i nurek. Pod wodą potrafi wytrzymać 5 minut.
W kolejnym obiecującym miejscu Grzesiek zapina kolejną doradę. Oczywiście w 5 sekundzie holu wszyscy obejrzeliśmy jej sylwetkę dobrze w metrowej świecy!
Świetna ryba z tropikalnej, górskiej rzeki.
Dorady są bardzo wytrzymałe i mimo wariactw, które wyprawiają podczas holu nie męczą się szybko. Walczą do końca.
Dobra dorado z dobrego miejsca.
Kolejna pacu z mojego miejsca pod osuwiskiem.
Te szczęki miażdżą z łatwością orzechy więc nasze wobki pękały nie raz.
Slider po braniu pacu. Mimo, że przezbrojony w najmocniejsze kółka łącznikowe i kotwice Owner'a nie chroni to przynęty od zniszczenia. A Owner... najmocniejsze kotwice na rynku wyglądają tak.
Ichoa - najniższy stan rzeki od 100 lat!
Podczas gdy Grzesiek uganiał się za doradami a te łoiły mu skórę jak chciały ja skupiłem się na wolniejszych, głębszych partiach rzeki - opłaciło się. Pacu 9kg
Kolejny dobry surubi.
A na końcu wlewu, gdzie woda spowalnia...
Znów 9kg! Jakby jeden rocznik.
Doradowa końcówka płani
Doradowy wlewik
Czystość wody robi w dżungli wrażenie
Po obłowieniu miejsca podążaliśmy niżej a łódź z bagażami wolno podążała naszym śladem.
Najczęściej podawało się przynętę w dół i prowadziło pod prąd. Dobrze gdy ktoś obok prowadził przynętę równolegle. Ryby jak na komendę uderzały jednocześnie i równoczesne hole nie były rzadkością. Do tego kocioł i reszta goniących ryb próbujących uszczknąć coś dla siebie rozdzielała się na dwie grupy - większa szansa na wyciągnięcie holowanej dorady!
Nasza curriara
Miejscówki
Ja z asystą podążam brzegiem obławiając co ciekawsze bańki a łódź jak psiak na smyczy za mną